Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Grają w reklamach, serialach i filmach, ale ich twarze nie są znane [ZDJĘCIA]

Anita Czupryn
Dominika Michalak aktualnie pracuje w TVN przy "Ugotowanych"
Dominika Michalak aktualnie pracuje w TVN przy "Ugotowanych" Fot. Bartek Syta/Polskapresse
Nikt ich jeszcze nie zaczepia na ulicy i nie prosi o autograf. Tylko rodzina lub znajomi wysyłają SMS-y: "Właśnie oglądam cię w telewizji". Aktorzy castingowi, statyści i epizodyści - to nie zawód, to hobby, pasja i osobisty rozwój - pisze Anita Czupryn.

Łączy ich skromność i pokora. Nie uważają się za gwiazdorów. Nie mają wykształcenia aktorskiego, a studia, jakie skończyli, niewiele wspólnego mają z show-biznesem. Pracują w różnych zawodach, ale mają też coś poza stałą pracą - grają w reklamach, serialach, statystują w filmach. Występy przed kamerą traktują z dużym dystansem. O swojej pasji opowiadają aktor castingowy Dariusz Walo oraz statyści i epizodyści: Michał Cyndler, Dominika Michalak i Ada Saniewska.

Dariusz Walo jeszcze jako student AWF w 1996 r. wybrał się z kolegą do fotografa, aby zrobić sobie profesjonalne zdjęcia. Tak się złożyło, że ten fotograf organizował też casting do prasowej reklamy olejku na katar. Nieoczekiwanie Darek wygrał tę sesję zdjęciową i jego twarz ukazała się przy okazji tej reklamy. - Mama była ze mnie bardzo dumna - wspomina. To był epizod, o którym szybko zapomniał. Po studiach rozpoczął pracę w firmie telekomunikacyjnej. Ale przeznaczenie nie zapomniało o nim. - Kilka lat temu na jednym z firmowych szkoleń, gdzie odgrywaliśmy różne scenki, zwróciła na mnie uwagę Ania Rybak współprowadząca trening. Okazało się, że była właścicielką agencji aktorów i modeli - opowiada Dariusz.

Zapytała: - Może chciałbyś spróbować swoich sił w reklamach telewizyjnych, modelingu? Niczego sobie nie obiecywał, ale wysłał jej zdjęcie, bardziej chyba dla żartu i równie żartobliwie podpisał: "Zdjęcie do kariery", a w mejlu napisał: "Aniu, może to początek naszej współpracy?". Agentka przysłała mu listę z datami castingów. Był 2008 r., listopad, może grudzień. Pierwszy casting dotyczył reklamy znanego piwa. Pojechał do studia FX na Żoliborzu, jak stał - w koszuli, dżinsach, bez żadnego przygotowania. - Chciałem zobaczyć, jak to jest. Ale pierwsze zadania przed kamerą obnażyły moją nieudolność, no i stres - przyznaje bez kompleksów. I wcale go to nie załamało. Nadal jeździł na castingi, które zaczął traktować jako osobisty rozwój. Po pierwsze - bo robił coś innego niż w pracy. A po drugie - spostrzegł, że umiejętności, jakie nabywał przed kamerą, mógł wykorzystywać w zawodzie. Otwartość, opanowanie stresu, większa pewność siebie podczas wystąpień - wszystko to, jak zauważył, zaczęło procentować podczas firmowych spotkań. Spostrzegł, że czuje się swobodniej podczas rozmów czy niekiedy trudnych negocjacji.

Antyterroryści założyli mu kajdanki - plastikowe, co prawda, ale kiedy wykręcili mu ręce, kajdanki werżnęły się głęboko w skórę. Michał bliznę z planu serialu »Na dobre i na złe« ma do dziś

- Chyba dopiero po kilkunastu castingach przyszedł pierwszy malutki sukces: udało mi się wygrać rolę w internetowej reklamie jednej z telewizji. Moja twarz bombardowała internautów, ukazując się w małym komputerowym okienku. Krytycznie podchodzę do tej premiery, ale to pierwsze uczucie było miłe. Całkiem sympatycznie to wyszło - opowiada. Od tamtej pory zaczął już regularnie bywać na castingach. Głównie tych, w których - w jego ocenie, a także ocenie agentki - miałby szansę. I coraz częściej te castingi wygrywał. Reklamy, w których bierze udział, nagrywane są głównie w studiu albo w plenerze, w Warszawie bądź okolicy. Raz gra rodzica polecającego mleczny napój, innym razem przedstawiciela banku czy też lekarza, który rekomenduje lek przeciwbólowy. Jego twarz ukazała się na billboardach reklamujących InterCity. - Niektórych produktów używam, łykam apap, czasem piję actimel. Nie muszę się wstydzić produktów czy usług, jakie reklamuję. Podchodzę do tego jak do zadania - oznajmia.
Ciekawą przygodą była dla niego współpraca z Amerykanami na zlecenie jednego z koncertów energetycznych. - Zobaczyłem, jak wygląda amerykańska organizacja. Przed przystąpieniem do zdjęć pani kierownik produkcji szczegółowo wyjaśniła zasady bezpieczeństwa i prosiła, aby baczną uwagę przykładać do wszelkich elementów, jakie mogłyby być powodem wypadku, bo życie i zdrowie aktora na planie są najważniejsze. Tam był wyjątkowy porządek na planie. To była praca w stylu iście amerykańskim, gdzie nie produkcja, nie reklama, ale człowiek jest najważniejszy - wspomina i dodaje: - Wierzę, że takie podejście do pracy na planie będzie coraz częściej widoczne i u nas.

Dziś już zupełnie inaczej podchodzi do zadań, jakich oczekują od niego reżyser, producent czy firma zlecająca reklamę. Analizuje produkt, dobiera ubrania, ćwiczy wymowę, dba o siebie. Kupił sobie dobry aparat, od czasu do czasu nagrywa się na wideo i stara się korygować ruchy ciała. Obowiązkowo przed reklamą z tekstem. - Czasem uczestniczę w warsztatach aktorskich, na których ćwiczymy najprostsze elementy, np. wizytówka, kilka słów o sobie, krótkie scenki. To wcale nie jest łatwe, za każdym razem mam coś do poprawy. Na przykład zauważyłem, że podczas mówienia nadmiernie poruszam głową. Człowiek nie widząc się, zupełnie nie zdaje sobie z tego sprawy.

Dariusz Walo ma 42 lata, ale stara się, aby ciało, umysł i kondycja były w jak najlepszym stanie. Biega kilka razy w tygodniu, czasem trenuje boks, często rowerem dojeżdża do pracy. Żeby zachować sylwetkę, istotna jest też dieta. - Na objadanie się już sobie pozwolić nie mogę. Częściej chodzę do fryzjera, podpatruję trendy. Ale bez przesady, wolę być męski niż wypacykowany - śmieje się.

Reklamy, w których bierze udział, trwają zwykle od 30 sekund do minuty. Ale nagranie jednej wymaga mnóstwo wielogodzinnej pracy, żmudnych powtórek, tzw. dubli, nagrywania najróżniejszych wersji powiedzianych w różny sposób, z różnymi intonacjami, pokazujących różne emocje. Zdarza się, że reżyser jest zadowolony, ale firma, która zleca, wyobraża sobie filmik inaczej, trzeba więc zagrać jeszcze raz i jeszcze raz. Na castingach, na które przychodzi czasem nawet kilkaset osób, nie widuje aktorskich gwiazd. - Amatorów jest wielu, ale topowi aktorzy pewnie są umawiani na konkretne godziny i wybierani innym trybem - mówi. A castingi trwają czasem nawet kilka dni, zanim w końcu trafi się na krótką listę reżysera i przechodzi do kolejnego etapu. - W umowie jesteśmy określani jako aktorzy, jestem więc aktorem castingowym i traktuję to poważnie. Pewnie jak każdy, kto zaczyna odnosić sukcesy i próbuje utrzymać tę passę. Aktor, przychodząc na plan, musi być jak najlepiej przygotowany i pozytywnie nastawiony, mieć dobry humor - radzi. Uczestnictwo w reklamach jest różnie premiowane i różne są stawki. Za małe epizody płaci się znacznie mniej niż za główne role. I stawki też są różne - od kilkuset złotych w górę. - Nie wiem, czy są tacy, który żyją tylko z reklam. Może kilkunastu, ale zwykle wszyscy inni gdzieś jeszcze pracują i dorabiają ekstra do domowego budżetu. Najważniejsza dla mnie jest moja podstawowa, stała praca i jej pilnuję - podkreśla Darek i dodaje: - Mógłbym sobie poradzić i bez tych pieniędzy, jakie wpływają z reklam. Ale z drugiej strony - jest to fajne, bo dzięki temu łatwiej radzę sobie z niemałymi wydatkami typu angielski dla dzieci czy wyjazd wakacyjny. Traktuję też to jako formę rywalizacji i to jest ten męski pierwiastek: jadę na casting i chcę wygrać. Szczególna satysfakcja jest wtedy, jak wygrywam z zawodowcami. Od dziecka chciałem być wyżej, szybciej, dalej.
Walek, bo tak o nim mówią znajomi, ma też swoje małe aktorskie marzenia. Na przykład kiedy patrzy na reklamę ekskluzywnego samochodu, to myśli, że w takim filmiku fajnie byłoby zagrać. Ale najbardziej chciałby zrobić reklamę jednej z topowych firm produkujących sprzęt bokserski, bo pięściarstwo to coś, co lubi. Znajomi nie zawsze są pewni, czy facet, którego widzieli w telewizji, to ich kolega. Zdarza się, że w reklamowym filmiku bywa ucharakteryzowany. Ci, co go rozpoznają, zwłaszcza z pracy, pozwalają sobie na żarty: "O, nasza gwiazda". Ale czuje ich życzliwość i odbiera te uwagi sympatycznie. No, ale żona i dzieci nie mają wątpliwości, kto właśnie reklamował ulubione chipsy. 13-letni Franek i 7-letnia Marcelina są dumni z taty. Choć też bez skrupułów oceniają, czy reklama, w jakiej wystąpił, była fajna. Sam Darek dziś już inaczej patrzy na reklamy. I nie przełącza automatycznie kanału w telewizorze, jeśli zaczyna się reklamowy blok. - Rozpoznaję znajomych z castingów, chcę zobaczyć, jak kto zagrał, podpatrzeć mimikę, zachowanie, pomysł na scenkę. Patrzę na reklamy, do których nie udało mi się dostać: kogo wybrali. Jaki aktor ma warsztat, jaki błysk w oku, jakie brzmienie w głosie. Czasem wydaje mi się nawet, że mógłbym to lepiej zagrać, ale na szczęście pokora usadza mnie natychmiast i nie daje dojść do głosu pysze - żartuje. Czy chciałby robić to do końca życia? Do reklam poszukiwani są aktorzy czy epizodyści w każdym wieku. Gdy patrzy na starsze osoby, które przychodzą na castingi, z optymizmem myśli: "Może za 20 lat zajmę ich miejsce i zagram już nie tatę, a dziadka".

Michał Cyndler, będąc dzieckiem, wystąpił jako statysta w "Małych Wiadomościach DD". Zagrał chłopca z piłką. Program dotyczył tematu bezpieczeństwa dzieci, które za piłką potrafią wybiec na ulicę. To był jego pierwszy i na długie lata jedyny kontakt z kamerą. Dziś ma 31 lat i statystowanie w serialach jest dla niego niczym więcej niż hobby. Skończył studia, kierunek hotelarstwo i gastronomia, zatrudnił się w hotelu Hilton jako barman. Traf chciał, że w barze hotelu kręcono serial "Hotel 52". Wystąpił w nim jako statysta. A potem okazało się, że jego przyjaciółka zaczęła pracować w agencji aktorskiej. I powiedziała mu o tym, że można wysłać do agencji swoje zdjęcia, bo potrzebują nie tylko zawodowych aktorów, ale też zupełnych naturszczyków do statystowania. - Nie rozpoczynałem współpracy z agencją z nadzieją, że zawojuję rynek i zostanę wielką gwiazdą. To się po prostu trafiło - mówi. Kolega zrobił mu zdjęcia w plenerze, przy ładnej pogodzie, nie profesjonalne, ale dobrym sprzętem. Nie uważał się za szczególnie przystojnego, ale też miał świadomość, że nie jest najbrzydszym mężczyzną na świecie. Spodobał się. Choć, jak mówi, wiele osób wysyła zupełnie amatorskie zdjęcia, więc ten pierwszy krok nie jest decydujący. Zaproponowano mu rolę statysty w filmie jednej z dużych korporacji. A potem poszło: "Linia życia", "Na Wspólnej", "Na dobre i na złe", "Wszystko przed nami". Był statystą w reklamie jednego z portali internetowych, zagrał w filmie sponsorowanym przed emisją "Dzień dobry TVN".

Podczas Euro 2012 został wybrany do reklamy jako dubler Roberta Lewandowskiego. Niestety realizacja reklamy nie doszła do skutku. W serialach grał kuriera, który przynosi kwiaty jednej z bohaterek, albo przechodnia, który podpisuje listę wyborczą jednego z głównych bohaterów, który w filmie kandyduje do parlamentu. W "Na dobre i na złe" zagrał chłopaka, który nie chciał opuścić szpitala mimo ewakuacji zarządzonej po informacji o podłożonej bombie. Wtedy też na własnej skórze przekonał się, że statystowanie może być niebezpieczne. - Wyprowadzali mnie antyterroryści i niestety doznałem kontuzji. Poharatałem sobie rękę. Bliznę mam do dzisiaj i traktuję ją jako pamiątkę z planu - uśmiecha się. Być może aktorzy grający antyterrorystów (a może to byli prawdziwi antyterroryści - tego nie wie) chyba zbyt mocno wczuli się w swoją rolę. Reżyser chciał kilka dubli, oni założyli mu kajdanki - plastikowe co prawda, ale kiedy wykręcili mu ręce, kajdanki werżnęły się głęboko w skórę. - Natychmiast zostałem opatrzony i nie było żadnego problemu - podkreśla. Do tej pory, kiedy pojawia się na planie filmowym, widzi aktorów, kamery, odczuwa lekki stres, który jednak szybko przechodzi, kiedy oko kamery skupia się na nim. Bo on wtedy skupia się na roli, jaką ma zagrać. - Jeśli ktoś gra sporo, to pewnie plan filmowy powszednieje, dla mnie wciąż fajne jest widzieć to wszystko od kuchni: jak to jest kręcone, ile się robi dubli, ile czasu zabierają make-up, garderoba, jak reagują aktorzy, którzy czasem poklepią mnie po plecach, albo reżyser powie, że wszystko było super. Czasem rosnę, gdy wystarczy, że swoją scenę zagram dwa, trzy razy i jest zaakceptowana, a aktor profesjonalny musi robić 10 dubli i reżyser wciąż kręci nosem - opowiada.
Rzadko chodzi na castingi. Pracuje jako merchandiser w zewnętrznej firmie, która wykonuje zlecenia dla dużej korporacji, a on, jako kontroler, jeździ po różnych punktach oraz sklepach i sprawdza, czy jest towar w lodówkach i czy przypadkiem nie stoją tam napoje innej firmy, kontroluje standardy wyznaczone przez firmę i poprawność ich zachowania przez punkty. - Statystowanie w serialach to dla mnie czysta przygoda. Fajnie jest to robić, bo prócz tego, że to samo w sobie jest ciekawe, to i pieniądze z tego wpadną. Choć jeśli ktoś wyobraża sobie, że to nie wiadomo jakie sumy, to może się rozczarować - mówi Michał. Na planie cieszy go, że może sobie pogadać z aktorami, choć nie ma złudzeń, że go zapamiętają. Statystów, epizodystów jest wielu i wciąż się zmieniają. Kto by tam ich spamiętał. Ale cieszy go, że pamiętają go pracownicy produkcji, garderobiane, panie od make-upu.

Kursów, warsztatów nie przechodził, choć taka myśl przemknęła mu przez głowę. Ale kiedy dostaje rolę, to ćwiczy sam - przed lustrem albo ze swoją dziewczyną. Cieszą go też reakcje znajomych: komentarze na Facebooku, SMS-y, że widzieli go, że był super. - To są bardzo sympatyczne gesty - mówi i dodaje: - Na szczęście nie odbieram krytycznych komentarzy, no i nikt nie chce, abym kogoś wkręcił do filmu. Chciałbym się w to nadal bawić. W końcu jest wiele historii o aktorach, którzy w taki sposób zaczynali. Więc kto wie? Ale to nie jest moje główne marzenie. To, co robię poza pracą, traktuję jak dobrą zabawę.
Dominika Michalak, absolwentka UW, po europeistyce, w produkcjach telewizyjnych pracuje od kilku lat. Zaczynała w Polsacie, była dokumentalistką programu dla TVN Style "Zawody 24 h". Aktualnie pracuje w TVN, w redakcji programu "Ugotowani". Statystką została trochę z konieczności, gdy pracowała przy programie "Zawody 24 h" i na potrzeby tego programu potrzebowano kogoś, kto zagrałby krótkie epizody. A że przy tego typu programach pracuje się od sezonu do sezonu, po czym następuje kilkumiesięczna przerwa, stwierdziła, że ten wolny czas może pożytecznie zagospodarować, a i przy okazji zarobić jakieś kieszonkowe.

- I tak się właśnie zaczęło - prozaicznie - mówi. - Skończyła się edycja programu "Zawody 24 h", miałam trochę wolnego czasu, nie chciałam zaczynać pełnoetatowej pracy, czekając na kolejne zlecenia związane z produkcją telewizyjną, no to stwierdziłam, mogę coś porobić, poznać fajnych ludzi. Weszłam na strony agencji związanych ze statystami, aktorami, wysłałam zdjęcia, część agencji zaprosiła mnie na castingi, na plan filmowy. I już. Uważałam, że będzie to dla mnie cenne doświadczenie ze względu na moją pracę przy produkcjach telewizyjnych, że potraktuję to jako dodatkową naukę.

Praca na planie dla statystki nie okazała się specjalnie wymagająca. - Zapraszają mnie na plan, gdzie moim głównym zadaniem jest na przykład przejść dwa, trzy razy przez jakieś pomieszczenie w tę i z powrotem. I tyle. Przychodzę więc z książką albo z komputerem, aby zająć czas, gdy czekam na swoją scenę. Pieniądze nie są tu główną motywacją. Interesuje mnie produkcja telewizyjna i filmowa, filmy fabularne. Chciałam zobaczyć, jak pracują reżyserzy, asystenci reżyserów, jak wygląda plan zdjęciowy. I to była jedyna droga, aby na ten plan się dostać. Chciałabym być reżyserem, pracować przy produkcji filmowej, a to, co robię, jest drogą do tego - uważa. Ostatnio miała okazję być na planie filmu Władysława Pasikowskiego "Jack Strong" opowiadającym prawdziwą historię pułkownika Ryszarda Kuklińskiego (ma wejść na ekrany w 2014 r.) I to już ze względu na nazwisko reżysera bardzo chciała tam wystąpić i się pokazać.

Epizodyści, którym się nie udało zostać pełnoprawnymi aktorami, nie dostali etatu w serialu, to wykształceni aktorzy, po prywatnych szkołach. Statystą może być każdy, jeśli zaakceptuje go produkcja. Stąd więc wśród statystów są ludzie starsi, bardziej i mnie atrakcyjni, bo produkcje potrzebują wszystkich.
Co daje jej statystowanie? - W pracy zajmuję się rekrutacją uczestników do różnych programów, a że dzięki statystowaniu poznałam tę pracę, mam podwójne doświadczenie. Wiem, jak to funkcjonuje, jak czuje się uczestnik, i wiem, jak im pomagać i radzić - odpowiada.

Ada Saniewska od dziecka lubiła występować. Grała w szkolnych przedstawieniach, śpiewała w studiu wokalnym, koncertowała. I nie wie, co to jest trema na scenie. Dziś ma 29 lat, była dziennikarką telewizyjną, obecnie pracuje w agencji aktorskiej, obsadza aktorów w różnych rolach. I zdarza się, że sama też gra w epizodach.

- Zaczęło się od tego, że poszukiwałam aktorki do epizodu w serialu "Na Wspólnej". Nie mogłam znaleźć, nie mogłam znaleźć, więc pani reżyser w końcu mnie zaproponowała tę rolę. Zagrałam klientkę w sklepie second hand, która kłóciła się o ubrania. To było dwa lata temu i spodobało mi się. Potem przyszły bardziej rozbudowane epizody, łącznie z tym, że zagrałam bohaterkę jednego z odcinków na "Dobre i na złe". To rola dziewczyny, która po 10 latach wybudza się ze śpiączki. Nad jej łóżkiem stała cała plejada najbardziej znanych polskich aktorów z Małgorzatą Foremniak na czele, Janem Wieczorkowskim, Bartoszem Opanią - opowiada. Zagrała w kilkunastu filmach, w tym w edukacyjnym dla młodzieży, a jej włosy zagrały w reklamie. Miała też w "Klanie" duży epizod. - Znaczących ról epizodycznych było około 10 - szacuje. Gra w epizodach, ale wybiera te ambitniejsze. Nie interesuje ją wypowiedzenie jednego, dwóch zdań w odcinku. Mimo to cały czas podkreśla, że to tylko epizod.

- W Polsce jest tylu aktorów po najróżniejszych szkołach, wybór jest tak wielki, że nie ma potrzeby, aby role aktorskie grali ludzie bez wykształcenia aktorskiego - mówi. Swojego grania nie traktuje więc zawodowo, nie jest to jej podstawowy sposób na życie. Wcale też nie jest tak, że pracując w agencji aktorskiej, ma łatwiej i może sobie przebierać w obsadach. - Nawet do najdrobniejszego epizodu proponuje się reżyserowi kilka osób i to on wybiera. Nie do każdej roli się nadaję i nie każdą dostaję - zaznacza. Zresztą ją bardziej ciekawi praca po drugiej stronie kamery. No i na pewno ta praca uczy dyscypliny. Ekipa wymaga profesjonalizmu, nie ma mowy nawet o trzyminutowym spóźnieniu albo sytuacji, w której epizodysta nie nauczył się tekstu.

- Cały czas trzeba być w gotowości, pod telefonem. Praca na planie jest nieprzewidywalna, idziesz na godzinę, a może być 12 godzin, więc 11 godzin czekasz. To też nauka pokory i cierpliwości. A doświadczenie, jakie zdobywam, pomaga w pracy: wiem, jakich ludzi szukam do obsadzenia w rolach, a że znam tę pracę od podszewki, to potrafię im też udzielić wskazówek. Każdy, kto staje przed kamerą, uczy się otwartości, podzielności uwagi, bo reżyser mówi jedno, oświetleniowiec drugie, a dźwiękowiec jeszcze coś innego.

Adzie nigdy specjalnie nie zależało na tym, aby stała się rozpoznawalną twarzą. - W serialach przewija się mnóstwo ludzi, szanse na rozpoznawalność są znikome, ale dla rodziny i znajomych to fajny moment, kiedy widzą mnie na ekranie - mówi.
Marzy, by zagrać w serialu "Przepis na życie" w scenie z Piotrem Adamczykiem. I wyjaśnia: - Uważam, że to jedna z lepszych produkcji polskich ostatnich lat, a pan Piotr kreuje rewelacyjną rolę w tym serialu. Przejdzie do historii kina. Choć to serial rozrywkowy, to nie mam wątpliwości, że ta rola zapisze się w pamięci widzów.

Lubisz oglądać telewizję? Chcesz wiedzieć, co jest emitowane? Sprawdź program tv!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Grają w reklamach, serialach i filmach, ale ich twarze nie są znane [ZDJĘCIA] - Portal i.pl

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki