Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Gwałt na Lukrecji" otworzył Festiwal Klasyki Teatralnej [RECENZJA]

Łukasz Kaczyński
Spektakl ze znakomitą kreacją Camille O'Sullivan to godne otwarcie drugiej edycji festiwalu
Spektakl ze znakomitą kreacją Camille O'Sullivan to godne otwarcie drugiej edycji festiwalu Keith Pattison
Czy poemat Szekspira to dobry materiał na recital? Z takim pytaniem pozostawił widzów łódzkiego II Międzynarodowego Festiwalu Klasyki Teatralnej "Nowa Klasyka Europy" kurator jego programu Roman Pawłowski przed inaugurującym wydarzenie spektaklem The Royal Shakespeare Company "Gwałt na Lukrecji".

RSC unaocznił, że klasyka (literatury, teatru) to nie są niezrealizowane sny o potędze, trzymane w formalinie z myślą o lepszych czasach, ale stale bijące źródło. Camille O'Sulivan, której na scenie Teatru im. Jaracza towarzyszył pianista Feargal Murray, i reżyserka spektaklu Elizabeth Freestone, pokazali, jak czerpać z tradycji żywe treści i wprowadzać ją w nowe konteksty.

Trudno nie znając innych ról O'Sullivan zdecydować, czy lepszą jest aktorką czy śpiewaczką. Pewne jest, iż rytm Szekspirowskiego poematu oddała tak wspaniale, że już to wystarcza, by uznać pierwszą prezentację "Nowej Klasyki Europy" za bardzo udaną. Obdarzona jest mocnym głosem o nietuzinkowej barwie i potrafi go wykorzystywać z dużą plastycznością.

Na scenie poemat Szekspira to płynne przejścia między częścią narracyjną i przedstawieniową, poświęconą emocjom i zdarzeniom, recytowaną i śpiewaną (stąd owe skojarzenie z recitalem). O różnym stopniu natężenia emocji, z przejmującą pieśnią ojca Lukrecji, "osieroconego" po jej samobójczej śmierci na finał.

Na początku aktorka znajduje się na scenie zapięta po szyję w czarny, ciężkawy płaszcz. Najbardziej widoczne są, odpowiednio oświetlane, twarz i dłonie. Sugestywna, na ogół ascetyczna, skupiona w grze na wysyłaniu prostych, ale wyrazistych sygnałów O'Sulivan potrafi hipnotyzować widza. Przyciąga uwagę każdym gestem. Prowadząc narrację w mig przeistacza się z Lukrecji w oprawcę Tarkwiniusza, przechadzającego się nad jej łożem.

Z jednej strony mamy więc powrót do tradycji mówionej, do tak sugestywnego opowiadania historii, że obraz zdarzeń zostaje przywołany na scenie. Tradycji, która nie rości sobie prawa do wywoływania trwałej, bezwarunkowej iluzji scenicznej (czego dopełnieniem jest świetna, poetycka scenografia Lily Arnold).

Z drugiej strony zdaje się nawiązaniem do formy, którą umownie nazwijmy rock operą. Kameralną, na jeden głos i fortepian. Bo "Gwałt na Lukrecji" to temat opery godny, monumentalny, a zarazem bardzo ludzki. Taką operę skomponował zresztą Benjamin Britten, z librettem bazującym na sztuce André Obey, i wystawiana była ona i Anglii, i w Polsce.

Skąd przydomek "rock"? Znane jest zamiłowanie śpiewającej aktorki do zróżnicowanego stylistycznie repertuaru Toma Waitsa, Nicka Cave'a, do songów Bertolda Brechta, a w strukturze narracji nietrudno doszukać się zbieżności choćby z "The Wall" Rogera Watersa, nie chodzi o wskazanie ściśle dotyczące gatunku. Niech "rock" znaczy więc tyle co "mocny", bo swą kreacją O'Sullivan uderza w widza z niemałym impetem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki