Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gorąca jesień w Łodzi. Dowiemy się co dalej z S14, Fabrycznym, KDP i poznamy szefa PO

Piotr Brzózka, Marcin Darda
Tylko Dworzec Fabryczny czy i dworzec, i koleje dużych prędkości?
Tylko Dworzec Fabryczny czy i dworzec, i koleje dużych prędkości? Krzysztof Szymczak
Czy sprawa S14 jest już definitywnie przegrana? Czy podziemny dworzec w Łodzi budowany jest legalnie? Co będzie z kolejami dużych prędkości? Czy na budowę autostrady A1 wrócą robotnicy? Czy Hanna Zdanowska pozostanie szefową PO w Łodzi? Czy John Godson przestanie hamletyzować i ogłosi się niezależnym kandydatem na prezydenta miasta? To najważniejsze pytania, na które odpowiedź przyniesie zbliżająca się jesień.

Po czerwcowym posiedzeniu rządu powstało wrażenie, iż los trasy ekspresowej S14 został już definitywnie przesądzony. To nieprawda. Ostateczne rozstrzygnięcie powinno zapaść "w okolicach" października. To może być najważniejsza batalia, którą Łódź ma do wygrania - lub przegrania - jesienią. Łatwo nie będzie.

W czerwcu w obieg publiczny poszła informacja, że gabinet Donalda Tuska przyjął program budowy dróg na lata 2014-20, z którego usunięto zachodnią obwodnicę Łodzi, de facto przesuwając jej realizację na bliżej nieokreślony czas po roku 2020. Politycy SLD przekonywali w stanowczych słowach, że Platforma oszukała łodzian w sprawie S14.

Szkopuł w tym, że doszło do pomylenia pojęć. Rada Ministrów nie przyjęła nowego programu budowy dróg na lata 2014-20, lecz jedynie załącznik aktualizujący stary program obejmujący lata 2011-15. W słynnym już załączniku nr 5 każdy jednak przeczytał, co chciał przeczytać. Wyliczony w nim został szereg inwestycji wartych łącznie 35 miliardów złotych, takich jak kontynuacja prac przy budowie tras S3, S5 i S7. Słowem natomiast nikt nie wspomniał o S14, co wystarczyło niektórym do postawienia tezy, iż rząd skreślił ją z planów.

Teza ta nie musi być wcale nieprawdziwa, lecz nie powinna wynikać tylko z lektury wspomnianego załącznika. W dokumencie wyraźnie zapisano, że wymieniona lista obejmuje przedsięwzięcia, na które rząd chce rozpisać przetargi jeszcze przed końcem 2013 roku. I nic więcej. Trasa S14 i tak nie mogła się znaleźć w tym zestawie, choćby z tego powodu, że wcześniej rozbito proces projektowania i budowy tej drogi. Projektant jest już wyłoniony i właśnie wykonuje swoją prace, tyle że nie skończy jej w 2013 roku.

Dlaczego doszło do błędnej interpretacji? Być może mylący był fakt, że przedsięwzięcia, na które w 2013 r. zostaną rozpisane przetargi, faktycznie zostaną zrealizowane już w nowej unijnej perspektywie budżetowej 2014-20. Rząd wyraźniej jednak podkreśla, że lista z załącznika nr 5 to dopiero początek. Reszta inwestycji zostanie zapisana w nowym programie. Ministerstwo transportu sygnalizuje, że jego szczegóły poznamy jesienią, być może w październiku.

Trzeba powiedzieć wprost - trasy S14 nikt nam nie obiecuje. Przeciwnie - minister Nowak wyraźnie mówił przed wakacjami, że są ważniejsze projekty. S14 jest niechętnie postrzegana na warszawskich salonach, aczkolwiek z nieoficjalnych spekulacji wynika, że klimat wokół tej inwestycji nieco ocieplił się po czerwcowej zmianie na stanowisku wiceministra transportu, gdy Tadeusza Jarmuziewicza zastąpił Zbigniew Rynasiewicz.

Póki piłka pozostaje w grze, łódzcy politycy nie powinni ustawać w działaniach lobbingowych. Potrzebny jest i polityczny krzyk i merytoryczne negocjacje. Najważniejsza wydaje się zmiana optyki decydentów - sukcesu nie będzie, jeśli S14 nie przestanie być postrzegana jako droga o znaczeniu wyłącznie lokalnym.

Pocieszające jest, że trasa S14 pozostaje jedną z pozycji wymienionych na kartach "Dokumentu implementacyjnego do Strategii Rozwoju Transportu do roku 2020" datowanego na 19 czerwca 2013 r. W dużym skrócie - dokument ten wskazuje projekty, które Polska zamierza do 2020 roku sfinansować z pomocą środków unijnych. Umieszczenie S14 na tej liście to dobra wiadomość. Zła jest taka, że spośród 43 projektów drogowych, obwodnica Łodzi wymieniona jest dopiero na 36. miejscu. Na 100 możliwych punktów otrzymała jedynie 37,01. Wiadomo, co to oznacza w sytuacji, gdy kołdra jest krótka.

Najbliższe tygodnie powinny przynieść odpowiedź, jak w praktyce będzie wyglądać budowa autostrady A1 na odcinku Stryków-Tuszyn. Na początku wakacji plac budowy opuścił Strabag, istotny dla tego kontraktu podwykonawca odpowiedzialny za budowę obiektów inżynierskich. Od tego czasu roboty toczą się ospale. Z ostatniego raportu GDDKiA wynika, że w drugim tygodniu sierpnia przy budowie A1 Stryków-Tuszyn pracowało średnio 180 maszyn i ledwie 140 osób.

Głównym wykonawcą tej inwestycji jest firma Polimex-Mostostal. Jej prezes Gregor Sobisch mówił na początku sierpnia "Rzeczpospolitej", że nie zauważa większych opóźnień na budowie autostrady A1, które zagrażałyby tej inwestycji. W tym samym czasie znana z ostrożnych sądów Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad nie kryła jednak niezadowolenia z postępu prac. Przez większą część wakacji Polimex szukał nowego podwykonawcy, a właściwie partnera, który przejmie obowiązki Strabagu.

Na początku lipca GDDKiA deklarowała, że cierpliwości wystarczy jej na kilka, góra kilkanaście dni, minęło jednak półtora miesiąca i napięta struna bynajmniej nie pękła. Polimex, po fiasku rozmów z kolejnymi potencjalnymi partnerami, ogłosił zmianę koncepcji. Zamiast jednego potentata, do pracy zaangażowana ma być grupa małych podwykonawców, oraz siły własne Polimeksu. W GDDKiA wzięto to za dobrą monetę, nikt Polimeksu z budowy nie wyrzuca.

Tak czy inaczej jesień pokaże czy to już koniec problemów z budową odcinka, nad którym od przeszło 15 lat wisi fatum. Pozostaje też mieć nadzieję, że nie będzie już okazji słyszeć o złej kondycji samego wykonawcy. Prezes Sobisch mówił wprawdzie "Rzeczpospolitej", że spółka wyjdzie na prostą i stanie się prawdziwą perłą. Nie był jednak w stanie kategorycznie wykluczyć upadłości, zaznaczał, że potrzebuje wsparcia wierzycieli i zrozumienia od banków.

Żadne niepokojące wieści nie dochodzą z placu budowy podziemnego dworca i węzła multimodalnego. No, może poza intrygującymi pytaniami, które łódzki poseł SLD Dariusz Joński zadał w interpelacji ministrowi transportu. Poseł pyta o pozwolenie na budowę, dotyczące dworca i infrastruktury wokół niego: termin, ważności, zakres prac, czy było przedmiotem postępowania sądowego i czy jest ciągle ważne.

O co chodzi? O firmę Enkev, która sąsiaduje z dworcem, a z władzami miasta nie może się dogadać w sprawie nowych gruntów dla siebie. Joński mówił, że widział wyrok sądu cofający ważność pozwolenia na budowę. Poseł nie wyobraża sobie, by budowano bez pozwolenia, zakłada zatem, że być może wydano następne. W każdym razie czeka na odpowiedź ministra, bo przecież chodzi o PKP, a tam wszystko jest możliwe...

Kolejna sprawa związana z koleją: wedle najnowszych zapowiedzi do końca roku znane ma być wreszcie studium wykonalności dla kolei dużych prędkości, czyli tzw. projektu "Y". "Y" to szybkie połączenie Warszawy via Łódź z Poznaniem i Wrocławiem. Za czasów ministra Cezarego Grabarczyka obowiązywała doktryna, że KDP powstaną do 2020 r., nowy minister, Sławomir Nowak, te plany zweryfikował. Po serii kontrowersyjnych wypowiedzi dziś obowiązująca strategia jest taka, że KDP powstaną do 2030 r., chyba że znajdzie się prywatny inwestor, który chciałby zainwestować w budowę.

I tu nieodzowne jest właśnie studium wykonalności, na podstawie którego będzie można mówić nie o szacunkach, a o konkretnej cenie. To kluczowe także w kontekście zapowiedzi Cezarego Grabarczyka, który chce "przyspieszyć" KDP za pomocą poszukiwań partnera prywatnego. Według wicemarszałka Sejmu, inwestycję można "poszatkować" na etapy. Pierwszy, z Łodzi do Warszawy, według byłego ministra można wybudować jeszcze przed 2020 rokiem, korzystając właśnie z kapitału prywatnego. Poczekamy, zobaczymy, bo studium dla KDP "na ukończeniu" jest już od dwóch lat.

Późną jesienią, czyli na przełomie listopada i grudnia, powinniśmy poznać wykonawcę projektu funkcjonalno-użytkowego dla stadionu miejskiego wraz z otoczeniem przy al. Piłsudskiego. Koncepcja pokaże nie tylko rozwiązanie urbanistyczne czy architektoniczne, ale też da odpowiedź, ile wszystko to będzie kosztować. Prezydent Zdanowska zadeklarowała na ten cel 170 mln zł. Budowa zacząć się ma też jesienią, tyle że roku 2014, jeśli oczywiście nic nie stanie na przeszkodzie, bo w Łodzi budujemy przecież stadiony od ładnych kilku lat.

Inaczej ze stadionem dla ŁKS. Po zapowiedzi prezydent, że powstanie tam nowa trybuna, a miasto sukcesywnie, wraz z awansami zespołu na wyższe szczeble rozgrywkowe, będzie dosypywać pieniędzy na rozbudowę, pojawiła się koncepcja, by rozpisać przetarg na całe tzw. Centrum Sportu. Ów przetarg właśnie w sierpniu spalił na panewce. Na budowę hali oraz trybuny wraz z infrastrukturą wpłynęły tylko dwie oferty, warte 187 mln zł (konsorcjum z liderem Warbud S.A) oraz 201 mln zł (Mosty Łódź). Przetarg unieważniono, bo budżet miasta na tę inwestycję zarezerwował... 126 mln zł.

Była koncepcja, by na trybunę oraz halę rozpisać dwa osobne przetargi, ale we wtorek opublikowano warunki nowego przetargu po "starym" pomyśle, czyli budowę boiska z trybuną zachodnią na 5,7 tys. widzów oraz hali. Wykonawcę poznamy na początku października, oczywiście, o ile znów znacząco nie rozjadą się oczekiwania inwestora i oczekiwania potencjalnych wykonawców.

Jesienią poznamy też wyniki konsultacji społecznych prowadzonych od wielu tygodni przez hamletyzującego Johna Godsona. Być czy nie być kandydatem na prezydenta Łodzi - oto jest pytanie stawiane mieszkańcom przez posła. Pytanie to kluczowe, nie tylko dla niego samego, ale i dla całego układu sił w mieście. Jasne jest, że Godson może wystartować tylko jako kandydat niezależny od PO - do rozstrzygnięcia jesienią byłoby więc też czy poza partią znajdzie się on z własnej woli, czy wyleci z niej z hukiem. Tego, by opuścił partię, życzy sobie coraz większa część ludzi Platformy, także na łódzkim podwórku.

Ale to niekoniecznie leży w ich interesie. Wprawdzie wątpliwe jest, by Godson w wyborczym starciu pokonał Hannę Zdanowską, lub innego kandydata występującego pod szyldem PO, jednak dzięki osobistej popularności i ogólnemu zniechęceniu mieszkańców do dotychczasowych elit, jest w stanie "zrobić" przyzwoity wynik. Pytanie, komu odbierze głosy, jeśli jest do strawienia i przez wyborcę liberalnego, i przez konserwatywnego, i przez socjalnego. Na pewno jego deklaracja o udziale w wyborach wprowadziłaby do kampanii element nieprzewidywalności.

Jest sprawa, która niekoniecznie musi dotyczyć łodzian, ale będzie miała wpływ na pewność poczynań prezydent Łodzi. Chodzi o wybory wewnętrzne w Platformie Obywatelskiej. Od ponad trzech lat przewodniczącą w Łodzi jest Hanna Zdanowska, a połączenie funkcji partyjnej z władzą wykonawczą w mieście miało jej dać pewność, że polityka magistratu nie będzie kwestionowana przez aparat partyjny. Układ całego, kilkunastoosobowego zarządu partii, w którego skład wchodzili przedstawiciele trzech frakcji, też dawał jej większość. Tyle że po tym, jak w lutym prezydent doniosła do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez Radę Miejską, niektórym w PO zapaliła się czerwona kontrolka. Gdzieś nieśmiało politykom PO zaczęła się kołatać myśl, że potrzebny jest jakiś wentyl bezpieczeństwa, bo prezydent, składając doniesienie, przy okazji przecież rzuciła podejrzenie korupcji (chodziło o upadek miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego dla fragmentu Radogoszcza - przyp. red.) na swych własnych radnych.

Sprawa grzała portale internetowe i media nie tylko w Łodzi, ale i w całym kraju. Żaden prezydent w taki sposób jak Zdanowska nie potraktował jeszcze Rady Miejskiej. Co miałoby być tym wentylem bezpieczeństwa? A no to, że skoro prezydent w partii przed nikim w Łodzi nie odpowiada, to trzeba zrobić tak, by odpowiadała. Mówiono, że bez problemu będzie kandydatką PO na drugą kadencję, jeśli idzie o prezydenturę, ale w partii ktoś powinien ją zmienić. Jako kandydata wskazywano Cezarego Grabarczyka, on sam w czerwcu pytany o to przez "Dziennik Łódzki" zaprzeczył mówiąc, że "widzi, jakie pani prezydent ma poparcie w partii".

To jednak polityka, więc kto wie, co się może wydarzyć... Tym bardziej że PO po tych wyborach, czyli na jesieni, musi pokazać, że ma większość w Radzie Miejskiej, co jest wątpliwe po tym, jak pod koniec czerwca głosami m.in. radnych PO w tajnym głosowaniu odwołano szefa Rady Miejskiej Tomasza Kacprzaka z PO właśnie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki