Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia i obyczaje: Dymy nad Radogoszczem

Anna Gronczewska
Łodzianie szukali bliskich wśród zmasakrowanych, popalonych ciał
Łodzianie szukali bliskich wśród zmasakrowanych, popalonych ciał fot. archiwum
65 lat temu, gdy Łódź cieszyła się z wyzwolenia spod niemieckiej okupacji, radość mącił dym unoszący się nad miastem. Płonęło więzienie na Radogoszczu, podpalone przez hitlerowców w nocy z 17 na 18 stycznia. Zginęło prawdopodobnie około 1500 więźniów. Większość wymordowano z zimną krwią, inni zginęli w ogniu. Ocalało zaledwie trzydziestu.

Jak wspominają świadkowie tamtych dni, łunę widać było w całej Łodzi. Łodzianie szli zobaczyć miejsce zbrodni, szukali najbliższych. Na starym, nakręconym przez Rosjan trzyminutowym filmie widać tłumy stojące wokół dawnej fabryki Samuela Abbe. Ludzie mdleli na widok popalonych szczątków ludzkich ciał.

- Była to największa zbrodnia dokonana w jednym miejscu i czasie dokonana przez Niemców podczas ofensywy Armii Radzieckiej od Bugu do Odry - mówi Wojciech Źródlak, kustosz Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi, Oddział Radogoszcz.

Więzienie w Radogoszczu hitlerowcy stworzyli w listopadzie 1939 roku na bazie istniejącego już obozu przejściowego. Mieścił się on w fabryce włókienniczej należącej do Michała Glazera.
Znajdowała się ona przy ul. Krakowskiej, obecnej Liściastej. Obóz ten powstał około 9-10 listopada. Zorganizowano go w związku represjami jakie Niemcy mieli przeprowadzić wobec łódzkiej inteligencji, głównie nauczycieli, działaczy kultury, samorządowych, politycznych. Do stycznia 1940 roku trafiło do obozu blisko 2000 kobiet i mężczyzn. Około pięciuset z nich doraźne sądy skazały na karę śmierci. Wyroki były wykonywane w podłódzkich lasach.

W zabudowaniach, w których dziś znajduje się radogoskie muzeum, a więc murach fabryki należącej do Samuela Abbe, przy zbiegu ul. Sowińskiego i Zgierskie,j znajdował się obóz przesiedleńczy dla mieszkańców Łodzi i województwa łódzkiego. Od połowy grudnia 1939 roku zaczęto tam przenosić więźniów z fabryki Glazera. Jednocześnie przy ul.Zgierskiej utworzono więzienie policyjne dla mężczyzn. W lipcu 1940 roku otrzymało ono nazwę Rozszerzone Więzienie Policyjne (Erweitertes Polizeigefängnis Radegast). W sierpniu 1943 roku w związku z reorganizacją łódzkiej policji, Niemcy połączyli więzienie radogoskie i obóz pracy karnej na Sikawie, co znalazło odbicie w nowej nazwie: "Erweitertes Polizeigefängnis und Arbeitserziehungslager".

W obozie Niemcy osadzali za ogólnie pojęte "przestępstwa przeciw III Rzeszy". Więziono w nim m.in uciekinierów z przymusowych robót, handlujących nielegalnie żywnością, nielegalne przekraczanie granicy pomiędzy Generalnym Gubernatorstwem i Krajem Warty, ucieczki z robót przymusowych w Niemczech. Przywożono tu także zatrzymanych w łapankach ulicznych. Osadzano tu też więźniów politycznych przed wysłaniem np. do obozów koncentracyjnych głównie w Gross-Rosen, Mathausen-Gusen. Na jednym piętrze trzymano więźniów będących do dyspozycji gestapo. Przebywali tu też jeńcy radzieccy, którzy byli ściśle izolowani od innych. Szacuje się, że przez Radogoszcz przewinęło się około 40 tysięcy więźniów.
Wojciech Źródlak podkreśla, że obóz ten nie był miejscem masowej eksterminacji, jednak każdego dnia na skutek głodu, chorób, wycieńczenia, tortur, oraz sadystycznego znęcania się strażników umierali tu ludzie.

- Więźniowie wręcz cieszyli się, że są wywożeni do innych obozów i więzień - twierdzi Wojciech Źródlak. - Nie mieli w zasadzie żadnego kontaktu ze światem zewnętrznym. Rodziny nie mogły im przesyłać paczek z żywnością, a najwyżej z ubraniami i środkami czystości. Więźniowie nie mogli też pisać listów do najbliższych.

Z Radogoszcza wywożono ludzi na masowe egzekucje w rejonie Łodzi. Stąd zabrano grupę więźniów, których zamordowano w największej na terenie Kraju Warty publicznej egzekucji, dokonanej w Zgierzu 20 marca 1942 roku. Rozstrzelano wtedy profesora Władysława Dzierżyńskiego, brata Feliksa, który był znanym łódzkim neurologiem. W radogoskim obozie przebywał m.in. Aleksy Rżewski, jeden z pierwszych prezydentów Łodzi. Tu był też więziony ks. biskup Kazimierz Tomczak, sufragan łódzki.

Wiele osób podawało, że na Radogoszczu znajdowała się komora gazowa i krematorium.

- Komora gazowa rzeczywiście była, ale nie służyła do eksterminacji więźniów - wyjaśnia Wojciech Źródlak. - Wraz ze specjalnym kotłem była przeznaczona do dezynfekcji ubrań więźniów. Na wejściem do niej znajdował się napis "Gasszelle" i pewnie stąd wzięła się mylna informacja.

Nie było tu też krematorium. Niektórzy myśleli pewnie, że śladem po nim był górujący nad fabryką komin kotłowni. Ciała zamordowanych i zmarłych więźniów wywożono do kostnicy miejskiej. Zwłoki były wydawane rodzinom lub chowane na cmentarzu Kurczaki.

- Według jednego ze świadków, który był więziony w Radogoszczu w 1942 roku, zabitych więźniów chowano także na więziennym dziedzińcu, pod gruszą i na tyłach budynku - dodaje Wojciech Źródlak. - Prawdopodobnie nie były to częste przypadki.

Najtragiczniejszą kartą w historii więzienia była noc z 17 na 18 stycznia 1945. Wtedy uciekający z Łodzi Niemcy podpalili budynki obozu. Rozkaz nie został odnaleziony. Najprawdopodobniej wydał go dowódca SS i policji, pełniący obowiązki prezydenta miasta.
- Mieli tam też zginąć więźniowie przetrzymywani przy ul. Sterlinga i kobiety z więzienia przy Gdańskiej - opowiada historyk. - Nie dotarli na Radogoszcz. Wiadomo, że wyszedł transport więźniarek z Gdańskiej, ale został zwrócony . Gdy komendant więzienia przy ul. Gdańskiej zobaczył wracające kobiety, podobno wymsknęło mu się: "Dziękujcie Bogu, że tak się stało..."

Więzienie na Radogoszczu podpalono okołogodziny 3-4 nad ranem. Ile zginęło wtedy więźniów nie da się chyba już nigdy ustalić. Niektórzy mówili nawet o 4.500 ludz,i co nie jest prawdziwą liczbą. Inni wspominają o 2.500. Najprawdopodobniej podczas tej masakry zginęło około 1500 więźniów.
- W momencie podpalenia większość z nich była już martwa - mówi Wojciech Źrodlak. - Wachmani od dowództwem komendanta obozu Waltera Pelzhausena zaczęli mordować ludzi znajdujących się w więziennych salach. Pod koniec tej masakry, gdy napotkali na opór więźniów, wycofali się i podpalili budynek więzienia.

Z masakry ocalało trzydziestu więźniów. Sześciu ocalało, bo ukryło się w zbiorniku na wodę. Jak wyjaśniał przed laty jeden z byłych więźniów tego obozu Władysław Zacharowicz, na szczycie klatki schodowej był umieszczony zbiornik na wodę, który zaopatrywał kotłownię, kuchnię, łaźnię. Podczas pożaru woda tak się nagrzała, że ukrywający się w zbiorniku więźniowie doznali poparzeń drugiego stopnia, ale przeżyli. Radogoskiego więzienia pilnowało około 70 policjantów. W większości byli łódzkimi volksdeutschami. Tylko kilku z nich poniosło karę. Jednym z nich był łódzki Niemiec Adolf Orłowski, który po wybuchu wojny przyjął nazwisko Adler i podpisał volkslistę. Został skazany na karę śmierci. Wbrew krążącym legendom, z życiem uszedł jeden z największych oprawców Radogoszcza, tzw. "krwawy Józio", nazywany też "rudym lub ryżym Józiem". Chodziło o Józefa Heinricha, który przed wojną był dorożkarzem w Pabianicach. Łódzki ruch oporu dostarczył informację o nim do Wielkiej Brytanii. "Krwawy Józio" został zaocznie skazany na karę śmierci. W styczniu 1945 roku udało mu się uciec z Łodzi. Zamieszkał w Niemczech. Zmarł w lutym 1961 roku.
Pozostał bezkarny. Udało się za to złapać Waltera Pelzhausena, który był przez cały okres okupacji komendantem obozu. Ujęto go w amerykańskiej strefie okupacyjnej i przewieziono do Łodzi.
Skazano go na karę śmierci. 1 marca 1948 roku powieszono go w więzieniu przy ul. Sterlinga. Jego ciało przekazano łódzkiej Akademii Medycznej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki