Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Hanna Zdanowska: Jestem reformatorką, robię dla miasta wiele dobrego [WYWIAD]

Marcin Darda
Hanna Zdanowska
Hanna Zdanowska Krzysztof Szymczak
Bez absolutorium też można rządzić miastem. Zresztą, najważniejsze decyzje tej kadencji już podjęłam, została mi może jedna, która może budzić kontrowersje - mówi prezydent Łodzi Hanna Zdanowska (PO) w rozmowie z Marcinem Dardą

Premier Donald Tusk przybywa do Łodzi. Cieszy się Pani na to spotkanie?
Bardzo się cieszę. Dawno pan premier u nas nie gościł, dlatego sama niejednokrotnie o jego wizytę zabiegałam. Jego wizyta jest potrzebna, ponieważ powinien zobaczyć Łódź w budowie i pokazać, że to miasto, którego rozwój przyda się również Warszawie.

To mówimy o dwóch różnych wizytach. Mam na myśli fakt, że Marek Żydowicz chce premiera Tuska jako świadka na sprawie w sądzie, którą Pani wytoczył.
Słyszałam, ale tego wniosku jeszcze nie złożył. Zresztą nie chodzi tylko o pana premiera, ale także o wicemarszałka Sejmu i ministra kultury. Pytanie, jak podejdzie do takiego wniosku sąd i sami zainteresowani, bo tego typu zaproszenia nie zawsze zobowiązują.

No to kiedy premier przybywa na Pani zaproszenie?
Terminu jeszcze nie ma, jest zaproszenie. Liczę, że premier przyjedzie do Łodzi niebawem. Hasło, które promuje Platforma, czyli "Polska w budowie", w Łodzi przekłada się na olbrzymi zakres inwestycji, szczególnie inwestycji infrastrukturalnych, których punkt kulminacyjny właśnie przed nami.

Pewnie liczy Pani na dobre słowo premiera. A on z Panią ma same kłopoty. Najpierw broni Pani po słowach Davida Lyncha, teraz znów zbierają podpisy pod referendum o odwołanie Pani i Rady Miejskiej, w której PO ma większość, przynajmniej teoretycznie.
Ale pan premier tego tak nie odbiera. Natomiast pan Lynch... Łodzianie chyba na jego temat wyrobili już sobie zdanie. Ostatnio znajomi, by poprawić mi humor, przynieśli mi film pt. "David wants to fly". Polecam, bo autorem jest niemiecki reżyser, który w sprawy Łodzi zaangażowany nie jest, więc jest obiektywny.

Słyszałem. Czyli nie boi się Pani zbierania podpisów pod referendum?
Nie boję się. Raz już to przeszłam, teraz skórę mam twardszą. Niezależnie od tego gdzie jestem, zawsze byłam przeciwna referendom. Referendum jest koniecznym narzędziem demokracji tylko wówczas, gdy władza ociera się o działania kryminogenne. Zdaję sobie natomiast sprawę z tego, że jestem reformatorką i podejmuję szereg bardzo trudnych decyzji. Są trudne dla mnie, a co dopiero wtedy, gdy dotykają bezpośrednio zainteresowanych. Mam na myśli likwidację placówek edukacyjnych czy podwyżki opłat w lokalach komunalnych. To nie są kwestie, nad którymi każdy obywatel przejdzie do porządku dziennego, bo dla wielu jest to ingerencja w ich życie i zdaję sobie sprawę, że może to budzić sprzeciw. My, jako społeczeństwo, w ogóle nie lubimy zmian, boimy się ich, uważamy, że zawsze są na gorsze. Ja jako prezydent wiem jednak, że by zmieniać Łódź, trudne decyzje zapadać muszą. Stawiam na rozwój, bo tylko inwestycje mogą zmienić oblicze Łodzi i tylko to może dać impuls w postaci pozyskiwania nowych inwestorów. To już się dzieje, a mam na myśli choćby statystyki zbywania majątku. W Łodzi coraz więcej osób zaczyna kupować nieruchomości, a jeszcze dwa lata temu były z tym kłopoty. Coś drgnęło na naszym rynku nieruchomości, a to jeden z tych wskaźników, który pokazuje, że miasto się rozwija.

Pani się chwali inwestorami, ale bezrobocie w Łodzi wciąż rośnie.
Jak wszędzie w kraju. Jednak w Łodzi w mniejszym stopniu niż w kraju.

Mamy wyższą stopę bezrobocia od średniej krajowej.
Tak, ale przecież nie od dziś. Kiedy duże miasta miały po kilkanaście procent, Łódź miała dwa, trzy razy więcej i nie doczekaliśmy się żadnych konkretnych działań ówczesnych rządów. Podczas transformacji pozostawiono Łódź samą sobie z monokulturą włókienniczą. Nie mieliśmy rozłożonego równomiernie rozwoju na różne sektory gospodarcze. Mieliśmy wiodący cały sektor pracy nastawiony na włókiennictwo. Z chwilą, gdy ten przemysł upadł, żaden rząd nie skierował do nas specjalnego programu, który stymulowałby inne sektory gospodarki, a takie programy skierowano na Pomorze czy Śląsk. Łódź się tego nie doczekała. Z tego olbrzymiego załamania gospodarczego wychodzimy o własnych siłach, dlatego nie ma się co dziwić, że wciąż jest tu kilkunastoprocentowe bezrobocie, w przeciwieństwie do kilku innych dużych miast, które zaczynały od kilkunastu procent i zeszły na parę procent. Niestety, tak wygląda sytuacja w Łodzi, gdzie na dodatek biedę się dziedziczy, a w innych miastach tego się nie spotyka. Próbujemy ten problem niwelować, przy czym te działania cały czas są niewystarczające. Ale z drugiej strony, jest też w Łodzi szara strefa. Spora część bezrobotnych ma pracę nienotowaną przez urzędy pracy. Rozmawiam z fachowcami od rynku zbytu, a oni mi mówią, że zdolność nabywcza łodzian jest jedną z najwyższych w kraju. Czyli nie jest aż tak źle, jak wynika ze statystyk.

Pani mówi o niwelowaniu problemów, które zostały po monokulturze włókienniczej. To skąd te podwyżki czynszów o kilkadziesiąt procent?
Ale nie o 80 czy 100 proc., tylko o 20, a potem 30 proc. Czyli razem 50 proc. Łódź i tak ma niską skalę podwyżek. Nawet po ich wprowadzeniu ma niższe czynsze i opłaty niż inne miasta. Mimo że nie jesteśmy najgorzej zarabiającą społecznością, bo jednak plasujemy się w średniej skali, jeśli chodzi o największe miasta. Oczywiście nie mamy się co porównywać z Warszawą czy Wrocławiem lub Krakowem, Gdańskiem czy Poznaniem, ale choćby Szczecinowi czy innym miastom sporo brakuje do Łodzi. Jesteśmy średniakiem, ale z drugiej strony trudno jest utrzymać tkankę miejską w sytuacji, kiedy mienie jest w 90 proc. zdekapitalizowane. Pytanie, czy czekać, aż te piękne i jedyne w swoim rodzaju kamienice, stanowiące dziedzictwo Łodzi, się zawalą i nie daj Boże pogrzebią w swoich ruinach mieszkających tam ludzi? Ja do tego dopuścić nie chcę. Jeżeli przejęłam urząd ze średnimi czynszami na poziomie 2,40 zł, to wiadomo, że ponad połowę tego stanowi koszt administracji. A gdzie koszty napraw, mediów, oświetlenia czy nawet zadbania o czystość? To były koszty nieproporcjonalne. Dlaczego zatem wszyscy obywatele Łodzi mieliby się zrzucać na to, by ktoś miał płacić zdecydowanie mniej? Przecież w lokalach komunalnych nie mieszkają tylko i wyłącznie osoby o niskim statusie materialnym. Jest wprost przeciwnie: nadal zamieszkuje je spora część ludzi, którzy nie muszą narzekać na zarobki. Stąd podwyżki, ale też niespotykane nigdzie indziej możliwości dopłat dla tych, którzy ich potrzebują. Jeżeli ktoś niewiele zarabia, ma niską rentę, to przecież może liczyć na naszą pomoc, czyli płacić nawet o 50 proc. mniej niż płacił przed podwyżkami .

Ale przecież Łódź to bogate miasto. Stawia stadion na Widzewie i ćwierć stadionu na ŁKS.
Dla mnie sport to podstawowa dziedzina w przeciwdziałaniu schodzeniu młodych ludzi na złą drogę. Jeśli młodzi ludzie swoją energię i buzujące hormony będą wykorzystywali, uprawiając sport, to nie będą mieli czasu na inne fanaberie, w których wyładowują energię.

No to teraz kibice będą mieli gdzie wyładować energię.
Poczekajmy. Rozumiem kibiców, bo sama nim jestem, choć nieortodoksyjnym. Często można mnie spotkać na meczach rugby i siatkówki, a rzadziej tam, gdzie nie widzę właściwej atmosfery dla sportowej rywalizacji. Kocham być tam, gdzie sport jest czynnikiem napędzającym pozytywne emocje. Uważam, że sport jest koniecznym narzędziem wychowawczym, a żeby tak się stało, muszą pojawić się wzory do naśladowania. Dlatego budowa stadionu jest konieczna. Wskazałam nawet, że chciałabym, aby powstał jeden obiekt. Jednak zlecona analiza wskazała, że wybudowanie tego jednego obiektu jest zdecydowanie kosztowniejsze, a przecież trzeba utrzymać jeszcze pozostałe, bo stadion na terenie ŁKS jest w stanie tragicznym, a za chwilę będzie zagrażał przebywającym tam łodzianom. Klub nie ma infrastruktury, która dawałaby szansę na rozwój młodej kadry, odkąd poprzednie władze wywłaszczyły tereny pod budowę Atlas Areny i odebrały boiska, służące juniorom. Od tego czasu zaczęły się problemy ŁKS, który stracił możliwość szkolenia młodych, własnych zawodników.

I to o to chodzi? Przecież najpierw Pani powiedziała: stadion na Orle lub Widzewie, czyli na pewno nie na ŁKS. Potem była manifestacja kibiców ŁKS, którzy głośno mówili o przyłączeniu się do referendum i dwa dni później mówi Pani, że jednak stadion miejski na Widzewie, ale równocześnie rozpoczęcie budowy na ŁKS. Zagrała Pani pod publiczkę.
Absolutnie nie. Nie boję się kibiców, rozmawiam z nimi.

To może jednak boi się Pani referendum, bo kibice ŁKS dołączyli do zbierających podpisy.
Ależ co ma być, to będzie. Nie robię nic złego, a dla miasta robię wiele dobrego. Trudno jest rządzić z pistoletem przy głowie, tym bardziej że teraz mam do czynienia z inicjatywą, która chce załatwić swoje prywatne interesy i wymusić na mnie działania niezgodne z prawem. W życiu tego nie zrobię. Śpię spokojnie i nie boję się wizyty w domu o godzinie szóstej rano, a to zdecydowanie cenniejsze niż wszystkie skarby tego świata. Długo pracowałam na swoje nazwisko i nigdy nie podejmę decyzji, która nie byłaby zgodna z moim sumieniem i prawem. Jeżeli zatem ktoś chce na mnie zmianę decyzji wymusić, i to na taką, która byłaby niezgodna z prawem, to nie uzyska tego ode mnie. Jeśli ktoś chce referendum, to mu nie zabronię. Liczę jednak na rozum łodzian, którzy zaczynają widzieć, co się dzieje w mieście, czyli zmiany. Oczywiście teraz ilość zmian będzie lawinowo rosła, bo proces przygotowania inwestycji niestety trwa.
Jest pytanie, czy są potrzebne na tak masową skalę. Nie trzeba było tego rozłożyć szerzej w czasie?
Rozłożyć w czasie to znaczy stracić pieniądze na inwestycje, które współfinansuje Unia Europejska. Nie mamy jeszcze decyzji Parlamentu Europejskiego co do nowej perspektywy budżetowej, nie wiadomo nawet, czy przez dwa pierwsze jej lata nie będziemy działać na tzw. prowizorium budżetowym, które nie daje szansy na zrealizowanie olbrzymich inwestycji, bo one musiałyby powstać w trybie ekspresowym.

Dla Pani tym gorzej.
Tak, ale myślę, że łodzianie nie darowaliby mi utraty pieniędzy na inwestycje, które mogłyby zmienić oblicze naszego miasta. Wiem, że będzie trudno, liczę jednak na mądrość łodzian. Może nie zawsze tolerują władzę, ale mają wynikającą z historii prostą naturę zaciskania zębów w sytuacji, kiedy wiedzą, że jeśli coś trzeba zrobić, to niech się wali i pali, ale trzeba to zrobić. Zdaję sobie sprawę, że kładę na szali swoją kolejną kadencję, ale niezależnie od tego, mówiłam kandydując, będę o to miasto walczyć. I walczę, a jedyną szansą, by to miasto przetrwało, nie jest dogonienie innych, ale przeskoczenie ich. To jest możliwe tylko wtedy, gdyby tu i teraz te inwestycje zadziałały. To możliwe, bo inne samorządy przyhamowały, a żaden poza Warszawą nie ma tak dużych budżetów inwestycyjnych jak Łódź. Ten czas jest nasz, musimy tylko w tych korkach zacisnąć zęby. To jest gra o najwyższą stawkę, czyli o nasze miasto. Ryzykuję, ale jestem w stanie tę grę podjąć.

Wspomniała Pani o następnej kadencji, a tu pojawia się poseł Krzysztof Kwiatkowski i bezlitośnie ogrywa Panią w sondażu na najlepszych kandydatów na prezydenta Łodzi.
Czas wszystko pokaże. Platforma wchodzi w proces wyborczy, wszystko się okaże i proszę...

…nie denerwować Pani?
(śmiech) Ależ ja jestem spokojna.

Ale podobno nie była Pani spokojna, gdy usłyszała wyniki tego sondażu.
Wprost przeciwnie, przecież Platforma zdobyła w nim świetny wynik. Nad wszystkimi działaniami, które mają skłócić wewnętrznie Platformę, przechodzę do porządku dziennego.

Czyżby MillwardBrown, który przygotował sondaż, albo Wyższa Szkoła Informatyki, która go zleciła, chciały wewnętrznie skłócić Platformę?
Oczywiście, że nie, ale przecież wystarczy odpowiednio ustawić pytania. Zarzucano nam niewiarygodność sondażu odnośnie do lokalizacji budowy stadionów, a przecież był robiony tym samym sposobem, jak ów sondaż prezydencki, który pan przywołuje. Jeżeli zatem badanie komuś się podoba, to jest dobre, a jak się komuś nie podoba, to jest złe. Istotne jest więc pytanie, ale przecież jeden sondaż niczego nie przesądza, bo liczą się tendencje. Jeżeli zadzwoni pan do osoby popierającej Platformę, przedstawi nazwisko kandydata z Platformy i doda, że będzie kandydatem niezależnym, to wiadomo jaka będzie odpowiedź takiego respondenta.

Ale nie interesuje Pani sam przekaz, jaki powstał? Kwiatkowski 31 proc., Zdanowska tylko 9 proc., a między nimi jeszcze Joński z SLD.
Tak, ten pośredni kandydat burzy mi cały przekaz.

Poseł Kwiatkowski zapewne nie zapomniał porażki z Jerzym Kropiwnickim, a także porażki z Panią w Platformie, bo to Pani została kandydatką na prezydenta Łodzi. Myśli Pani, że wystartuje jako kandydat niezależny bez poparcia Platformy, a przeciw Pani?
Twardo stąpam po ziemi, ale wiem, że to byłaby decyzja, którą pan minister postawiłby się jedną nogą na linie. Nie chcę zabierać za niego głosu, ale nie znam tej klasy polityka, który podjąłby takie ryzyko. Bo to jest ryzyko, które rzutuje na przyszłość polityczną, a minister Kwiatkowski jest zdolnym, młodym politykiem, który jeszcze ma czas. Nie jest u schyłku kariery, tylko na jej początku.

Tak? Właśnie wycięła mu Pani frakcję w Radzie Miejskiej. Dwójka radnych wyleciała z partii, reszta zawieszona. Nie boi się Pani utraty większości? Bo widać, że jak oni coś robią, to robią razem.
Nikogo nie wycięłam. Decyzje sądu partyjnego są poza moją jurysdykcją jako przewodniczącej Platformy w Łodzi. Sąd decyduje, ale jesteśmy nadal w trakcie procesu, bo z tego co wiem, wszyscy ukarani chcą się od wyroku odwołać. Poczekajmy na rozstrzygnięcia. Wierzę, że jeśli komuś zależy na tym mieście i na skali zmian, to będzie nadal za tymi zmianami.

Nie myślała Pani, żeby ten wniosek wycofać? Sprawa jest przecież błaha, a może postawić pod znakiem zapytania Pani większość w Radzie Miejskiej.
Wniosku nie składałam ja, tylko cały zarząd Platformy.

Którego Pani jest przewodniczącą.
Ale decyzje zapadają większością głosów, nie mam tzw. złotego głosu, który decyduje. A w tym przypadku za oddaniem sprawy pod sąd "za" był cały zarząd, przy jednym głosie wstrzymującym. Bez zgody zarządu nie mogłabym takiej decyzji podjąć.

A za zgodą zarządu?
Zarząd takiej zgody nie wyraził, rozmawialiśmy o tym przy okazji, gdy padła propozycja rekomendowania niższych kar, ale i to nie przeszło. Bez zarządu nie mogłabym takiej decyzji podjąć.

Mówi Pani trochę jak prezes PZPN za najlepszych czasów: to nie ja, to zarząd.
Nie, działam zespołowo i to jest najważniejsze. Mimo różnych informacji na temat konfliktów w Platformie, ja cały czas uważam, że jest jedna Platforma, choć niekiedy wypowiedzi moich radnych budzą moje duże zdziwienie. Ale polityka to gra zespołowa i im szybciej niektórzy to zrozumieją, tym lepiej.

Wychodzi na to, że to nie tylko sprawa Platformy, bo jeśli prezydent Łodzi straci większość, to...
Ależ pan prezydent Kropiwnicki rządził tak przez siedem lat, zyskując poparcie dla swych projektów. Na pewno byłoby to trudne, ale poczekajmy, nie uprzedzajmy faktów. Poza tym większość kluczowych decyzji mojej prezydentury już zapadła, może będzie jeszcze jeden projekt uchwały, który może budzić kontrowersje, choć nie powinien, bo chodzi o dobro Łodzi. W ciągu 2,5 roku mojej prezydentury skumulowałam wszystkie dobre decyzje dla miasta. Dobre i trudne, ale też wystarczające, by zmienić jakość życia w mieście.

Myśli Pani, że gdyby nie dostała absolutorium w sytuacji, gdy zbierane są podpisy pod referendum, to nie nakręci części łodzian, by się jednak podpisać?
Ale i bez absolutorium można rządzić. Dajmy jednak szansę łodzianom, by pokazali swoją mądrość. Miasto się zmienia, a ludzie w końcu zyskują przekonanie, że żyją w fajnym mieście.

Jestem przekonany, że i w Elblągu władza tak myślała. I rozstała się z władzą.
Powtarzam: to ludzie zdecydują, ale widzą przecież, że miasto się zmienia na lepsze, poza tym nie chodzi tylko o mnie, ale i Radę Miejską. Polityka oznacza dla mnie zmienianie Łodzi na lepszą i tym się zajmuję.

Wyobrażała sobie Pani kiedyś taką scenę, że wychodzi z urzędu przed końcem kadencji?
Pod uwagę biorę wszystkie scenariusze, także ten, tym bardziej że w Łodzi już raz to miało miejsce. W tej chwili przykład Elbląga uaktywnia takie inicjatywy wszędzie, przecież zaczyna się zbiórka podpisów przeciw pani prezydent Gronkiewicz-Waltz, a także przeciw prezydentowi Sopotu. Wszystko jednak zaczęło się w Łodzi, jeśli już mówimy o dużych miastach. Niesprawiedliwe jest tylko jedno: mniejszość może odwołać większość. Podkreślę jednak, że ja śpię spokojnie, jak kiedyś powiadano: w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.

Rozmawiał Marcin Darda

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Hanna Zdanowska: Jestem reformatorką, robię dla miasta wiele dobrego [WYWIAD] - Dziennik Łódzki

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki