Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdy nie pił, zakładał siatki Beckhamowi

Paweł Hochstim, Maciej Stolarczyk
Igor Sypniewski - ma wielki talent i jeszcze większy problem z uzależnieniem od alkoholu. W wieku 35 lat stara się wrócić do futbolu po 1,5-rocznej odsiadce
Igor Sypniewski - ma wielki talent i jeszcze większy problem z uzależnieniem od alkoholu. W wieku 35 lat stara się wrócić do futbolu po 1,5-rocznej odsiadce fot. Grzegorz Gałasiński
Nie piję już od dwóch lat. Nie piłem w pace i po wyjściu z niej. Nawet kumple na dzielnicy się dziwią - powiedział kilka dni temu Igor Sypniewski. Były reprezentant Polski w piłce nożnej i jeden z naszych najbardziej utalentowanych zawodników ostatnich lat. Ci, którzy znają go lepiej, wiedzą, że pierwsze kroki po opuszczeniu więzienia w lipcu tego roku skierował jednak do sklepu monopolowego...

Sypniewski ma dziś 35 lat i nie wyklucza powrotu do futbolu po 1,5-rocznej odsiadce. Na razie pomaga trenować młodzież w Łódzkim Klubie Sportowym, którego jest wychowankiem. Co najważniejsze, od jakiegoś czasu nie pije. Poszalał przez miesiąc po wyjściu z więzienia i się uspokoił. I chociaż wszyscy trzymają za niego kciuki, to nikt nie ma wątpliwości. Najlepsze lata kariery Sypniewski ma już za sobą.

21 listopada 2000 roku. Najpiękniejszy wieczór w karierze Sypniewskiego. Mecz Panathinaikosu Ateny z Manchesterem United na Old Trafford. Koniczynki, z dwoma Polakami w składzie (Sypniewski i Krzysztof Warzycha), przegrywają 1:3. Łodzianin gra jednak znakomicie. Najlepszych obrońców świata mija z łatwością, jakby to byli zawodnicy polskiej II ligi.

- Celowo schodziłem na moją lewą stronę, żeby pokiwać się z Garym Neville'em. Nie mógł mnie zatrzymać. Tak się wkurzył, że poprosił o wsparcie Davida Beckhama. Też nic nie zdziałał - mówi Sypniewski.

W Panathinaikosie grał przez trzy lata. Z każdym rokiem słabiej, ale zdążył się stać ulubieńcem kibiców. Pił, ale jak na niego umiarkowanie. - Pamiętam, że przyjechałem do Aten i od razu dostałem piękny apartament. Powiedziałem sobie, graj, nie zmarnuj tego. No i grałem - wspomina swoje najlepsze lata.

Trening "po piwku"

Rok 1984. Koziny - cieszące się złą sławą osiedle w Łodzi. Tu obcy nie powinni samotnie przechadzać się wieczorami, ale swoi są bezpieczni. Sypniewski tu się wychował i tu, jak mówił, pierwszy raz spróbował alkoholu. Miał wtedy dziewięć lat. Jak wszyscy chłopcy na Kozinach także Sypniewski kibicował od dziecka ŁKS. Stąd na stadion przy al. Unii jest bardzo blisko.

Przed igrzyskami w Tokio nikt nie dawał mu szans nie tylko na zwycięstwo, lecz także w ogóle na start

- Od dziecka było widać, że do piłki ma smykałkę. Igor miał wielki talent, o którym jego koledzy mogli pomarzyć - wspomina Jan Lirka, pierwszy trener "Sypka". Dziś znów Sypniewski pracuje z Lirką i pomaga mu w treningach juniorów ŁKS. Dwa razy w tygodniu ćwiczy i pokazuje, że nie zapomniał, jak się kopie piłkę.

- Żebym jeszcze miał więcej sił. Na razie to na pół meczu wystarczy - żartuje.

Gdy skończył wiek juniora i trafił do zespołu seniorów w ŁKS, nie dano mu szansy, o co przez wiele lat miał żal do szefów łódzkiego klubu. Ci jednak mieli wytłumaczenie, bo już wtedy Sypniewski sprawiał problemy wychowawcze. Zdarzyło się parę razy, że na trening przychodził "po piwku". Bez żalu został oddany do Ceramiki Opoczno, w której strzelał gola za golem. Ale kolegów z Kozin nie opuścił.
Kiedyś w sobotni wieczór pod sklepem popijał wino z kumplami. - Igor, jak tam Ceramika? - zagadnął go przypadkowo spotkany znajomy z ŁKS. - A dopiero jutro gramy - odpowiedział "Sypek", słabo stojąc na nogach. Następnego dnia w Opocznie był najlepszy na boisku i strzelił gola.

Koledzy z Kozin zawsze byli jego przekleństwem. Nieraz mówił, że musi od nich uciec, ale do tej pory zawsze wracał. Przez lata, gdy grał w piłkę i dobrze zarabiał, to on stawiał. W jednym z wywiadów powiedział, że "gdy był znany w Europie, to Koziny bawiły się na jego koszt".

Sypniewski chciałby jeszcze wrócić do piłki i trudno się temu dziwić. Niczego innego w życiu robić nie potrafi. Za to na boisku był znakomity.

- Czuję, że mam dar od Boga. Mogłem w piłce osiągnąć znacznie więcej - mówi piłkarz, który zakładał siatki Beckhamowi, a Davidowi Seemanowi na Wembley strzelił gola.

Ostatnie pożegnanie

Sypniewski z Opoczna ruszył na podbój Grecji. Gdy w 1998 roku z Kavali trafił do Panathinaikosu, większość osób w Polsce zachodziła w głowę, kim on w ogóle jest. Pod Akropolem Igorem zaopiekował się Józef Wandzik.

- Grając w Panathinaikosie, nauczyłem się samodzielnego życia, ale bez Józka i Krzyśka Warzychy nie dałbym sobie rady - powtarzał wielokrotnie. Po koniec przygody z Koniczynkami Sypniewski złamał rękę. Nie zdołał wrócić do formy. Stracił błysk, grał coraz słabiej. Działacze uznali, że jego czas dobiegł końca.

Z Panathinaikosu Sypniewski trafił do OFI, gdzie przez pół roku próbował odbudować formę. Bez skutku. Wrócił do Polski, do grającego wówczas w ekstraklasie RKS Radomsko.

Jeśli matka zamknęła Igora w domu, koledzy dostarczali mu alkohol przez okno, na sznurku

W zespole biznesmena Teda Dąbrowskiego znów stał się gwiazdą. Miał kilka świetnych meczów, w jednej rundzie strzelił cztery gole. Szybko sięgnęła po niego Wisła Kraków i... Sypniewski praktycznie skończył się dla polskiej piłki. W zespole mistrza Polski rozegrał tylko kilka meczów, po czym zniknął. Wróciła stara histori o problemach osobistych, depresji. "Sypek" uciekł za granicę, najpierw pod Akropol, potem do Szwecji.

Dna zaczął sięgać, gdy grał w III-ligowym Bunkeflo. W tym czasie szwedzka policja zatrzymała go, gdy prowadził samochód pod wpływem alkoholu. Klub natychmiast rozwiązał z nim kontrakt. Sypniewski jeszcze raz poszukał wsparcia u kumpli z Kozin.

W maju 2007 roku wziął udział w awanturze na stadionie ŁKS. Z grupą chuliganów wyrywał krzesełka i rzucał nimi w szalikowców Lecha. Został złapany przez policję i osadzony w areszcie. Oczywiście działał pod wpływem alkoholu. Kilka dni później Sypniewski dał się namówić na szczery wywiad. Mieszkał wtedy na Bałutach u swojej matki.
- Gdy mama wychodzi do pracy, to mnie zamyka na taki zamek, którego nie można otworzyć od środka. Sam ją o to proszę - mówił, paląc niemal przez cały czas papierosa. Legenda głosi, że gdy mieszkał u matki, to koledzy na sznurku podawali mu alkohol przez okno. Igor zresztą już wtedy nie ukrywał swojego problemu z alkoholem, ale sprawiał wrażenie człowieka, który najgorsze ma już za sobą.

- Spadłem na dno. Mam nauczkę na całe życie. W kajdankach człowiek czuje się jak wyrzutek. Teraz już będzie inaczej - zapewniał. Niestety, długo nie wytrzymał.

Lipiec 2007 roku. Szamotuły. ŁKS, który przebywa tu na zgrupowaniu, gra mecz sparingowy z Lechem Poznań. Kilka tygodni temu Sypniewski po raz drugi wrócił do ŁKS, by się odbudować. Piłkarsko jest lepszy od wszystkich łódzkich zawodników, ale w sparingu nie gra. Mecz ogląda z okna hotelu z puszką piwa i papierosem w ręku. Po chwili staje się sensacją - kibice nie oglądają meczu, tylko patrzą w okno. Z tymi, którzy podchodzą bliżej, Sypniewski żartuje. Kibice robią mu zdjęcia...

To było ostatnie pożegnanie Igora z piłką. Ówczesny trener ŁKS Wojciech Borecki wyrzucił go ze zgrupowania, a piłkarz jeszcze tego samego dnia został przywieziony do Łodzi przez rzecznika prasowego. - Zawieź mnie gdzieś do miasta - prosił w samochodzie, ale trafił do mieszkania matki.

Wyszedł i wpadł w ciąg

W Panathinaikosie stał się ulubieńcem kibiców. Z każdym sezonem grał jednak coraz słabiej

Niecały rok po ostatniej próbie powrotu do futbolu Sypniewski otrzymał wyrok 1,5 roku więzienia za groźby pod adresem matki swojej konkubiny i znieważenie policjanta. W niektórych źródłach można przeczytać, że była to kara także za rękoczyny wobec własnej matki, ale to nieprawda. Ona wycofała oskarżenie. W czasie rozprawy Sypniewski sprawiał wrażenie, jakby był rozbawiony całą sytuacją.

Zapytany przez sędziego, co myśli o przedłużeniu tymczasowego aresztowania, odparł: - No wie pan, jak to się mówi. Ja to prosty człowiek jestem. Widzę, że nie sprzyja mi pani prokurator. Jakbym to ja powiedział, jest taka trochę nieekskluzywna.

Zanim Sypniewski został osadzony w zakładzie w Radomiu, gdzie prowadzone są terapie dla uzależnionych od alkoholu, oczekiwał na wyrok w łódzkim areszcie. Jak mówi, miał problem z kibicami Widzewa.
- Obrażali mnie, ubliżali. Ciągle się z nimi napie...em. Całą twarz miałem w siniakach, ale nie mogłem dać się stłamsić. Łapałem różne kary, a potem klawisze, chcąc mieć spokój, faszerowali mnie psychotropami - zdradził w jednym z wywiadów.

Sypniewski przez lata zarobił wielkie pieniądze, ale dziś nie ma nic. Gdy kilka miesięcy temu, tuż po wyjściu z więzienia, był w ciągu, pod sklepem prosił ludzi o pieniądze. Choć w radomskim więzieniu przeszedł terapię odwykową, po przyjeździe do Łodzi szybko wrócił w miejsce, z którego trafił za kratki. Czyli na Koziny. Do kolegów.

Przez lata jego największym kibicem był ojciec. Stefan Sypniewski nigdy nie pozwolił powiedzieć na Igora złego słowa. Tuszował jego wpadki. Dopiero niedawno przyznał, że starał się o przymusowe leczenie syna z alkoholizmu, ale jego apele odbijały się od muru biurokracji. Bo prawo w Polsce jest takie, że by trafić na przymusowe leczenie, trzeba najpierw popełnić poważne przestępstwo.

- Zarobiłem w życiu duże pieniądze, ale nie tak wielkie, jak pisano. Czytałem, że mam miliony dolarów, a ktoś je wziął do kieszeni - mówi Sypniewski.

Nie ukrywa, że ma żal do wielu osób, choćby menedżera Adama Mandziary, który miał go oszukać przy rozwiązaniu kontraktu z Wisłą Kraków. Albo do Mirosława Szymkowiaka i Tomasza Frankowskiego, wówczas gwiazd Wisły, przez których - jak mówi - wpadł w depresję. Ale szczegółów nigdy nie podał. Zresztą nigdy nie potrafił dobrze negocjować swoich kontraktów. Nawet gdy kilka lat temu wprowadzał ŁKS do ekstraklasy, zarabiał mniej niż wielu jego kolegów.

- Wiedzieliśmy, że Igor ma problem z alkoholem, ale on po imprezie i tak był najlepszy na boisku. Dlatego przymykaliśmy oczy na jego zachowanie - wspomina ówczesny trener ŁKS Marek Chojnacki
Czy Sypniewski jest w stanie jeszcze grać na ligowym poziomie?

- Jeśli się nie podda, będzie ciężko pracował i ktoś da mu szansę, to dlaczego nie - mówi Lirka. Przeżywający problemy finansowe ŁKS jest już dla niego naprawdę ostatnim klubem, który jeszcze może mu pomóc. Igor ma trzy miesiące na to, by pokazać, że może wrócić na ligowe stadiony i zapomnieć o wszystkich problemach. Ośmiokilogramowa nadwaga to najmniejszy z nich...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki