Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Hanna Zdanowska polubiła barwy walki

Piotr Brzózka
Kiedyś wolała czernie i granaty. Teraz polubiła czerwień
Kiedyś wolała czernie i granaty. Teraz polubiła czerwień archiwum
Ćwierć wieku temu Hanna Zdanowska gwintowala rury i jeździła spychaczem po budowie. W gumofilcach brodziła po błocie. Teraz z konsultantką kupuje czerwone żakiety. Cieszy się, że dzięki kampanii wyborczej przewietrzyła garderobę. Lubi założyć coś odlotowego, ale teraz, jako prezydent, musi się pilnować.

Pani majster

Jako bardzo młoda kobieta trafiła w błoto. Dosłownie. Był rok 1983, świeżo upieczona absolwentka budownictwa wylądowała jako majster na budowie osiedla Retkinia. Budowała bloki nr 178 i 179 - dziś to gdzieś koło Statoil na Wyszyńskiego. Mówi, że krzywe ściany to nie jej zasługa - ona zajmowała się rurami.

- Byłam pierwszą kobietą na budowie. To był szok dla przełożonych i dla podwładnych. Przy-szła dziewczyna po studiach i chce rządzić. Ale chyba ich ujęłam. Powiedziałam, że teoretycznie się znam, ale w praktyce w ogóle. Więc albo mnie wszystkiego nauczą, albo pójdziemy na udry. I nauczyli mnie, jak gwintować rury, jeździć koparką, spychaczem - wspomina pani prezydent.

I ona przeżyła wtedy szok. Była dziewczyną z dobrego domu, tuż po studiach i z grubsza wydawało jej się, że wszyscy ludzie są podobni, wykształceni. Po dwóch miesiącach musiała wypłacić załodze pieniądze. Załoga przyszła, pieniądze bierze i się podpisuje. Co drugi... krzyżykiem. Zamknęła kasę, poszła do kierownika, pyta, czemu załoga robi sobie jaja. Ten tłumaczy, że połowa nie pisze.

Przy pani inżynier mężczyznom zbierało się na żarty. Na Radogoszczu prawie ją utopili. Była wczesna zimna, błoto jeszcze nie zamarzło, a była go masa. Nie wiedziała którędy przejść miedzy blokami, wpuścili ją w sam środek. Pogubiła buty, w końcu wpadła po szyję.

Jednak robotników z tamtych budów Zdanowska wspomina najcieplej. - Byli prości, niewykształceni, ale prawdomówni, szlachetni. Tam nie było zawiści, obłudy, prosto z mostu mówili, jeśli coś im się nie podobało. Bardzo za tym tęsknię. To właśnie wtedy nauczyłam się, że swoich praw można dochodzić w normalnej rozmowie. Staram się tego trzymać do dzisiaj - mówi Zdanowska.

W polityce na pewno tak dobrze nie będzie. Wie to ona sama i wie jej bliskie otoczenie. Niektórzy nawet się martwią.

-Nie jest człowiekiem konfliktowym, wyraźnie schodzi z linii ciosu. To może być wadą w polityce. Zwłaszcza że Łódź wymaga twardej ręki - mówi jeden z bliskich jej działaczy Platformy.

Z dyplomem czeladnika

Na Retkini pracowała naprzeciwko bloku 214, tego, który wyleciał w powietrze.

- To stało się na moich oczach. Najpierw był podmuch, potem cały budynek się uniósł i zaraz się złożył. Do dzisiaj się trzęsę, jak to wspominam. Moi ludzi jako pierwsi pobiegli na ratunek, byli na gruzowisku całą noc - wspomina Zdanowska.

Szybko zauważyła, że na budowach w ogóle źle się dzieje. Na przykład w wieżowcu nr 178. Okazało, że ma 12 centymetrów odchyłu od pionu.

Lata 1985-1986 wspomina jako czas, gdy pracę zaczynała od porannej wizyty na komisariacie. Codziennie zdawała relację, ile ukradziono z budowy minionej nocy. Kiedyś wywieziono 140 żeliwnych wanien. Strażnicy nic nie zauważyli.

Suma rozczarowań spowodowała, że postanowiła się przebranżowić. W Łodzi jako kobieta mogła się oczywiście zająć szyciem. A że szyć można było tylko z uprawnieniami, zrobiła dyplom czeladnika z zakresu krawiectwa. W 1987 roku otworzyła własny zakład. Z sukcesami. Przy ogromnych niedoborach na rynku, sprzedawało się wtedy wszystko na pniu. Samochody przyjeżdżały po towar nawet ze Śląska. To był wspaniały czas dla biznesu - szybko można było zarobić duże pieniądze.

- Choć bywało ciężko. W którymś momencie od taszczenia bel z materiałem nabawiłam się problemów z sercem. Postanowiłam zwolnić - mówi.

W latach dziewięćdziesiątych prowadziła sklepy na ulicy Piotr-kowskiej i szwalnie Ismata Koussana. W 2001 roku wygrała konkurs na dyrektora biura Łódzkiej Izby Przemysłowo-Handlowej. Wtedy też poznała Cezarego Grabarczyka. Ten zaczął ją ciągnąć do coraz większej polityki. Nikt nie ukrywa, że to on stał za jej kandydaturą na prezydenta Łodzi. W czasie wieczoru wyborczego po pierwszej turze wprowadził ją do sztabu pod rękę, jak ojciec wiodący córkę do ołtarza.

Kobieta w czerwieni

Czerwone żakiety Hanny Zdanowskiej stały się jednym z głównych tematów kampanii prezydenckiej w Łodzi. Kandydatka wystąpiła w krwistym wdzianku na billboardach. Mówiono, że to kolor walki. Co bardziej spostrzegawczy szybko zauważyli, że było więcej niż jedno. Potwierdzamy - wdzian-ka były trzy.

- Sama tego nie wymyśliłam - przyznaje Zdanowska. - Robiliśmy sesję zdjęciową do kampanii. Pozowałam w czerni, granacie, czyli kolorach, które bardzo lubię. Został też na tę okazję zakupiony czerwony żakiet. Kiedy oglądaliśmy zdjęcia, wszyscy zgodnie orzekli, że to jest to. Czerwień stała się kolorem kampanii. Po jakimś czasie mnie też się spodobała - mówi pani prezydent. Dodaje, że z powodu ubrań podobała jej się też cała kampania. A to za sprawą tego, że na zakupy zaczęła chodzić z konsultantką, co zmusiło ją do częściowej wymiany garderoby.

Nazwiska konsultantki nie zdradza, mówi tylko, że to projektantka z Łodzi. Znana. Zdanowska wciąż korzysta z jej rad. Jak mówi, lubi czasem włożyć coś odlotowego. Tymczasem nowe stanowisko zobowiązuje ją do strojów maksymalnie stonowanych. Zapewnia jednak, że pod względem mody nie będzie terroryzować pracowników w magistracie.

Prezydent Jerzy Kropiwnicki wprowadził kiedyś surowe instrukcje dotyczące stroju urzędnika. Zdanowska przypomina, że burmistrz Amsterdamu przychodzi do pracy w trampkach. W Łodzi aż tak dobrze nie będzie, na krótkie spodenki nie ma co liczyć, ale garniturów i ciężkich garsonek od urzędników nie zamierza wymagać w upalne dni. Wystarczy wyprasowana koszula. Krótki rękaw może być.

Szczęśliwie zakochana

Przed laty uparła się, żeby po studiach iść na budowę, w błoto. Nie chciała iść w ślady ojca, który całe popołudnia spędzał nad deską kreślarską. W dzień był inspektorem nad-zoru, popołudniami projektował. Mama nie pracowała, zajmowała się domem.

Ojciec już nie żyje. Mama mieszka ze starszą córką. Zdanowska stara się z nimi widzieć co tydzień. Tylko w kampanii narobiła sobie zaległości.

Z mężem rozwiodła się dawno temu. Ale nie jest sama. Pytana o stan cywilny odpowia-da: od 13 lat szczęśliwie zakochana. Albo że ma drugą lepszą połówkę.

- No bo jak mam to ująć. Jest takie okropne słowo konkubent. Kojarzy mi się z kroniką kryminalną : konkubent zabił konkubinę długim nożem - śmieje się Zdanowska.

Lepsza połówka pani prezydent to postać znana bliżej tylko najbliższym. Na imię ma Włodzimierz, kiedyś był sportowcem, startował w biegach przełajowych. Potem zajął się biznesem, działa w branży odzieżowej. Jest łodzianinem.

Zdanowska: - Nie chcemy upubliczniać tego związku. Chodzi o nasze dzieci z poprzednich małżeństw. Oboje jesteśmy po rozwodzie. Mój syn jest już dorosły,ma 25 lat, ale jego córka ma dopiero 16, jest w trudnym wieku, mogłaby źle znosić pytania ludzi, którzy nie do końca znają naszą sytuację.
Syn Zdanowskiej, Robert, najwyraźniej nie odziedziczył po niej ścisłego umysłu. Został artystą, skończył ASP. Tworzy instalacje.

Rodzina bardzo ważna, ale Zdanowska zapewnia, że o nikim z jej najbliższych w magistracie nigdy nie usłyszymy. Zdanowska przywołuje dziadka ze strony mamy, który był twórcą spółdzielczości w Łodzi i mawiał, że trzeba pomagać innym ludziom, ale nie rodzinie. Bo wszyscy w rodzinie są zdolni, więc sobie poradzą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Hanna Zdanowska polubiła barwy walki - Dziennik Łódzki

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki