Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gryzą, krzyczą i chcą, żeby wkręcić żarówkę. Codzienność ratowników medycznych w Łodzi

Redakcja
Agnieszka Jędrzejczak
Zawody medyczne są dla prawdziwych twardzieli. Tu nie ma miejsca na sentymenty i popłakiwanie w kącie. Agresywni pacjenci, błahe wezwania i awantury „bo nam się należy”. Tak wygląda codzienna praca ratowników medycznych

Wyzwiska, agresja, oskarżenia o kradzież - to niemal codzienność dla ratowników medycznych, którzy każdego dnia są na zawołanie mieszkańców Łodzi. Podziękowania też się zdarzają, ale rzadziej. Niektórzy nawet przepraszają, tych jednak jak na lekarstwo. Z łódzkimi ratownikami spędziłam w karetce dwie noce. Doświadczyłam wszystkich tych emocji i już wiem, że w tym zawodzie mogą przetrwać jedynie prawdziwi pasjonaci.

Ostrzegam, pracuję w urzędzie

Ruszyłam w kierunku dyspozytorni na Bałutach, gdzie o 17 miał czekać mój zespół. Do zakończenia dyżuru, czyli do godz. 20, swoją pracę mieli mi pokazać Agnieszka, Bartek i szkolący się Kamil, student ratownictwa medycznego na łódzkim uniwersytecie.

Na pierwsze wezwanie nie czekałam długo. Ubrana w ratowniczą kurtkę wsiadłam do karetki.

- Uważajcie, pacjentka straszy, że pracuje w urzędzie i jeśli nie przyjedziemy, to popamiętamy - przekazał Agnieszce dyspozytor.

To sugeruje, że przypadek będzie trudny. Kobieta zadzwoniła na pogotowie z powodu bólu głowy. Mimo że nie jest to objaw bezpośrednio zagrażający życiu w tej chwili, pojechaliśmy z pomocą.

- Często pacjenci wzywają nas w sytuacji, gdy mogą skorzystać z pomocy lekarza nocnej i świątecznej opieki, do którego mają zazwyczaj bliżej niż my do nich z ul. Wareckiej. Chcą, żeby zmierzyć ciśnienie albo wykręcić żarówkę - opowiada w drodze do pacjentki Bartek, który prowadzi ambulans. - Mamy też wezwania np. do choroby nowotworowej. Niektórzy nie mają świadomości, że zabierają karetkę, która może być pilnie potrzebna komuś innemu, komuś, kto walczy o życie. Zawsze staram się zwrócić na to uwagę, ale słyszę, że pacjenci płacą podatki, więc my musimy przyjechać.

Agnieszka dodaje, że pacjenci potrafią oczekiwać od ratowników medycznych wykonania rezonansu albo tomografii komputerowej i są bardzo zdziwieni, gdy słyszą, że nie można tego zrobić w karetce.

Dojechaliśmy. Piętro ósme, ale na szczęście działa winda. To ważne, bo ratownicy noszą ze sobą wypełnione po brzegi lekarstwami i sprzętem medycznym plecaki. Drzwi otwiera kobieta przed czterdziestką. Twierdzi, że od dawna boli ją głowa. Dostała nawet od lekarza skierowanie na tomografię. Nie chciała zostać w domu, tylko pojechać do szpitala. Ratownicy po wstępnej diagnostyce zawsze dają taki wybór. Nie mogą odmówić, jeśli pacjent wybrał izbę przyjęć albo SOR i nie ma znaczenia, że wyjazd ten nie będzie miał uzasadnienia. A to kolejne kilkadziesiąt minut blokowania karetki.

Pojechaliśmy do szpitala WAM. Izba przyjęć niemal pękała w szwach. Agnieszka przekazała pacjentkę i mogliśmy wrócić do bazy. A raczej tak nam się wydawało...

Dzwoni telefon, mamy kolejne wezwanie. - Intensywny krwotok. Starszy mężczyzna - streszcza mi Bartek. Tym razem jedziemy na sygnale. Przeliczyłam się, sądząc, że w tej sytuacji samochody rozstąpią się jak morze. Jednych kierowców sparaliżował dźwięk karetki, inni zjeżdżają w przeciwną stronę. Jedziemy więc pod prąd, by przedostać się do pacjenta.

Drzwi otwiera starsza kobieta, na łóżku leży jej mąż. Od południa miał krwotok z jamy ustnej i nosa.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE...

- Nie chciałem martwić żony - mówi pacjent. W trakcie badania okazuje się, że ma odruchy wymiotne i boli go brzuch w okolicy żołądka. Po kolejnych minutach wychodzą na jaw małe grzeszki. - Wczoraj urodziny świętowałem. Wypiłem może jeden kieliszeczek - mówi. Żona znacząco kręci głową, podając stare wyniki badań. Przekazaliśmy pacjenta do „Barlickiego” i mogliśmy wrócić do bazy.

- Dziś jest spokojnie. Najwięcej wyjazdów mamy w weekendy i podczas większych wydarzeń w mieście. Szpitale są przepełnione, a pacjenci awanturują się bardziej niż zwykle. Wtedy też trafią się najbardziej skrajne przypadki. Często jest tak, że nie mamy kiedy napić się kawy, zjeść czegokolwiek - opowiada już w pokoju zespołu P5 Agnieszka.

To niewielki pokój: dwa wąskie łóżka, telewizor, mikrofalówka, mała lodówka, stół. Z wyjazdu wróciły też Brygida i Alicja - to jedyny kobiecy zespół w łódzkim pogotowiu. - Dla nas to wyzwanie, jesteśmy charakterystyczne, dwie kobiety, więc musimy bardziej uważać. Byłyśmy już bite albo ugryzione przez starsze panie. Kiedyś dostałyśmy kijem od szczotki. Każdy dzień to nowe doświadczenie i wystawienie naszej cierpliwości na próbę - przyznaje Brygida.

Ratownik medyczny to jedna z profesji, w której do wypalenia zawodowego dochodzi najszybciej. Kolejny dzień, kolejni pacjenci, kolejna śmierć.

- Pierwsze wyjazdy to było przeżycie. Teraz to w pewnym sensie rutyna - mówi Bartek z mojego zespołu.

Co najbardziej boli i nie daje spokoju? Wyjazdy do dzieci zawsze wiążą się z najsilniejszymi emocjami. - Tydzień temu zadzwonił chłopiec, który powiedział, że jego mama rozmawia ze ścianą. Pojechaliśmy, ten malec nam otworzył, był mocno wychudzony, ale wydawało się, że z jego mamą wszystko dobrze. Nagle kobieta zaczęła być agresywna, faktycznie mówiła coś do ściany, gestykulowała, nie można było jej uspokoić, chłopiec był przerażony. Na miejsce musiał przyjechać drugi zespół - opowiada Agnieszka.

Dzwoni telefon, ale to nie wyjazd. - Pamiętasz kobietę, która wezwała nas z powodu bólu głowy, ta, która straszyła urzędem? Była pijana. Miała 2,5 promila alkoholu - streszcza rozmowę Agnieszka.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE...

Minęła dwudziesta. Mój pierwszy zespół właśnie kończy zmianę, ale na kolejny wyjazd zaczekam, bo ratownicy, do których karetki się przesiadam, są na wizycie. Młody mężczyzna po dopalaczach.

- Wczoraj odwieźliśmy go na toksykologię, nie zdążył nawet wypisu odebrać i znów musieliśmy po niego jechać. Tacy zazwyczaj są agresywni, ale ten był zbyt mocno otumaniony - mówi mi po powrocie Adam z mojego drugiego zespołu, z którym będę jeździć do rana.

Zamieniliśmy dosłownie kilka zdań i znów jedziemy. Kobieta po trzydziestce zadzwoniła, że nie może wymiotować i ma duszności. Kolejne wezwanie: komisariat policji. - Mężczyzna ma myśli samobójcze, podejrzewają, że jest po dopalaczach - mówi mi Adam. Policjanci prowadzą nas do pokoju przesłuchań. - Nie ma lekarza? - pada pytanie „z sali”. Moi towarzysze tłumaczą, że w zespołach jeżdżą ratownicy. - Chcemy lekarza, nie dzwoniliśmy po ratowników - dodaje jeden z mundurowych.

Oddajcie portfel i pieniądze

- Pani, przyjechali, pobadali moją siostrę, ta jedna to rzuciła nawet, że jest brudno i śmierdzi. A jak wyszli, to zabrali portfel i pieniądze spod dywanu. Cały dorobek życia! - wykrzykiwały na wejściu do dyspozytorni dwie starsze.

Tak zaczął się mój drugi dyżur. Chaos, zamieszanie, krzyki. Przyjechała policja, a starsze kobiety, po którejś już godzinie awanturowania się, ostatecznie straciły rachubę, co właściwie zginęło i kiedy.

- Panie nie potrafiły dokładnie opisać wizyty ratowników sprzed tygodnia. W mieszkaniu był jeszcze syn pacjentki. Ratownicy z pewnością niczego nie wynosili z mieszkania, przewieźli starszą pacjentkę do szpitala z powodu jej złego stanu zdrowia - mówi Edyta Wcisło, rzecznik łódzkiego pogotowia, która również przyjechała. - Takie oskarżenia zdarzają się. Ratownicy są objęci ochroną jedynie podczas udzielania pomocy. To jest problem, ponieważ kiedy wracają do miejsca wyczekiwania, są już poza taką ochroną, mimo że nadal pełnią swoją funkcję.

Cała sytuacja mocno odbiła się na stanie emocjonalnym oskarżonych o kradzież pracowników pogotowia. Ratownicy byli roztrzęsieni i zbulwersowani. - Jesteśmy takim kozłem ofiarnym, na którym można się wyżyć, którego można zwyzywać i nic z tym się nie robi, a my sami też niewiele możemy - mówi jeden z ratowników, który tego wieczoru również dyżuruje.

Na dyskusje jednak czasu nie było, bo „wpadły” kolejne wezwania. Szybki łyk kawy i już w drodze. Drętwienie nóg i rąk, ból głowy i gardła - zgłosiła kobieta. Tym razem o agresji pacjentów raczej mowy nie będzie - mój kolejny zespół to dwóch postawnych ratowników. - Pamiętam sytuację, kiedy pojechaliśmy na wizytę, ale pacjent nie chciał nas wpuścić, spoglądając przez wizjer. Zamieszany był w jakiś konflikt i bał się, że przyszli po niego - wspomina Adam.

Duża postura pomaga także w innych sytuacjach. Nie wróciliśmy do bazy, dostaliśmy nowe zgłoszenie. Silny krwotok u 86- -letniej kobiety. W kuchni, w której siedziała, była kałuża krwi, ona też cała nią zalana.

- Nie zapaliła światła, nie wiem, co chciała zrobić, przecież kolację miała przygotowaną. Krew z głowy tak sikała, że nie wiedziałem, co zrobić - mówi mi syn kobiety. Panowie złapali kobietę pod ramiona i pomogli przejść do karetki, którą zawieźliśmy ją do szpitala.

Do rana był już spokój. Tylko eska miała jeden wyjazd, pozostałe auta stały. Mogliśmy spokojnie coś zjeść i czekać na kolejne wezwanie.

Zjednoczeni pracownicy służby zdrowa przeszli ulicami Warszawy

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki