Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gołębiarze z miasta Łodzi. W podwórkach kamienic były gołębniki a w nich, gołębie rasowe, pocztowe i zwykłe "mieszańce"

Anna Gronczewska
Dla hodowców gołębie to wielka pasja, sposób na życie
Dla hodowców gołębie to wielka pasja, sposób na życie Krzysztof Szymczak
Nie przeszkadza im gwar wielkiego miasta, są w stanie pokonać wszelkie przeszkody, by zająć się swoją pasją. A są nią gołębie. Zarówno te rasowe, pocztowe, jak i zwykłe "mieszańce". W centrum Łodzi, w podwórkach wielu kamienic znajdują się gołębniki.

Dla Henryka Kowalskiego gołębie są całym życiem. Może godzinami siedzieć przy swoim gołębniku znajdującym się w kamienicy przy ul. Limanowskiego w Łodzi i patrzeć na szybujące w powietrzu ptaki.

- Nieraz boję się, że przebiją chmury! - mówi pan Henryk.

Takich jak on pasjonatów w Łodzi mieszka grubo ponad stu. Należą do Łódzkiego Związku Hodowców Gołębi Rasowych i Drobiu Ozdobnego, a także do łódzkiego okręgu Polskiego Związku Hodowców Gołębi Pocztowych. Ale są też tacy, którzy mają swoje gołębniki, ale do żadnego ze związków się nie zapisali.

W Łodzi gołębniki można znaleźć w centrum miasta. Ich hodowcy mieszkają na Kilińskiego, Rzgowskiej, Łagiewnickiej. Ale Henryk Kowalski żałuje, że to już nie te czasy co dawniej.

- Kiedyś to w podwórku wielu kamienic było po cztery, nawet pięć gołębników - twierdzi pan Henryk.

Miłością do gołębi zaraził go ojciec.

- Gołębie hodował nawet podczas wojny, gdy za to można było dostać kulę w głowę - dodaje Henryk Kowalski.

Jego ojciec mieszkał wtedy w okolicach ul. Grunwaldzkiej. Gołębnik urządził w ganku domu.

- Zrobił półki i trzymał tam sześć gołębi - wspomina pan Henryk. - Wypuszczał je na trochę, by sobie polatały i znów chował w ganku.

Henryk przyglądał się jak tata hoduje gołębie i zapragnął mieć też swoje. Mieszkał wtedy na ul. Urzędniczej, na Bałutach. Ale tata się sprzeciwił. Wolał, by syn spędzał czas nad książkami niż w gołębniku.

- Był 1958 czy 1959 rok, gdy zacząłem hodować gołębie, ale u kolegi - dodaje. - Razem jeździliśmy na rynek, gdzie handlowano tymi ptakami. Pamiętam jak można było je kupić na "Starych piachach", czyli na rynku przy ulicy Bazarowej. Potem gołębiami handlowano na Chojnach, na Czerwonym Rynku.

Henryk Kowalski mówi, że w hodowli gołębi miał tylko siedem lat przerwy, gdy przeprowadził się do kamienicy przy ul. Limanowskiego. Właściciel nie był przychylny temu, by na podwórku stał gołębnik. Pan Henryk przeniósł się ze swymi gołębiami do sąsiedniej kamienicy.

- Uprzątnąłem podwórko, wyremontowałem komórki i mam swoje gołębie - cieszy się Henryk Kowalski, który ponad 30 lat przepracował w fabryce "Famas", produkującej części do maszyn do szycia.

Dziś w swym gołębniku ma ponad 40 gołębi.

- To gołębie sportowe, lotne - wyjaśnia. - Nazywane są też gołębiami wysokolotnymi. Szybują bardzo wysoko. Nieraz widzę, gdy ludzie stojący na przystanku unoszą w górę głowy i z podziwem patrzą na szybujące po nim moje gołębie.

Miał kiedyś swojego pupila. Wychował go od małego, sam karmił w domu. Gołąbek nawet pojechał na wczasy razem z panem Henrykiem i jego żoną. Kiedy zamieszkał w gołębniku, to potrafił usiąść na parapecie domu i pukać w szybę.

- Czekał jak żona go nakarmi, jadł z ręki - wspomina Henryk Kowalski. - Niestety gołąbek zdechł...

Wiesław Marciniak gołębie zaczął hodować jako 12-letni chłopak. Mieszkał wtedy w okolicach Wyszogrodu. Gołębie hodował ojciec, dziadek i on zaczął. W 1980 roku przyjechał do Łodzi. Zamieszkał przy ul. Muszlowej w Rudzie Pabianickiej.

- Nie miałem tam warunków do hodowania gołębi - mówi pan Wiesław. - Poza tym jeździłem już na wózku, a mieszkałem na piętrze.

Cały czas marzył, by mieć własny gołębnik. Przeprowadził się na ul. Miłą, koło dawnego Domu Towarowego "Uniwersal". Tam też nie mógł założyć gołębnika. Ale uratowała go działka. Miał 300 metrów ziemi na Lublinku.

- Tam zbudowałem gołębnik i jeździłem tam co trzy dni, by karmić ptaki - opowiada Wiesław Kaczmarek. - Ale raz ukradli gołębie. Kupiłem następne. Znowu je ukradli. Wtedy stwierdziłem, że kolejnych nie kupię.

Pan Wiesław kupił dom w Rudzie Pabianickiej i zaczął na nowo budować swoją hodowlę. Specjalizuje się w hodowli gołębi ozdobnych. Dziś jest ich około dwustu. Należą do ras karier i niemieckiej wystawowej. Są dumą pana Wiesława. Nie raz zdobywały medale na różnych wystawach. Kariery mają charakterystyczne dzioby z brodawkami, majestatyczny wygląd. Znawcy uważają, że należą do najpiękniejszych i najszlachetniejszych ras gołębi hodowlanych.

- Ja nie mam swego ulubionego gołębia, nie mają imion, do wszystkich jestem przywiązany - opowiada Wiesław Marciniak. - Każdy jest indywidualnością, nie sposób ich pomylić. Wyróżniają się wyglądem, zachowaniem. W Polsce mamy zarejestrowanych około 240 ras gołębi.

Pan Wiesław ma też gołębie pocztowe. Służą za tzw. mamki. Gołębie ozdobne, rasowe nie są bowiem najlepszymi matkami. Są w stanie wykarmić co najwyżej jednego gołąbka.

- To gołębie pocztowe karmią młode ozdobnych - tłumaczy Wiesław Marciniak. - Tylko w odpowiednim czasie trzeba zamienić jajka.

Wiesław Marciniak mówi, że gołębie to dla niego pasja na całe życie.

- Bez nich nie wiem, jak bym funkcjonował - mówi. - Żona umarła osiem lat temu. Wcześniej czas poświęcałem rodzinie, teraz ptakom.

Wiesław Marciniak może godzinami rozmawiać o gołębiach. Pokazuje katalogi ze zdjęciami poszczególnych ras - jak na przykład białka polska czy garłacz amsterdamski. Ta ostatnia rasa charakteryzuje się tym, że ma nadmuchiwane podgardle. Można też zobaczyć kolorowe gołębie należące do rasy gil czy też loczki, charakteryzujące się tym, że na skrzydłach mają pióra przypominające wyglądem loki.

- Rasowe gołębie nie są tanie - zapewnia pan Wiesław. - Kosztują od kilkuset do kilku tysięcy złotych.

Sławomir Rabenda, jak większość gołębiarzy, tę pasją zaraził się w dzieciństwie. Dziś, mimo że mieszka kilkaset metrów od centrum miasta, niemal przy ul. Rzgowskiej, na dachu domu ma swój gołębnik.

- Gdy się tu przeprowadziłem, to w pierwszej kolejności wyremontowałem dom, a zaraz potem wziąłem się za budowę gołębnika - mówi z dumą pan Sławek. - Wcześniej mieszkałem na Teofilowie, w blokach, więc o hodowaniu gołębi mogłem tylko marzyć.

Wychował się na Bałutach, mieszkał przy Rynku Bałuckim. Gołębie hodował ojciec, dziadek. No i stały się pasją starszego o 2,5-roku brata.

- Dzieciakami byliśmy, więc trzymaliśmy po kilkanaście sztuk mieszańców, żadnych rasowych - dodaje Sławomir Rabenda. - Teraz mam srebniaka, łódzkiego pstrego. Ten ostatni, jak nazwa wskazuje, należy pewnie do rasy stworzonej w Łodzi.

Pan Sławek, który dziś pracuje w MPK, a wcześniej wiele lat przepracował w "Optimie", nie wyobraża sobie życia bez gołębi. Pamięta, że jako chłopak, razem z bratem, jeździli po nie z Bałut na Chojny, na Czerwony Rynek. Brali ze sobą klatki, worki.

- Raz kupiliśmy gołębie, wsadziliśmy je do worka i biegliśmy do tramwaju - opowiada pan Sławek. - Spieszyliśmy się, żeby nam się te gołębie nie podusiły. I zatrzymała nas policja, a w zasadzie to była milicja... A, że nie byliśmy w tym czasie w szkole, to nas zabrali na komendę. Na szczęście mieliśmy wujka milicjanta, zadzwonił gdzie potrzeba i nas wypuścili.

Jego gołębie nie mają imion. Śmieje się, że pewnie nie starczyłoby ich w kalendarzu. Lubi za to usiąść na ławeczce i patrzeć jak jego gołębie szybują po niebie. Codziennie odwiedza go kolega, też pasjonat gołębi.

- Przyjeżdża z Radogoszcza - dodaje. - Można powiedzieć, że to nasze wspólne gołębie.

Brat pana Sławka mieszka w blokach. Ale z gołębi nie zrezygnował. Jego kolega ma działkę koło stacji Łódź-Widzew. Razem z nim hoduje tam gołębie, ale i kury, kaczki.

- Miłość do gołębi jest silniejsza niż wszystko! - zapewnia.

Z kolei Marek Żeligowski specjalizuje się w hodowli gołębi pocztowych. Jest wiceprezesem łódzkiego okręgu Polskiego Związku Gołębi Pocztowych d/s lotowych. Pochodzi z Wrocławia, ale większość swego życia spędził w Łodzi.

- Moja żona jest łodzianką, dla niej się tu sprowadziłem - dodaje.

Pamięta, że miał sześć lat, gdy pojechał pod Wrocław do cioci, siostry mamy. Tam zobaczył stojący na podwórku, na palu, gołębnik. Zakochał się w gołębiach. Gdy miał 12 lat już należał do Polskiego Związku Hodowców Gołębi Pocztowych. Nie miał jednak potem warunków, by je hodować. Wyjechał na kontrakt do Libii, by zdobyć pieniądze na dom.

- Wybudowałem go w Łodzi, na Chojnach - mówi pan Marek. - Tu mogę spokojnie hodować swoje gołębie, muszę nikogo prosić o zgodę.

Dziś jego gołębie zajmują pierwsze miejsca w różnych lotach konkursowych. Nigdy nie zapomni "Ślicznej". Ta samica była jednym z najlepszych jego gołębi.

- Była niezwykła - wspomina Marek Żeligowski. - Kiedyś wypuściliśmy ją w Harlingen w Holandii. Do domu miała 1120 kilometrów. Wyruszyła o siódmej rano. O godzinie 19.40 doleciała na Chojny. To niesamowity wyczyn. Nigdy nie zapomnę tego widoku. Była tak zmęczona, że nie mogła ruszyć nóżkami, całe miała zdrętwiałe. Lot zajął jej 12 godzin i 40 minut. Niestety, miała osiem lat, gdy nie wróciła z kolejnego lotu. Musiała gdzieś zginąć...

Teraz pupilem pana Marka jest 5-letni "Płowy". Jeszcze nie zdarzyło się, by nie nocował w domu. Nie ważne, czy ma do pokonania 700 czy 800 kilometrów. Zawsze wraca. Innym pupilem jest "Baranek". Ma już 14 lat, ale jeszcze w ubiegłym roku bez problemów pokonywał 700 kilometrów.

Dwa lata temu odbył się tzw. narodowy lot. W niemieckim Hamm wypuszczono 30 tysięcy gołębi pocztowych z całej Polski, w tym 560 z Łodzi. Miały do pokonania 830 kilometrów.

- Z łódzkich gołębi mój pierwszy dotarł do domu - mówi z dumą Marek Żeligowski. - Kolejny był trzeci, potem piąty, ósmy, dziewiąty.

W łódzkim okręgu Polskiego Związku Hodowców Gołębi Pocztowych zatrudniony jest na etacie kierowca, który jeździ do Holandii, Niemiec czy odległych zakątków Polski i tam wypuszcza gołębie. Ich właściciele czekają na nie w domu.

- Nieraz ściska w gardle, gdy widzi się w powietrzu swojego gołębia wracającego z takiego długiego lotu - zapewnia pan Marek. - Ale żeby gołąb latał to trzeba go wytrenować i mieć odpowiednią linię gołębi.

Marek Żeligowski przyznaje, że nie jest to tanie hobby. 25-kilogramowy worek karmy dla gołębi pocztowych kosztuje 56 złotych. Jeden zje 5-10 dag dziennie, a młode jeszcze więcej.

- Ale nie wyobrażam sobie życia bez gołębi - dodaje pan Marek. - Gdy tylko wstaję rano, to zaraz odwiedzam gołębnik. Tak samo jak wracam z pracy.

Hodowcy gołębi z Łodzi niepokoją się tylko, że coraz mniej młodych ludzi podziela ich pasję. Kiedy Sławomir Rabenda był na zebraniu Łódzkiego Związku Hodowli Gołębi Rasowych i Drobiu Ozdobnego, to zauważył, że większość jego członków to ludzie około 60-tki.

- Młodzi wolą siedzieć przy komputerze niż hodować gołębie - martwi się pan Sławek.

Henryk Kowalski regularnie odwiedza miejsca, gdzie dziś handluje się gołębiami. W sobotę można kupić je na "Górniaku", w niedzielę na targowisku w Zgierzu.

- W Zgierzu widzę jeszcze czasem 18-20-letnich chłopaków, którzy przychodzą kupować gołębie, w Łodzi już nie - dodaje pan Henryk. - Boję się, że za dziesięć lat nikt już nie będzie hodował gołębi w tym mieście!

Marek Żebrowski jest większym optymistą. Liczy, że jego pasję przejmą wnuki...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki