Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Film „X-Men: Mroczna Phoenix” w kinach: kobieta potęgą jest i basta!

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Niedawno najpotężniejsza na globie Vers, czyli Kapitan Marvel, nieco wcześniej walcząca z bogami Wonder Woman, teraz ostrzyknięta siłą tworzącą wszechświat Jean Grey - Phoenix. Feminizm przyjmuje kolosalne formy. Szkoda, że tym razem w bardzo przeciętnym filmie.

Nowa filmowa odsłona „X-Menów”, jak by mało było kłopotów na Ziemi, ściąga nam na głowy kosmitów i międzygalaktyczne moce, które mogą zmieść z powierzchni planety cały nasz gatunek. By się nie dać i przetrwać, klasyczna ludzkość będzie musiała stanąć ręką w rękę z jej zmutowaną odmianą (a wrogowie ponownie muszą się stać przyjaciółmi, bla, bla, bla). Mogłoby się wydawać, że z takiej nieświeżej, ale sięgającej najwyższych poziomów atmosfery i wspartej 200 milionami dolarów konfrontacji wyniknie totalna, epicka, zapierająca dech ekranowa bitwa. Tymczasem więcej tu próżni, najeźdźców jest może kilkudziesięciu i to w wersji: perfidna kadra menedżerska korporacji, a finałowe starcie przypomina potyczkę pasażerów kolei aglomeracyjnej na trasie Łódź Widzew - Koluszki. I nawet gdy uznać, że Simon Kinberg w blockbusterze miał ochotę pójść wbrew blockbuterowej przesadzie, na rzecz opowieści mrocznej i podstępnej, to można odnieść wrażenie, iż wypatrując rozwiązania dla swojego zamierzenia, widział tylko ciemność.

Całość rozpoczyna się jakże słusznym w dobie szalejącego czerniaka ostrzeżeniem przed nieobliczalnymi skutkami porażenia słonecznego. Podczas akcji ratunkowej w przestrzeni kosmicznej, Jean Grey zostaje naładowana tajemniczą, pozaziemską mocą. Zyskuje nieograniczone siły, jednocześnie kruszy umiejscowione w jej głowie przez profesora Charlesa Xaviera zabezpieczenia przed traumą z dzieciństwa. Przerażona energią, na którą nie potrafi zapanować, opuszcza bezpieczny zamek-szkołę mutantów. Przyjaciele ruszają jej tropem. No i ci kosmici...

„Mroczna Phoenix” zapowiadana była jako finał pierwszej ery serii o mutantach, która chyba zmęczyła już także realizatorów. Śledząc wydarzenia na ekranie, trudno się pozbyć odczucia, że tylko reżyserowi (a zarazem autorowi scenariusza) oraz Sophie Turner wcielającej się w Grey zależało na tej produkcji. Zaangażowaniu nie dorównały jednak umiejętności - Turner zupełnie nie radzi sobie ze swoją postacią, a scenariusz nie dał nikomu możliwości zabłyśnięcia (aż żal, że do roli jasnowłosego czarnego charakteru zatrudniono Jessicę Chastain, a nie powierzono jej nic do zagrania). Pozostali aktorzy odrabiają zatem pańszczyznę zapisaną w kontraktach i wygląda na to, że po zakończeniu zdjęć z ulgą zrzucili kostiumy, zmyli nieco zmurszałą charakteryzację. W całe to zamieszanie, chyba nie do końca świadom sytuacji, pozwolił się wciągnąć sam Hans Zimmer (który wcześniej zrezygnował z pracy przy filmach o superbohaterach), pozostawiając za to świetną muzykę.

Simon Kinberg miał w ręku kilka wątków godnych pogłębienia, mogących mocno wybrzmieć. Takim jest na przykład nieźle zarysowany konflikt między Raven (Jennifer Lawrence) a Charlesem Xavierem (James McAvoy), podkreślony dosadnym zdaniem, że może już czas zmienić nazwę drużyny z X-Men na X-Women. Ciekawe jest w tym kontekście stawianie pytań o to, czy intencje twórcy ośrodka dla mutantów były wyłącznie szlachetne, czy nie działało również ego profesora, a co za tym idzie, czy jego ingerencje w życie i osobowości uczniów nie szły za daleko. Poszczególne elementy pozostają jednak niespełnioną nadzieją na znaczącą wartość dramaturgiczną. Kim jesteś? - nieustannie pytają siebie nawzajem bohaterowie filmu. Wpisane w serię rozważania o poszukiwaniu tożsamości, akceptowaniu odmienności, tolerancji i granic oddziaływania na wolę drugiego człowieka tutaj przybierają wyjątkowo karykaturalną i toporną formę. Ma być posępnie i poważnie, w efekcie film pozostawia widza całkowicie obojętnym.

Licznych płycizn realizatorom nie udało się zasypać pomysłami na efekty specjalne. Niby tempo jest ekspresowe, wmawia się nam, że dużo się dzieje, okazji do wykorzystywania mocy nie brakuje, a jakoś żadna z sekwencji czyniących z filmu kino akcji nie robi wrażenia, nie zapada w pamięć. Obraz, do którego realizatorzy podchodzili kilka razy, kuleje, podobnie jak cała seria, ewidentnie wymagająca nowej iskry. Pewnie tak i musiało się stać, skoro akcja pierwszych filmów cyklu rozgrywała się „w nieodległej przyszłości”, „X-Men: Pierwsza klasa” cofnął przedsięwzięcie do lat 60. ubiegłego wieku, gdy Xavier i Magneto zaczynali ze sobą współpracować, aż z obsady „Pierwszej klasy” już niemal nikt nie pozostał. Pozrywały się nici relacji z bohaterami, sympatie i antypatie. „Mroczna Phoenix” uratować już pewnie tego nie mogła - raczej ostatecznie odesłała tę część cyklu w ciemność.

To, co pozostanie, to silne kobiety. Już chyba za progiem stoi film, w którym do walki o świat w ogóle nie będą potrzebowały mężczyzn.

X-Men: Mroczna Phoenix USA sci-fi, reż. Simon Kinberg, wyst. Sophie Turner, James McAvoy, Michael Fassbender

★★★☆☆☆

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki