Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Gra fortuny": Dobrze znane obroty koła fortuny - recenzja

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Aubrey Plaza, Jason Statham i Bugzy Malone, czyli agenci specjalni w filmie „Gra fortuny”
Aubrey Plaza, Jason Statham i Bugzy Malone, czyli agenci specjalni w filmie „Gra fortuny” Monolith Films
Niezła to praca - agent specjalny. Nawet w wolnych chwilach można wystawnie żyć na koszt państwa. Choć i u nas nie brak takich, co dobrze żyją za publiczne pieniądze nie robiąc nic specjalnego.

Mistrz filmowej rozrywki, Guy Ritchie, przypomniał się produkcją „Gra fortuny” - radującą się swoją sztampowością, ze świetnie dobraną obsadą, zabierającą bohaterów w ekscytującą podróż po świecie. Może od twórcy takich obrazów, jak „Przekręt”, „Sherlock Holmes”, „Kryptonim U.N.C.L.E.” oczekiwalibyśmy nieco większej i bardziej przewrotnej gry z widzem, ale tym razem do radochy musi nam wystarczyć, że Ritchie miał ochotę (i potrafi) zrobić kino w bondowskim stylu.

Główny bohater to Orson Fortune, agent na służbie rządu przeznaczony do niebezpiecznych zadań, o twarzy Jasona Stathama, koneser wina i wakacji w egzotycznych kurortach, rzecz jasna świetny również w walce na pięści i strzelaniu z wszelkiej broni palnej.

Jego przełożony przerywa mu wypoczynek, ponieważ na prowadzony przez eleganckich mętów rynek handlu nielegalnymi artykułami trafia skradziona z pracowni naukowców tajemnicza „Rączka” - wytwór technologicznej myśli, który może wywrócić światowy ład do góry nogami. Trop wiedzie do piekielnie bogatego i zepsutego Grega Simmondsa, specjalizującego się w obrocie wyrobami przemysłu zbrojeniowego.

Orson rusza do akcji ze świeżo skompletowaną ekipą (niczym w „Mission: Impossible”), musi jednak jeszcze przekonać do współpracy gwiazdora Hollywoodu oraz rywalizować z paczką, prowadzoną przez agenta z konkurencyjnej państwowej komórki. By wykonać zadanie, trzeba będzie zdemolować kilka miejsc i pozostawić po sobie stos zwłok tych, co stali po stronie zła.

Ritchie gania nas razem ze swoimi bohaterami od Londynu po Los Angeles, od Maroka po Turcję, nie szczędząc pościgów, wybuchów, mordobicia i sarkazmu. Wszystko w zgrabnym tempie, wsparte atrakcyjnymi zdjęciami i dynamicznym montażem, doprawione ironią oraz ciętymi dialogami. Co ważne, reżyser nie gubi wątków, nie ma kłopotów z zachowaniem klarowności opowieści. I choć całość nie jest może nadzwyczajnie wciągająca i nie należy do przedsięwzięć, które zostaną w pamięci, to stanowi dwie godziny rozrywki na dobrym poziomie. I nikt tu nie kryje, że właśnie o to tylko chodziło.

Oddani fani reżysera będą pewnie narzekać, że w jego nowej produkcji charakterystycznego dla Ritchiego stylu i ulubionych „przewrotek” w narracji, czy realizacyjnych popisów jest nie za dużo, ale przecież każdy artysta ma prawo odpocząć też od samego siebie. Tym razem można nawet odnieść wrażenie, iż Ritchie, jak i Statham, mając świadomość, że raczej nie wezmą udziału w cyklach o przygodach Jamesa Bonda lub Ethana Hunta właśnie, postanowili skroić sobie tego rodzaju produkcję na własną miarę i dla osobistej przyjemności, dzieląc się nią z nieoczekującym rewolucji widzem. Gotowym zadowolić się tym razem nieskomplikowaną, jak na standardy tego twórcy, opowieścią. I z niezawiedzioną sympatią się uśmiechnąć.

Wartym docenienia atutem „Gry fortuny” jest wielce fortunny dobór obsady. Jason Statham robi to, czego się od niego oczekuje, czyli bez zbytnich dywagacji wali w pysk i rzuca gniewne spojrzenia, istotne, że nareszcie w porządnych produkcjach. Świetnie, z klasą szefa Orsona zagrał Cary Elwes, z urokiem bawi się swoją rolą gwiazdy kina akcji Josh Hartnett. Jednak film warto zobaczyć przede wszystkim dla dwóch znakomitych występów: Hugh Granta w roli czarnego charakteru, którego natychmiast polubimy oraz Aubrey Plazy, jako mającej silny, własny charakter współpracowniczki głównego bohatera.

Hugh Grant od pewnego czasu skutecznie walczy ze swoim wizerunkiem wiecznego młodzika i uwodziciela, rola cynicznego, ale błyskotliwego i stylowego handlarza bronią skutecznie się do tego przyczyni. Grant ze smakiem pozwala sobie na kontrolowaną brawurę, nie kryje swojego wieku, igra ze swymi dotychczasowymi ekranowymi dokonaniami, podkreślając, że dzisiaj już tak mówić i postępować nie wolno. I nawet grozić wrogom śmiercią potrafi z wdziękiem.

Aubrey Plaza zaś nie tylko z wyczuciem konwencji dokazuje ze swoją postacią, ale też z lekkością rozbija w pył męskie przyzwyczajenia związane z ekranowymi samcami, w rodzaju bondowskiego Seana Connery’ego i huntowskiego Toma Cruise’ego. Jedna jej riposta, wypowiedziana z iskrami ironii i pewności swojej wartości w oczach, drąży większą przemianę, niż dziesiątki manifestów pisanych przez doktrynerki ruchu #metoo.

Jednocześnie wykorzystuje wszystkie możliwości, jakie daje jej scenariusz na stworzenie mocnej, wyrazistej bohaterki o bogatej osobowości, do której chciałoby się wrócić w jakimś kolejnym filmie.

„Gra fortuny” nie znajdzie się w gronie największych osiągnięć brytyjskiego reżysera i scenarzysty. To jednak ciągle kino, które cieszy i zostawia daleko w tyle większość współczesnych produkcji kina sensacyjnego. Zresztą krytykowanie Guya Ritchiego byłoby ryzykowne. Facet ma czarny pas w karate...

„Gra fortuny”, reż. Guy Ritchie, akcja, USA/Chiny, wyst. Jason Statham, Aubrey Plaza, Hugh Grant, Josh Hartnett, Cary Elwes
★★★★✰✰

Aubrey Plaza, Jason Statham i Bugzy Malone, czyli agenci specjalni w filmie „Gra fortuny”

"Gra fortuny": Dobrze znane obroty koła fortuny - recenzja

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki