Gdy szef przyjeżdża na rowerze, a pracownik z dumą odpala silnik

Czytaj dalej
Matylda Witkowska

Gdy szef przyjeżdża na rowerze, a pracownik z dumą odpala silnik

Matylda Witkowska

Kiedyś wierzono, że rowerem do pracy dojeżdżają robotnicy lub ludzie biedni. Tymczasem wśród szefów firm i menedżerów coraz więcej jest codziennych cyklistów. Wsiadają na rower, bo zwyczajnie im się to opłaca...

Służbowy samochód wysokiej klasy jeszcze kilka lat temu był symbolem statusu i „wabikiem” dla kandydatów do pracy. Dziś menedżerowie i prezesi firm coraz częściej przesiadają się na zwykły rower. Wiedzą, jak przyjechać nim do pracy, żeby nie pognieść sobie garnituru. A firmowe parkingi są ograniczane lub zajmowane przez samochody stażystów.

Radosław Stępień, prezes Widzewskiego TBS i były wiceprezydent Łodzi, do pracy rowerem zaczął przyjeżdżać zaraz po studiach, czyli pod koniec lat 80. Był wówczas asystentem na Wydziale Prawa Uniwersytetu Łódzkiego. Zgodnie z panującą wówczas polityką transportową montaż stojaków na rowery nikomu na uczelni nawet nie przyszedł do głowy.

- Dlatego rower na czas zajęć zostawiałem w kotłowni. Część moich studentów myślała, że jestem pracującym w kotłowni palaczem - śmieje się prezes Stępień.

Od tej pory Stępień zabierał swój rower do kolejnych miejsc pracy. - Dziś rower jest już dla mnie całkowicie oswojonym środkiem transportu - mówi Stępień.

Prezes Widzewskiego TBS do biura dojeżdża rowerem niemal przez cały rok, choć robi sobie przerwy na dni ze śnieżycą czy śniegiem, gdy temperatura oscyluje wokół zera i na drogach jest ślisko. Za to suchy mróz mu nie przeszkadza. Jego dojazdowy rekord temperaturowy to minus 25 stopni Celsjusza.

Jak wygląda dojazd prezesa Stępnia do biura? Codziennie rano wkłada na dach samochodu rower crossowy, po czym odwozi córkę do szkoły. Tam na parkingu zostawia samochód i już rowerem dojeżdża 13 kilometrów na łódzki Widzew. Jeździ po bocznych drogach, zwykle w stroju rekreacyjnym. Dopiero po dotarciu do pracy przebiera się w marynarkę i eleganckie spodnie.

Tak ubrany... często przesiada się na kolejny rower, który trzyma w biurze i którym dojeżdża na spotkania służbowe, najczęściej do Urzędu Miasta Łodzi. To czarna, klasyczna, miejska damka. Jeździ się na niej w pozycji wyprostowanej, co według prezesa Stępnia jest w sytuacjach biznesowych kluczowe.

- Na takiej damce siedzi się prosto i nie czuje się wielkiego problemu z marynarką - zdradza prezes Widzewskiego TBS. - Problem w takich sytuacjach pojawia się, gdy posiada się rower z opuszczoną kierownicą, na przykład górski czy kolarski, a do tego marynarkę z tradycyjnie wszytymi rękawami. Wtedy jest niewygodnie - przyznaje.

Ilu prezesów i menedżerów wyższego szczebla przesiadło się z samochodów na rowery? Takich badań w Łodzi ani w regionie do tej pory nie było. Ale wiadomo, że jest ich coraz więcej, tak jak w całej Polsce.

Już cztery lata temu dyskusję w mediach wzbudziła piramida dojazdów do pracy opracowana przez Tomasza Staśkiewicza, ówczesnego redaktora naczelnego portalu wynagrodzenia.pl, należącego do firmy doradczej Sedlak&Sedlak. Zauważył on, że podczas gdy szef portalu... przybiega do pracy, a eksperci przyjeżdżają na rowerach, zaś przyjęci właśnie do pracy stażyści zajmują parking swoimi samochodami. I to oni stanowią szeroką podstawę firmowej piramidy transportowej.

Internauci ze zdziwieniem zauważyli, że podobnie jest w ich firmach. W Polsce bowiem rower postrzegany był jako środek transportu biednych mieszkańców wsi lub oszczędzających każdy grosz studentów. Ale amerykańskie badania już dawno pokazały, że choć najbiedniejsi używają rowerów bardzo często, nie jest on wyłącznie domeną ludzi ubogich. Badania amerykańskiego „National Household Travel Survey” sprzed dziesięciu lat pokazały, że niemal jedna czwarta osób dojeżdżających do pracy rowerem ma dochód z najwyższego przedziału, czyli powyżej 100 tys. dolarów rocznie. Tymczasem w całym społeczeństwie takich osób jest zaledwie 15-20 proc.

Nie brakuje też zajmujących ważne stanowiska rowerzystów z Łódzkiego. Tajemnicą poliszynela jest to, który z prezesów, menedżerów czy kierowników w dużych firmach dojeżdża do pracy jednośladem.

Mój szef też codziennie przyjeżdża do pracy rowerem - można usłyszeć w wielu biurach. A firmy coraz częściej chcą, by więcej pracowników szło w ślady szefów.

Gdy szef przyjeżdża na rowerze, a pracownik z dumą odpala silnik

Zrezygnuj z auta, a dostaniesz podwyżkę

Jednym ze sposobów na zachętę jest dodatkowa gratyfikacja dla tych, którzy rezygnują z samochodu. Do ekologicznego podróżowania zachęca mający swoje biura także w Łodzi mBank. W firmie na wyższych stanowiskach przysługuje menedżerom samochód służbowy. Ale od niedawna osoby, które z niego zrezygnują, mogą liczyć na dodatkowe korzyści finansowe. Chętnych na taką zamianę nie brakuje, zwłaszcza wśród osób jeżdżących komunikacją miejską i cyklistów.

Wszystko zależy od sytuacji rodzinnej i odległości miejsca zamieszkania od pracy - przyznaje Kinga Wojciechowska-Rulka z biura prasowego mBanku. - Jeśli ktoś mieszka blisko i na przykład nie odwozi samochodem dzieci do szkoły, to taka propozycja jest dla niego interesująca - dodaje.

Na rezygnacji ze służbowych samochodów zyskują wszyscy. Menedżerowie, bo zamiast niepotrzebnego samochodu zyskują pieniądze do wydania na to, co naprawdę chcą kupić. Firma zaś zdobywa wolne miejsca parkingowe. A te w każdym dużym biurowcu są w cenie.

- Nie znam biurowca, w którym udało się zapewnić miejsce parkingowe dla każdej z pracujących tam osób - przyznaje Kinga Wojciechowska-Rulka.

Do tego dochodzą niemałe koszty zapewnienia miejsc parkingowych przy biurowcach. Tymczasem w ramach jednego miejsca dla samochodów można na biurowym parkingu umieścić aż... 12 rowerów. Dla firm zatrudniających kilka tysięcy pracowników oszczędności są kolosalne. Dlatego firmy liczą i coraz chętniej zastępują miejsca parkingowe dla samochodów rowerowymi. Tym bardziej że tego oczekują od nich pracownicy.

- Przestrzenie biurowe przeznaczone są dziś dla ludzi, którzy cenią jakość życia, nie wystarczy im tylko samo posiadanie pracy. Dlatego biura muszą mieć dla nich parkingi rowerowe, prysznice i szatnie. To już jest standard - mówi Hubert Barański, prezes promującej transport rowerowy Fundacji Fenomen.

W oddanym do użytku rok temu łódzkim biurowcu Przystanek mBank przy dworcu Łódź Fabryczna miejsc parkingowych dla rowerów jest już więcej niż miejsc dla samochodów. Dla samochodów na podziemnym parkingu jest 181 i są one przeznaczone tylko dla pojazdów służbowych. A miejsc dla rowerów jest aż 188 i są one dostępne dla wszystkich.

Parking Przystanku mBank to jeden z największych w Łodzi biurowych parkingów. Na dodatek zainteresowanie 2,4 tys. tamtejszych pracowników zostawianiem rowerów jest tak duże, że bank myśli o jego powiększeniu o kolejne stanowiska. A to oznacza, że odsetek pracowników dojeżdżających do pracy rowerem zbliża się powoli do 10 proc.

Wśród firmowych rowerzystów jest Michał Anglart, który pracuje w mBanku w dziale IT. Zimą dojeżdża komunikacją miejską, w ciepłym sezonie rowerem.

- Dojeżdżam do pracy rowerem, bo tak jest mi po prostu wygodniej - mówi Anglart.

Dojazdom do pracy rowerem pomaga przyjazna cyklistom infrastruktura biurowca: otwierany tylko za pomocą pinu parking rowerowy, prysznice, mała stacja z narzędziami do napraw rowerów.

Pomaga też firmowy dress code. Michał Anglart może przychodzić w wygodnym stroju casualowym, co na krótkie dojazdy po mieście wystarcza. Niestety, gdy ma spotkanie z klientem zewnętrznym i musi przyjechać w garniturze, wybiera już komunikację miejską. To pozwala mu zachować formalny strój.

- Dojeżdżając na rowerze do pracy, musiałbym się przebierać - przyznaje.

W hotelu musi być pompka do roweru

Ale nie tylko biurowce dostrzegają potrzebę otwarcia się na rowerzystów. Także w hotelach wyższej kategorii udogodnienia dla gości poruszających się rowerami to już standard.

W łódzkim czterogwiazdkowym hotelu DoubleTree by Hilton w recepcji na stałe leży pompka do roweru. W razie potrzeby goście mogą ją pożyczać. W bardziej zaawansowanych naprawach rowerów chętnie pomoże dział techniczny hotelu.

Z rowerem można też wejść do hotelowej recepcji i poprosić o przechowanie go w bezpiecznym miejscu. - Mamy bagażownię, a rower traktujemy jak każde inne mienie, które goście mogą nam powierzyć - mówi Dominik Chrapek, dyrektor generalny hotelu i wiceprezes zarządzającej nim spółki Film Hotel. Dla rowerów jest też wydzielone miejsce w podziemnym parkingu.

Kilka lat temu Hotel DoubleTree by Hilton chciał zakupić 12 rowerów hotelowych i udostępniać je gościom.

Gdy szef przyjeżdża na rowerze, a pracownik z dumą odpala silnik

- Ale odkąd kilkadziesiąt metrów od hotelu uruchomiono stację roweru publicznego, przestało mieć to sens - mówi dyrektor. - Naszym gościom łatwiej jest korzystać z rowerów publicznych, które mogą później zostawić w dowolnym miejscu Łodzi - dodaje.

Z rowerów publicznych goście hotelowi korzystają często, zwłaszcza w słoneczne dni. Ale raczej rekreacyjnie niż biznesowo.

- Wydaje mi się, że biznesmen w Polsce ciągle jeszcze kojarzy się raczej z samochodem niż rowerem. Ale myślę, że to jest przed nami - ocenia dyrektor Chrapek.

Dlaczego menedżerowie mieliby się przesiąść na rower? Bo z racji swojego zawodu powinni wybierać to, co jest najbardziej opłacalne.

Teoretycznie przy pewnym poziomie dochodów ani kupno samochodu (który często bywa służbowy), ani opłacenie paliwa nie powinno być problemem. Ale rower daje też korzyści, których nie da się zdobyć za pieniądze.

Hubert Barański podkreśla, że dojazdy rowerem są opłacalne zarówno dla pracowników, jak i dla firm.

- Jeżdżąc na rowerze, oszczędza się czas, bo nie stoi się w korkach - podkreśla Barański. - Pracownik, który dojeżdża do pracy rowerem, rzadziej choruje, bierze mniej zwolnień lekarskich, a do pracy przyjeżdża już rozbudzony przejazdem - wylicza.

Ekonomiczne podejście przedstawicieli biznesu widać też w wyborze środka lokomocji. Jak podkreśla Tomasz Wiśniewski, właściciel sklepu rowerowego Maxxbike, istnieje korelacja między zarobkami a ceną kupowanego roweru.

- Ludzie, którzy na co dzień obracają dużymi pieniędzmi, są skłonni wydać więcej na rower - ocenia Wiśniewski. - Raczej nie zobaczymy odnoszącego sukcesy biznesmena na chińskim rowerze z marketu. Tacy ludzie myślą też ekonomicznie. Wiedzą, że jeśli kupią tani rower, zapłacą dużo za naprawy i serwis - wylicza.

Dlatego na dojazdy do pracy osoby o wyższych dochodach wybierają rowery w cenie od 2,5 tys. zł w górę. - Czasem mają też kilka rowerów, na przykład jeden do pracy czy na dojazdy do sklepu po bułki, a drugi za kilka czy kilkanaście tysięcy złotych do uprawiania sportów - relacjonuje Wiśniewski.

Łódź idealna dla rowerzystów

Podróżom rowerowym do pracy sprzyja też geografia Łodzi i regionu. Zdaniem prezesa Radosława Stępnia Łódź jest świetna do biznesowych podróży rowerem na krótkich dystansach lub łączenia transportu samochodowego i rowerowego na dystansach dłuższych.

- Główna ulica Łodzi, czyli Piotrkowska, jest wprost idealna do jazdy rowerem - tłumaczy Stępień. - A urzędy, które są generatorami ruchu biznesowego, są przy ulicy Piotrkowskiej albo w odległości jednej czy dwóch przecznic - dodaje.

Nie bez znaczenia jest fakt, że Łódź jest płaskim miastem, więc jazda nie wymaga ogromnego wysiłku. - Gdy człowiek jedzie w marynarce i jest w miarę dobrej kondycji, może przejechać rowerem na krótkim dystansie i się nie spocić - podkreśla.

Z obserwacji prezesa Stępnia wynika, że nie jest on jedynym cyklistą poruszającym się w dni robocze w marynarce, kaszkiecie czy eleganckim płaszczu. - W Łodzi widać na rowerach coraz więcej ludzi w marynarkach, z teczką w koszyku - ocenia Stępień. - Zwłaszcza młodzi ludzie, w wieku 30-40 lat coraz częściej wskakują w marynarkach na rowery publiczne - dodaje.

Ale nadal bywają ludzie, którzy człowieka na rowerze nie biorą poważnie jako partnera biznesowego. Radosław Stępień miał kiedyś z ramienia WTBS spotkanie na budowie z architektem i wykonawcą. Przyjechał jak zwykle na rowerze, w wygodnym stroju. Po nim na plac budowy zajeżdżały samochody kolejnych uczestników spotkania. W końcu wszyscy byli na miejscu, ale nadal za kimś się rozglądali. - Czekamy na prezesa - usłyszał Stępień. Nie mogli uwierzyć, że jest już wśród nich, a na biznesowe spotkanie przyjechał na rowerze.

Takich problemów nie ma rozpoznawany powszechnie premier Holandii Mark Rutte, choć też porusza się na rowerze i budzi tym zainteresowanie mediów. Półtora roku temu świat obiegły zdjęcia pokazujące jak przyjechał do holenderskiego króla Wilhelma Aleksandra, by osobiście poinformować go o stworzeniu nowego rządu. Premier podjechał jak zwykle na rowerze, a przy wejściu do królewskiego pałacu odstawił go przy czerwonym dywanie i normalnie zabezpieczył przed kradzieżą blokadą.

Matylda Witkowska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.