Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia i obyczaje: Jabłka ze starego ogrodu

Joanna Leszczyńska
Jolanta Wilkońska ze wzruszeniem oglądała mury pałacyku Scheiblera, w którym niegdyś się wychowała
Jolanta Wilkońska ze wzruszeniem oglądała mury pałacyku Scheiblera, w którym niegdyś się wychowała fot. Krzysztof Szymczak
Tak trudno wraca się do miejsc, gdzie w pamięci momenty szczęścia przeplatają się z tragedią. Taką podróż do Łodzi, miejsca przedwojennego szczęśliwego dzieciństwa odbyła 81-letnia Jolanta Wilkońska. Ale przyjechała nie tylko zobaczyć dawny dom. W IPN czekała na nią złota obrączka ojca, odkopana na poligonie na Brusie. Tam w 1939 roku Niemcy zamordowali jej ojca.

Emilii 10 (dziś Tymienieckiego), dawny pałacyk Scheiblerów. To adres najbliższy sercu Jolanty Wilkońskiej, która spędziła tu kilka lat pięknego dzieciństwa, przerwanego przez wojnę.

- Pamiętam, jak 1 września znad pobliskich łąk leciały niemieckie samoloty, i to tak nisko, że było widać człowieka w środku - wspomina Jolanta Wilkońska.

Miała wtedy 11 lat. Na zdjęciu widać ładną dziewczynką o twarzy zdradzającej silny charakter. Kilka dni temu, już jako 81-letnia kobieta, stanęła u progu swego dawnego domu.

Ten przyjazd był szczególny. 1 września na łódzkim cmentarzu na Dołach, w siedemdziesiątą rocznicę wybuchu wojny, pochowano szczątki czterdziestu Polaków rozstrzelanych 12 listopada 1939 roku przez nazistów na Brusie. Wśród ofiar był Tomasz Wilkoński, ojciec Jolanty. W zbiorowej mogile znaleziono obrączkę z wygrawerowanym imieniem "Kira" i datą: "28 września 1928 roku".

- Kira to imię mojej mamy, z domu księżniczki Światopołk-Mirskiej - mówi Jolanta Wilkońska. - Po sprawdzeniu, że data ślubu wygrawerowana na obrączce jest taka sama jak w akcie ślubu, nie miałam wątpliwości, że obrączka należała do tatusia.

O znalezionej obrączce być może nigdy nie dowiedziałaby się, gdyby nie publikacja w "Dzienniku Łódzkim" i Irena Pfeiffer, przyjaciółka z Łodzi, która przesłała jej gazetę do Jeleniej Góry, gdzie teraz mieszka.

Swoją wizytę w Łodzi Jolanta Wilkońska zaczęła od przyjazdu na ulicę Tymienieckiego. W dawnym pałacyku Scheiblera zamieszkała z mamą i tatą w 1934 roku. Miała wtedy 6 lat. Przyjechali tu z Warszawy. Tomasz Wilkoński, herbu Odrowąż, dostał rządowe polecenie pracy w Zjednoczonych Zakładach Włókienniczych K. Scheilblera i L. Grohmana, gdzie został dyrektorem administracyjnym. Jego zadaniem była m.in. ochrona interesów polskich robotników w zakładzie, który należał do niemieckiego pracodawcy. Tomasz Wilkoński był wtedy 49-letnim człowiekiem z dużym dorobkiem i pozycją. Z wykształcenia był inżynierem agronomem. W latach 1922-1927 z listy Polskiego Stronnictwa Ludowego "Piast" był posłem na Sejm II RP.
W Łodzi dostał piękne mieszkanie w dawnym pałacyku Scheiblera. Jolanta Wilkońska pamięta każdy szczegół. Gdzie jest okno od dawnego gabinetu taty i okna jej pokoju, że pałacyk był dawniej ogrodzony siatką, że na schodach był czerwony chodnik, a w ogrodzie rosły gruszki. Dziś ogród jest zaniedbany. Pani Jola podnosi z ziemi kilka jabłek i gruszek z ziemi i z czułością chowa je do foliowej torebki.

- A tu - pokazuje ręką - był trzepak, na którym często wisiałam głową w dół. Bawiłam się często z Henią, moją rówieśniczką, córką strażaka. Bardzo lubiłam jeździć na drzwiach drewnianej bramy.

Wilkońscy mieli wspaniałych sąsiadów - rodzinę Dudzińskich. Kiedy Niemcy wyrzucili Wilkońskich z domu, dali Dudzińskim na przechowanie paczkę ze srebrną zastawą. Pan Dudziński zadał sobie potem wiele trudu, by odnaleźć ich w kolejnym już mieszkaniu i oddał wszystko co do sztuki.

Ich dawne mieszkanie zajmuje dziś rodzina Maryli Prończyk. Pani Maryla mieszka tu 31 lat. Wcześniej mieszkał jej dziadek. Nie zna historii rodziny Wilkońskich, ale pozwala, by pani Jola chociaż dotknęła ściany jej dawnego mieszkania.

Pamięta, że jej tata tryskał energią i pomysłami. Z jego inicjatywy powstała na przykład w fabryce scena teatralna, przedszkole dla dzieci robotników, zadbał też o poprawę ich warunków mieszkaniowych. Na rok przed wybuchem wojny "za zasługi na polu pracy społecznej" prezydent RP odznaczył go Złotym Krzyżem Zasługi.

- Tatuś był bardzo lubiany wśród robotników - mówi Jolanta Wilkońska. - Pamiętam jak zakładowa orkiestra dęta wczesnym rankiem w imieniny tatusia grała pod oknem jego gabinetu w naszym domu. Tatuś zapraszał ich potem do mieszkania i przyjmował poczęstunkiem…

- Mama była rodowitą Rosjanką, wychowaną w Moskwie księżniczką Światopołk-Mirską - opowiada Jolanta Wilkońska. - Razem z bratem w przebraniu chłopki i garnkiem, wypełnionym kosztownościami, zalanymi masłem uciekła przed rewolucją nad Don, a stamtąd dostała się do Lwowa. Rodzice poznali się w Warszawie.

Mała Jola bardzo lubiła nastrój niedzielnych popołudni, kiedy słuchali razem radia. Ona, wtulona w tatę lub mamę, nie mogła przypuszczać, że ta idylla wkrótce się skończy. Stało się to w czwartek, 9 listopada 1939 roku. Do mieszkania Wilkońskich, którzy właśnie kończyli jeść obiad, weszli hitlerowcy. Tego dnia Jola widziała ojca po raz ostatni w życiu.
Łudziły się z mamą, że tata lada dzień wróci. W mieście mówiono, że Niemcy aresztowali Polaków w związku z rocznicą odzyskania przez Polskę niepodległości i że wkrótce ich zwolnią. Tadeusz Wilkoński być może przeżyłby wojnę, gdyby zgodził się na podpisanie volkslisty, co proponowano mu jeszcze przed aresztowaniem (rodzina jego mamy była niemieckiego pochodzenia), ale nie chciał o tym słyszeć. Mógł też zostać jesienią 1939 roku w stolicy, dokąd uciekli 3 września.

- Mama chciała wracać do Łodzi, gdyż mieszkanie zostało zostawiona na łasce nowej pokojówki. Przyjechała do Łodzi na zwiad - opowiada Jolanta Wilkońska. - W mieszkaniu zastała niemieckich oficerów i puste szafy i spiżarkę. Posądziła ich o kradzież, a ci oburzeni zawołali naszą pokojówkę, złapali ją za kark niczym psiaka i zmusili do oddania skradzionych rzeczy. Zapewnili też mamę, żeby tata może spokojnie wrócić do Łodzi, i że nic mu nie grozi...

Wkrótce po aresztowaniu ojca, Niemcy wyrzucili je z pałacyku. Jej mama szukała męża m.in. przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż, ale dowiedziała się tylko, że wywieziono go w nieznanym kierunku. Jolanta Wilkońska skrupulatnie sprawdziła obozową dokumentację na Radagoszczu. Nazwiska ojca nie znalazła. Przywiozła tylko garść ziemi spod obozowego krzyża i zakopała ją w grobie mamy na cmentarzu prawosławnym na Woli w Warszawie. Na wspólnej tablicy jest napis, że grób Tomasza Wilkońskiego jest "symboliczny". Od 1 września jego kości leżą w zbiorowej mogile na cmentarzu na Dołach. W siedzibie łódzkiego IPN pani Jolanta odebrała znalezioną na Brusie obrączkę taty. Ze skrywanym wzruszeniem całowała ją niczym największą świętość.

Ten jeden dzień w Łodzi przywołał w niej wiele wspomnień. Z sentymentem patrzyła z okien samochodu na mijane kamienice, na katedrę, do której chodziła na nabożeństwa. To wszystko dobrze pamiętała z dzieciństwa. W miniony wtorek znowu poczuła jego smak.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki