Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia Chojen. Sto lat temu dzielnica została włączona w granice Łodzi

Anna Gronczewska
Dwór na Chojnach pod koniec XVIII wieku wybudował Benedykt Górski
Dwór na Chojnach pod koniec XVIII wieku wybudował Benedykt Górski Archiwum Biblioteki im. Piłsudskiego
Chojny to kolejna ważna część Łodzi, która podobnie jak Bałuty i Widzew może świętować 100-lecie włączenia w granice miasta. Dzielnica swoim charakterem przypomina Bałuty. Pewnie nie bez powodu czasami mówiło się, że Bałuty i Chojny to naród spokojny...

Na Chojnach są jeszcze uliczki, gdzie zatrzymał się czas. Wyłożone brukiem, kocimi łbami, bez kanalizacji. Tylko nie biegają już po nich kury i kaczki, jak jeszcze pięćdziesiąt lat temu. Dla pani Teresy, Chojny to całe życie. Tu się urodziła, dorastała i dożyła starości. Na Chojnach chciałaby też umrzeć. Mieszka w okolicach ul. Tuszyńskiej.

- Jestem tu szczęśliwa! - zapewnia pani Teresa. - Ja tu znam ludzi, ludzie mnie znają. Dużo starych tu jeszcze zostało...

Pani Teresa kocha swoje Chojny. Tak jak 53-letni Piotr Kapela czy 61-letni Bogdan Janas. Chojny, tak jak Bałuty, to dzielnica, która nawet w dalekim zakątku Polski jest kojarzona z Łodzią. Jednak powoli traci swój dawny urok, w miejscach, gdzie stały małe domki i drewniane kamienice wybudowano wielkie blokowiska: Chojny Zatorze i Kurczaki. Ale na ul. Jutrzenki, Powszechnej czy Tuszyńskiej wystarczy przejść kilkanaście metrów, by zobaczyć dawny świat. Z daleka widać strzeliste wieże zbudowanego z czerwonej cegły kościoła św. Wojciecha, który do 1927 roku był drewniany. Chojny to także ul. Kosynierów Gdyńskich, gdzie po zioła od Bonifratrów przyjeżdżają ludzie z całej Polski.

Pani Teresa z zamkniętymi oczami wymienia nazwy sąsiadujących z jej domem ulic: Trębacka, Dachowa, Pryncypalna, Okręgowa. Żałuje, że w jej domu zostało tylko dwóch lokatorów. Reszta powymierała lub się wyprowadziła. Do swego drewnianego domu wprowadziła się, gdy miała trzy lata. Dom był niemiecki. Należał do Niemki o nazwisku Hartwig, na którą wszyscy w okolicy mówili Hartwiszka.

- W ogóle tu u nas na Chojnach Niemców było bardzo dużo, Żydzi przed wojną tu prawie nie mieszkali - wspominała pani Teresa. - Do Niemców należała większość domów. Z reguły były drewniane, ale i murowane też stawiali. Ten drewniak obok należał do Minikle. Zapamiętałam to nazwisko.

Gdy w 1936 roku, jako trzyletnie dziecko wprowadzała się z rodzicami do tego domu, kończono jego budowę. Trzeba było wykończyć piwnicę. Na środku podwórka był wielki rów z wodą, a w środku muszle. Pani Teresa zapewnia, że były to takie muszle jak z morza. Tyle, że w domu na komornym mieszkało tyle dzieci, że właścicielka ten rów musiał zakopać. U nich była siódemka.

- Właścicielka nie chciała rodzicom wynająć tego mieszkania, bo było tyle dzieci - opowiadała nam pani Teresa. - Mama najpierw wprowadziła się z piątką dzieci. Dwójkę zostawiła u babci. Potem po cichu je sprowadziła do domu. Mieszkaliśmy w dziewiątkę w pokoju z kuchnią.

Pani Teresa, choć była dzieckiem, zapamiętała obraz przedwojennych Chojen. Ul. Okręgowa i sąsiednie ulice były gruntowymi drogami. Nie miały nawet rynsztoków, tylko rowy pozarastane trawą.

- Dopiero po wojnie założyli na naszej ulicy kostkę, taki bruk jest jeszcze na ulicy Pryncypalnej - dodaje kobieta.

W 1941 roku rodzinę pani Teresy wysiedlono na ul. Rzgowską.

- Przez takiego Niemca Pryjera - pani Teresa nie ukrywała wzburzenia. - Był niemieckim policjantem, w czarnym mundurze chodził. Mieszkał z żoną i dwójką dzieci w pokoju z kuchnią. Za ciasno mu było, więc zajął nasze mieszkanie. A nam w dziewiątkę ciasno w jednym pokoju nie było? Po troje w jednym łóżku spaliśmy!

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Na Chojnach dalej stoi wiele małych, drewnianych domów, jednopiętrowych kamienic. Niektóre straszą powybijanymi oknami i czekają na rozbiórkę. Ale przedwojenny klimat w chojeńskich uliczkach pozostał, choć niektórzy właściciele obili drewniane domy sidingiem albo otynkowali i ocieplili. Na wielu uliczkach odchodzących od ul. Tuszyńskiej, nie ma jeszcze asfaltu, chociaż kilkadziesiąt metrów dalej stoją bloki osiedla Chojny-Zatorze. Piotr Kapela 15 lat temu kupił sobie stary dom na Chojnach, w okolicach ul. Czytelniczej. Wyremontował, nadał mu nowy blask. Zrobił to trochę z sentymentu. Na Chojnach spędził swoją młodość.

- Na mojej ulicy kilkanaście lat temu założono kanalizację - opowiada Piotr. - Tu ludzie jeszcze niedawno wylewali na ulicę wodę po myciu, praniu.

Pani Teresa z rozrzewnieniem wspomina czas, gdy życie na jej ulicy tętniło. Pełno było sklepów. Niemcy prowadzili spożywczy, pod „11” była piekarnia, na rogu z ul. Tuszyńską - rzeźnik, a pod „szesnastką” sprzedawali kapelusze. Piotr Kapela opowiada, że jeszcze w latach sześćdziesiątych jeździł z dziadkiem wozem konnym wyłożoną kocimi łbami ul. Tuszyńską... W miejscu czteropiętrowego bloku stała drewniana kamienica. Był w niej sklep warzywny, a mięsny niewiele dalej, przy ul. Beniowskiego. Mama wysyłała Piotrka po cztery kotlety schabowe, gdy nie miała co zrobić na obiad.

- Pamiętam jak zaraz po wojnie postawili na ulicy Rzgowskiej drewniany wiadukt- wspominała pani Teresa.- Wcześniej był tu zwykły szlaban. By nie czekać jak go podniosło, to szło się przez tory. Tunel, który jest dzisiaj, postawili znacznie później. No i ulica Rzgowska nie była taka szeroka jak dziś...

61-letni Bogdan Janas też jest z Chojen. Dziś mieszka w okolicy ul. Tuszyńskiej, wozi wózkiem złom, sprzedaje na skupie.

- Wychowałem się niedaleko stąd, na ulicy Orkana - opowiada. - Ale tam wiele kamienic zburzyli, z rodzicami przeprowadziłem się do bloków na ulicy Gołębiej. Ojciec miał tam dozorstwo, pomagałem mu.

Pamięta, że jako chłopak brał haczyk, kółko od roweru i ciągnął po piaszczystej, chojeńskiej ulicy. To była ulubiona zabawa chłopców z Chojen.

- Biegaliśmy boso! - dodaje Bogdan. Gdy podrośli, mieli inne zabawy. Toczyli regularną wojnę z chłopakami z drugiej strony ulicy Rzgowskiej, z Kurczaków. Tyle, że nie były to żadne brutalne wojny z nożami, kastetami.

- Tylko takie przepychanki, by pokazać kto rządzi - dodaje pan Bogdan. - Ale gdy ktoś z „wrogiej” strony ulicy pojawił się, to mógł się liczyć z tym, że oberwie.

Latem dzieci i młodzież z Chojen biegały na „Młynek”. Tam nie tylko się kąpali, ale łowili też tzw. dźgajki. Na wagary chodziło się na Dworzec Chojny. Wsiadało do pociągu towarowego i jechało na Olechów.

- Tyle, że ja miałem 17 lat, gdy skończyłem podstawówkę i od razu do pracy w „Majedzie” poszedłem - mówi Bogdan.- Na przyuczenie do zawodu. Czasu na zabawy nie było wiele.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Przez lata jednym z symbolem Chojen była Kolumna Mulinowicza. Kamil Nowicki, jest pasjonatem historii, który wychował się na Chojnach. Postanowił zgłębić dzieje tej kolumny, nazywanej też kolumną sierocą lub Jasia. Przecież przez wiele lat była najstarszym łódzkim zabytkiem. Wzniesiono ją wcześniej niż słynną Kolumnę Zygmunta.

- Kolumna ta stała przy trakcie piotrkowskim, dziś to zbieg ulic Rzgowskiej i Kolumny- wyjaśnia Kamil Nowicki.- Właśnie ulica Kolumny zawdzięcza swoją nazwę temu pomnikowi. Kolumna była w tej okolicy punktem orientacyjnym.

O Kolumnie Mulinowicza i związanej z nią legendą wspominał Oskar Platt w wydanej w 1853 roku książce „Opis miasta Łodzi”. Pisze w niej, że była wykonana z szaro-marmurowego kamienia, miała trzynaście łokci wysokości, a na jej szczycie „sterczy złocony krzyż, prawie cztery stóp wysoki”.

Powstanie tej kolumny wiąże się z legendą o biednym, chojeńskim chłopcu. Pochodził z ubogiej rodziny. Był sierotą, jego opiekunowie wyrzucili go z domu, bo sami nie mieli co jeść. Jak pisze Platt, zapłakany chłopiec usiadł w miejscu, gdzie potem stanęła kolumna.

- Gdy tak siedzi zapłakany, z dala rozległ się tętent i coraz bliżej widać pędzącą bryczkę- pisze Oskar Platt. - Chłopczyna powstał, łzy dzieciny wstrzymały śpieszącego podróżnego, który wezwawszy chłopczyka, pytał go o powód łez. Chłopczyk był sierotą bez przyjaciół, bez krewnych, a od wczoraj i bez przytułku, bo nowy gospodarz wypędził go z dawnej chaty jego rodziców. Ten widok niedoli żywo dotknął serce prawego obywatela, z krakowskich okolic. Zabrał on ze sobą chłopczynę, a sam nie mając dzieci, zlał na niego całą ojcowską troskę.

Rzecz działa się w XVII wieku, a ów zamożny, krakowski obywatel nazywał się Mulinowicz. Oboje z żoną nie mieli dzieci, więc przygarnęli chojeńskiego sierotę. Zabrali go ze sobą, wychowali i nadali imię Jan. Jan kształcił się w Krakowie, ale też w Padwie i Rzymie. Po śmierci przybranych rodziców Jan Mulinowicz odziedziczył po nich wielki majątek. Po latach przyjechał do wsi Stare Chojny i tu własnym kosztem wystawił pamiątkową kolumnę. Zrobiono ją z takiego samego kamienia, z jakiego wykonano warszawską Kolumnę Zygmunta, a więc szarego marmuru. Warszawska kolumna stanęła w stolicy w 1644 roku, tę łódzką ustawiono prawdopodobnie kilka lat wcześniej.

W 1917 roku przypadała setna rocznica śmierci Tadeusza Kościuszki. Z tej okazji mieszkańcy Starych Chojen chcieli w pobliżu Kolumny Mulinowicza usypać pamiątkowy kopiec. Skończyło się na tym, że postawili pamiątkowy głaz na którym wyryto nazwiska Tadeusza Kościuszki i Bartosza Głowackiego, bohaterów spod Racławic.

Kolumna Mulinowicza stała na Chojnach do 1939 roku. Wtedy to została wysadzona w powietrze przez Niemców. Podobny los spotkał stojący obok pamiątkowy głaz. Po wojnie w tym miejscu, mieszkańcy Chojen ustawili figurę Jezusa Chrystusa. Wita przyjeżdżających i wyjeżdżających z Łodzi. Na jej postumencie napisano: Na pamiątkę wojny 1939-1945. Za doznaną opiekę Boską i Matki Bożej Nieustającej Pomocy.

Dostojne wieże wykonanego z czerwonej cegły kościoła św. Wojciecha witają wszystkich, którzy wjeżdżają do Łodzi od południowej strony. To jedna z najstarszych łódzkich świątyń. Jej początki sięgają piętnastego wieku. W 1491 roku Stanisław Chojeński, właściciel wsi Chojny, wybudował tu pierwszy, drewniany kościół. Zrobił to za zgodą swoich synów: Piotra, Jana, Jakuba i Teofila. Wcześniej mieszkańcy musieli chodzić do kościoła w Mileszkach. Droga do niego była długa, na dodatek trzeba było przejść przez lasy. I aż do końca dziewiętnastego wieku był on filią kościoła w Mileszkach. Stanisław Chojeński zadbał jednak o nowy kościół. Przekazał mu działkę pod plebanię i zabudowania gospodarcze, łan ziemi folwarcznej wraz z łąkami oraz dwiema grzywnami czynszu w wysokości dwóch korcy żyta z każdego łanu kmiecego. Jak donoszą stare kroniki, proboszcz, wikariusz i kościelny otrzymali też prawo wyrębu drewna w lasach z przeznaczeniem na budowę, opał i inne potrzeby. W maju 1492 roku darowiznę tę potwierdził król Kazimierz Jagiellończyk, zwalniając nadaną kościołowi ziemię od wszelkich podatków, powinności oraz obowiązku wypraw wojennych, a arcybiskup gnieźnieński i prymas Zbigniew Oleśnicki w 1492 roku przyjął fundację i podporządkował nowo wybudowaną świątynię pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, Świętego Jan Chrzciciela i Świętego Jana Apostoła i Ewangelisty proboszczowi kościoła parafialnego Świętej Doroty w Mileszkach.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Kościół był drewniany i nieduży. Jedne źródła podają, że na przełomie XVII i XVIII wieku kościółek rozebrano i na jego miejsce postawiono nowy. Inne mówią, że XV-wieczna świątynia przetrwała do lat 20. XX wieku. Największym skarbem znajdującym się do dziś w chojeńskim kościele jest obraz Matki Bożej Pocieszenia, nazywanej Matką Boską Chojeńską. Od wieków otaczany jest przez wiernych wielką czcią za uzyskiwane za jego pośrednictwem łaski. Świadczyły o tym umieszczane koło niego wota. Pierwsze pochodzą z XVII i XVIII wieku. Wykonane są ze srebra. Dwa mają kształt nogi. Są też wota w kształcie prostokątnej płytki przedstawiające dziecko w beciku czy też klęczących ludzi, który adorują Maryję lub Oko Opatrzności. Wśród wot można znaleźć także dwa połączone serca. Z danych dokonanego w 1797 roku inwentarza wynika, że w kościele były 24 cenne wota. Ale w 1835 roku doszło do kradzieży. Złodzieje skradli naczynia liturgiczne i część wot...

Mijały lata. Mieszkańcy Chojen zaczęli zabiegać o utworzenie osobnej parafii. Wreszcie 12 sierpnia 1901 roku abp warszawski Wincenty Chościak-Popiel ustanowił w Chojnach parafię pw. św. Wojciecha Biskupa i Męczennika. Już rok później przystąpiono do budowy murowanego kościoła. Zaprojektował go Józef Dziekoński, architekt z Warszawy.

- Projekt tej świątyni nawiązuje do kościoła mariackiego w Krakowie - mówi Kamil Nowicki. - Też ma dwie nierówne wieże.

Tyle, że wieży nie projektował już Józef Dziekoński, ale łódzki architekt Wiesław Kononowicz. W 1932 roku wybudowano wyższą wieżę kościoła. Na jej szczycie umieszczono pozłacaną kopułę ważącą 77 kilo oraz 6-metrowy krzyż. Jeszcze przed wojną dokończono budowę drugiej, niższej z wież. Na szczycie, pod kopułą wyższej, w kapsule, umieszczono spisany na pergaminie akt erygowania parafii, datę budowy kościoła.

Chojny to także kościół Przemienienia Pańskiego. To jedna z pierwszych łódzkich parafii, której korzenie nie sięgają kościoła Wniebowstąpienia Najświętszej Maryi Panny na Placu Kościelnym, ale parafii w Mileszkach. To do niej należały tereny, które weszły w skład nowo utworzonej parafii Przemienienia Pańskiego. To tam przed wiekami chrzcili dzieci, brali śluby mieszkańcy Chojen, które do Łodzi włączone zostały dopiero w 1915 roku.

Kiedyś mówiono, że Przemienienie Pańskie to kościół z Nowych Chojen. Ale zanim powstała tam parafia, świątynia była filią tej znajdującej się kilka kilometrów dalej, na Starych Chojnach, pod wezwaniem św. Wojciecha. Nie ma już śladu po kaplicy, którą w 1905 roku zbudowano na rogu dzisiejszej ul. Broniewskiego i Rzgowskiej. Zrobiono to z myślą o mieszkańcach Dąbrowy (wchodziła w skład Nowych Chojen), by nie musieli pokonywać kilku kilometrów, aby na niedzielną mszę świętą dostać się do kościoła św. Wojciecha. Ze starych kronik parafialnych wynika, że 12 maja 1905 roku odbyło się zebranie w sprawie budowy kaplicy. Po miesiącu już stała. Z parafii św. Wojciecha przyjeżdżał tu ksiądz, który odprawiał msze św. w niedziele i święta. Dwa lat później zamieszkał tu wikary ze starych Chojen, ks. Aleksander Kosarzewski.

Mówiono, że nową kaplicę wybudowano na „Dąbrówce”. Z czasem przeniesiono tu z parafii św. Wojciecha kancelarię parafialną. Powoli zaczęto myśleć o utworzeniu parafii na Nowych Chojnach. Ta pod wezwaniem św. Wojciecha liczyła już 45 tysięcy wiernych. W lipcu 1914 roku, w pierwszych tygodniach I wojny światowej, zapadła decyzja o jej utworzeniu. Niecały rok później, w maju 1915 roku specjalna komisja ustaliła jej granice. Komisję tworzył ks. Wincenty Tymieniecki, późniejszy pierwszy ordynariusz łódzki i ks. Karol Szmidel, proboszcz parafii Podwyższenia św. Krzyża. 7 czerwca tego samego roku erygowano parafię Przemienienia Pańskiego na „Dąbrówce”. Liczyła blisko 30 tysięcy wiernych, a jej pierwszym proboszczem został ks. Ryszard Malinowski.

Skończyła się I wojna światowa, Polska odzyskała niepodległość. Rozwijała się też parafia Przemienienia Pańskiego. W 1922 roku rozpoczęto rozbudowę kościoła. Dobudowano trzy nawy. 4 stycznia 1925 roku ks. biskup Wincenty Tymieniecki poświęcił rozbudowaną świątynię. W tej parafii pracował słynny ks. Ignacy Skorupko, bohater Bitwy Warszawskiej, podczas której poległ. Nominację do pracy w tym kościele otrzymał 4 września 1918 roku. 25-letni ksiądz został wikariuszem, a także prefektem łódzkich szkół. Uczył religii w Gimnazjum Męskim przy ulicy noszącej dziś jego imię, w Gimnazjum Żeńskim prowadzonym przez panią Sobolewską oraz na kursach wieczorowych im. Barczewskiego. Ks. Ignacy Skorupko założył też w Łodzi Gimnazjum „Oświata” i był prezesem rady nadzorczym tej szkoły. Dziś w kościele znajduje się pamiątkowa tablica poświęcona byłemu wikariuszowi, który wszedł do historii Polski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki