Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia przedsiębiorczych Eitingonów, mozolnie i sprytnie gromadzących majątek

Anna Gronczewska
Anna Gronczewska
Eitingonowie  byli właścicielami blisko trzydziestu zabudowań fabrycznych. Wybudowali także przędzalnie, kantor i skład. Wszystkie ich nieruchomości były warte prawie 1,6 miliona zł.  Na zdjęciu fabryka przy ul. Sienkiewicza 82/84
Eitingonowie byli właścicielami blisko trzydziestu zabudowań fabrycznych. Wybudowali także przędzalnie, kantor i skład. Wszystkie ich nieruchomości były warte prawie 1,6 miliona zł. Na zdjęciu fabryka przy ul. Sienkiewicza 82/84 Grzegorz Gałasiński
Eitingonowie nie należą do najbardziej znanych rodów fabrykanckich. Ale przed wojną byli potężnymi łódzkimi przemysłowcami. Większość swego majątku zdobyli dzięki swemu sprytowi i przebiegłości wykorzystując kłopoty innych firm.

Rodzina Eitingonów miała pochodzenie żydowskie, a mieszkała z Rosji. Ich ciekawe życie opisali prof. Kazimierz Badziak z Uniwersytetu Łódzkiego w książce „Włókienniczy koncern Eitingonów w II Rzeczpospolitej” i Leszek Skrzydło w „Fabrykanckich rodach”. Łódzka historia rodziny Eitingonów zaczyna się od bliźniaków, Nauma i Borysa. Urodzili się w 1877 roku w Orle. Ich ojciec był uznanym kupcem, często robił interesy w Moskwie. Handlowego fachu Naum i Borys uczyli się właśnie u boku taty. Szybko okazało się, że są pojętnymi uczniami. Zgromadzili spory kapitał i postanowili poszukać miejsca, gdzie mogliby rozwijać biznes. Tym miejscem okazała się Łódź.

Interesy z rodziną z USA

Bracia przybyli tu na przełomie XIX i XX wieku. Już w 1902 roku Naum założył niewielką fabryczkę, w której produkowano wełniane i bawełniane chustki. Firma mieściła się w wydzierżawionym lokalu przy ul. Piotrkowskiej 24. Niedługo przy ul. Piotrkowskiej, tyle że pod numerem 86, utworzono kolejną fabrykę chustek. Jej właścicielem była spółka „N. Eitingon i M. Drosnes”.

- Zatrudniała 20 osób, wyłącznie Żydów - pisał w książce „Rody Fabrykanckie” nieżyjący już Leszek Skrzydło. - A roczna produkcja miała wartość 50 tysięcy rubli.

Ale na początku I wojny światowej, w 1914 roku obie firmy produkujące chustki połączyły się. Tym razem pod nazwą „Naum Eitingon i spółka”.

- Trwała jednak wojna i następowało permanentne niszczenie przemysłu łódzkiego - pisał Leszek Skrzydło. - W spółce Naima Eitingona Niemcy zarekwirowali surowce i półfabrykaty na sumę 52 tysięcy rubli. Dla innych drobnych przemysłowców byłby to koniec interesu, ale nie dla Nauma, który wzmocniony posagiem żony, czekał na sposobną okazję, by zacząć jeszcze raz.

Wspomnianą żoną Nauma Eitingona została Róża Szapował, córka łódzkiego kupca, a potem także przemysłowca.

O dobrym interesie myślał również Borys, brat bliźniak Naima. On też dobrze się ożenił. Jego żoną została Frandla Monosowska, pochodząc z drobnej burżuazji. Borys założył fabrykę wyrobów wełnianych „B.Eitingon i M.Dynin”. Mieściła się w dzierżawionym przez właścicieli lokalu przy ul. Piotrkowskiej 20. Fabryka przetrwała trudne czasy I wojny światowej, choć po jej zakończeniu straty wyniosły 34 tysiące rubli. Borys Eitingon postanowił jednak opuścić Łódź. Dołączył do wycofujących się żołnierzy rosyjskich. Znalazł się w Orszy. Tam prowadził firmę handlową należącą do ojca.

- Nagle wypadki zaczęły toczyć się lawinowo - pisze w swojej książce Leszek Skrzydło. - Borys nawiązał kontakty z międzynarodową firmą, która zajmowała się na rosyjskim rynku zakupem skór i futer. Firma ta nazywała się Moscow Fur Trading Company. Potem okazało się, że w czasie wojny firma została opanowana przez wielką korporację handlową z Nowego Jorku, monopolistę w handlu futrami oraz zakupie i przerobie pierza i skór. Korporacja ta nazywała się Eitingon Schild Company Incorporated.

Jak się potem okazało prowadzili ją krewni łódzkich Eitingonów. Rodzina ta była bardzo liczna. Część jej członków wyemigrowała do Niemiec i Stanów Zjednoczonych. Wielu z nich zyskało wielki majątek na handlu rosyjskimi futrami. Byli wśród nich bracia Motty i Chaim Eitingon. Motty handlował futrami w Nowym Jorku, a Chaim w Lipsku. A to właśnie Motty Eitingon był jednym z tych, którzy stali na czele wspomnianej międzynarodowej korporacji. Oprócz niego w skład zarządu wchodzili Salamon Schild i Altkin Kramer.

- Korporacja Eitingon Schild Company Incorporated żywo zainteresowała się obecnością swoich pobratymców w Europie środkowo-wschodniej i ich działalnością na ziemiach powstającego państwa polskiego - pisał Leszek Skrzydło. - Rewolucja październikowa w Rosji zburzyła normalne stosunki handlowe, które przedtem korporacja ta od lat utrzymywała. Teraz szukała sposobu jak zacząć działać w nowej sytuacji. Spółka z Łodzi mogła się okazać skutecznym pomostem i pośrednikiem w odbudowywaniu dawnych związków. Tak więc amerykańskie korporacje Moscow Fur Trading Company i Eitingon Schild Company Incorporated - nawiązały kontakt ze spółką Nauma Eitigona z Łodzi. Zaczęła sprzedawać bawełnę, wełnę, skóry, nici i buty. Otrzymywała trzy procent prowizji od sprzedaży. Skupowała też w Polsce pierze, skóry i futra. Szczególnie dobrym interesem okazały się pierza. Za oceanem po I wojnie światowej pierze było bardzo drogie, a z drugiej strony nie brakowało chętnych na jego zakup. Interesy szły dobrze więc Eitingonowie postanowili rozbudować swoją bazę.

- Na dobrą sprawę od początku swej działalności w Łodzi nie wybudowali żadnego obiektu - pisał Leszek Skrzydło. - Wchodzili w posiadanie już istniejących, a potem je modernizowali. Tak jak zaczynali od dzierżawy lokali na ul. Piotrkowskiej, tak i potem oglądali się za tym co jest i można tanio odkupić.

W 1918 roku do Eitingonów dotarła wiadomość, że likwidację ogłosiła spółka Winkler, Gaertner i Borman, która produkowała cenione chustki, rękawiczki i wyroby trykotarskie. Swoją siedzibę miała przy ul. Sienkiewicza 82/84, a jej kapitał zakładowy wynosił 1,2 miliona rubli.

- Eitingnowie tak poprowadzili sprawę, że za tereny fabryczne wraz z zabudowaniami zapłacili 525 tys.marek polskich - pisał Leszek Skrzydło. - Ich stryjeczny brat Waldemar, zamieszkały w Nowym Jorku zakupił maszyny tej fabryki za 475 tys. marek polskich. W sumie po przeliczeniu wynosiło to około pół miliona rubli. Można powiedzieć czysty zysk.

Rok później Naum i Borys powołali do życia spółkę „Naum Eitingon i Spółka”. Jej kapitał zakładowy wynosił 100 tys. marek polskich. Ten niezbyt duży kapitał przeznaczono na zakup surowców i modernizację linii produkcyjnej. Fabryka miała jednak znacznie większe potrzeby. Nic więc dziwnego, że w poszukiwaniu większego kapitału Naum Eitingon pojechał do Nowego Jorku. Tam udało mu się podpisać bardzo korzystne umowy o współpracy zarówno z nowojorską korporacją, jak i tą mającą siedzibę w Lipsku. To pewnie sprawiło, że łódzka spółka otworzyła swoją siedzibę w Warszawie, a także zaczęła modernizować oddział trykotażu działający w fabryce przy ul. Sienkiewicza. Ich fabryka zaczęła osiągać coraz wyższe dochody. Właściciele uznali, że należy otworzyć kolejne spółki. I tak w 1922 roku powstała „Włókiennicza Spółka Akcyjna N.Eitingona i S-ka”. W jej skład weszli bracia Borys i Naum, a także wspólnicy z Nowego Jorku. Kapitał zakładowy tej spółki wynosił 100 mln marek polskich. Jak zauważono większość posiadała spółka Eitingon Schild Company Incorporated, która wniosła 40 mln zł. Natomiast Moscow Fur Trading Company zainwestował 20 mln marek polskich. Resztę stanowił kapitał krajowy. Na tej bazie Eitingonowie zamierzali utworzyć duże przedsiębiorstwo przemysłowe.

Eitingonowie postanowi zainwestować w nieruchomości. W 1922 roku kupili fabrykę wyrobów trykotażowych, która mieściła się przy ul. Pustej, obecnie Wigury. W pobliżu, na rogu obecnej ul. Wigury i Sienkiewicza stoi pałac, który należał do Wilhelma Teschema-chera, dziś mieści się oddział PTTK. Eitingonowie kupili ten pałacyk i w nim zamieszkali. Eitingonowie pochodzili z rodziny kupieckiej, więc nic dziwnego, że w początkowym okresie to właśnie handel przynosił im zyski. Ale powoli zaczęli żyć z produkcji.

- Firma osiągnęła silną pozycję w handlu wyrobami tekstylnymi - zauważał Leszek Skrzydło. - Miała kontakty z największymi polskimi rynkami zbytu, zdobywała także rynki zagraniczne. Specjalizowała się w sprzedaży tzw. towarów odpadkowych.

To, że firma sprzedawała takie właśnie towary sprawiało, że wchodziła we współpracę z zakładami prowadzącymi podobną produkcję. Zawarła m, in. umowę z fabryką Poznańskiego, która przeżywała wówczas duże kłopoty finansowe.

- Zakłady Poznańskiego chętnie zgodziły się na współpracę, licząc na zdobycie nowych rynków zbytu i być może na bliższą współpracę z Eitingonami z Nowego Jorku - pisał w książce „Rody fabrykanckie” Leszek Skrzydło. - Współpraca nie trwała jednak długo, bo Eitingonów interesowały raczej małe zakłady, które po jakimś czasie można było objąć pełną kontrolą. Tymczasem w połowie lat 20. na ich drodze znalazł się niemały zakład Szai Rosenblatta. Eitingonowie podjęli się komisowej sprzedaży ich wyrobów tekstylnych. Fabryka Rosenblatta bardzo chętnie przystała na tę współpracę. Właściciel nie przypuszczał do czego doprowadzi ich współpraca z Eitingonami. Przekonali się o tym niedługo. Już na początku 1927 roku Eitingonowie mieli w dzierżawie niemal całą fabrykę Szai Rosenblatta. Nie wydzierżawili jedynie przędzalni.

- Stało się jasne, że chcą przejąć całą fabrykę - pisał Leszek Skrzydło. - Akcjonariusze spółki Roseblatta rozpoczęli wojnę obronna. Przewodził im prof. Szymon Askenazy, mąż wnuczki Szai Rosenblatta. Między innymi dzięki niemu spółka uzyskała wysoki, długoletni kredyt, co pozwoliło zachować kontrolę nad przedsiębiorstwem i odeprzeć atak Eitingonów

Eitingonowie jednak nie zrazili się niepowodzeniem. Postanowili poszukać innej firmy, która przeżywała kłopoty. Zainteresowali się pozostającą w upadłości pabianicką fabryką Rudolfa Kindlera. Zamierzali ją kupić na licytacji, ale to się im nie udało. Jednak nie dawali za wygraną. Po kilku latach kupili udziały i wierzytelności od angielskiego koncernu ubezpieczeniowego, który był głównym wierzycielem Pabianickich Zakładów Włókienniczych. Kolejny raz zrobili dobry interes. Fabryka ta była wyceniona na 328 tys. funtów, a kupili ją za 58 tys. Wierzyciele z Anglii zgodzili się, by pozostała sumę spłacili w ratach, do 1943 r. Kupioną fabrykę Eitingonowie zmodernizowali i przebudowali. Produkowano w niej środki opatrunkowe.

Jak widać Eitingonowie bogacili się na cudzym nieszczęściu. Wynaleźli kolejną firmę przeżywającą problemy. Było to Towarzystwo Akcyjne Manufaktury Bawełnianej Jakuba Kestenberga. Podpisali z tą firmą umowę na wyłączną sprzedasz komisową wyrobów tych zakładów.

- Sytuacja tej firmy była na tyle trudna, że godziła się w umowie na szereg niekorzystnych zapisów - zauważał Leszek Skrzydło. - Między innymi na przekazanie 52 proc. udziałów jako zastaw.

Eitingonowie chcieli od razu przejąć zakład, ale natrafili na opór właścicieli. Sprawa trafiła do sądu i toczyła się przez 10 lat. W 1935 roku doszło do sprzedaży obiektów fabrycznych manufaktury pod nadzorem komisarza Sądu Grodzkiego. Kupiła je spółka Eitingona. Rodzina Jakuba Kestenberga, a także jego wierzyciele, nie chcieli się z tym pogodzić. Sprawa znów trafiła do sądu. Jednak do wybuchu II wojny światowej nie została rozstrzygnięta. Ale fabryka była w rękach Eitingonów.

W 1927 roku Eitingonowie stali się też właścicielami firmy Richterów znajdującej się przy ul. Radwańskiej 8. Kupili ją za 140 tys. dolarów. Richterowie postanowili bowiem wyjechać do Stanów Zjednoczonych.

- Mieli więc kolejną fabrykę, ale ciągle brakowało im ważnego działu włókienniczego - przędzalni - pisał Skrzydło.- Bawełnę do przędzenia dawali do innych zakładów, głównie do fabryki Adama Ossera. A to bolało, bo trzeba było płacić.

Jednak sprytni Eitingono-wie szybko wyczuli znaleźli okazję na nabycie przędzalni. W kłopoty wpadła przędzalnia bawełny należąca do Bera Wachsa, która znajdowała się przy ul. Dowborczyków. Miała dług w Towarzystwie Kredytowym Przemysłu Polskiego. Wynosił on 93 tys. dolarów. Nieświadomy przebiegłości Eitingo-nów Wachs pożyczył od nich 80 tys. dolarów, by spłacić kredyt. Pieniądze te nie pomogły wyciągnąć przędzalni z tarapatów. Trzeba było ogłosić upadłość. Szybko wykorzystali to Eitingonowie. Kupili przędzalnię Bera Wachsa za kwotę znacznie odbiegającą od jej wartości. Podobno wywołało to wielkie poruszenie w kręgu łódzkich przemysłowców. Nie podobało się to nawet Oskarowi Konowi. A może zazdrościł przebiegłości Eitingonom?

Nie płacili podatków

Eitingonowie mieli kilka fabryk. m. in. przy ul. Dowbor-czyków, Radwańskiej, Sienkiewicza. Rozbudowywali też swoją bazę. Kupowali nowoczesne maszyny. Starali się, by pracowali u nich najlepsi fachowcy. I tak na przykład zatrudnili inżyniera Tadeusza Markowskiego, wybitnego chemika kolorystę, którego „podkupiono” Geyerom. Zaproponowali mu pensję w wysokości 6 tys. zł. A w 1926 roku kapitał zakładowy spółki Eitingonów wynosił 2 mln zł. Miała jednak długi, które wynosiły 14,1 mln zł. Głównym wierzycielem byli nowojorscy wspólnicy, A kiedy w 1929 roku ruszyła ich przędzalnia znajdująca się na rogu ul. Radwańskiej i Gdańskiej spółka była już samowystarczalna. Wtedy Eitingonowie powoli zaczęli odchodzić od handlu na rzecz produkcji przemysłowej.

Na przełomie lat 20. i 30. XX wieku nadciągał kryzys gospodarczy i ciężkie czasy dla biznesu. Eitingonowie nie byli w dobrej sytuacji ze względu na rozłożenie kapitału. Kapitał obcy przewyższał krajowy. Musieli zmniejszyć produkcję, przestawić się na inny asortyment. Między 1931 a 1934 rokiem straty Eitingonów wyniosły 4 mln zł. Nie zmniejszyli za to zatrudnienia, nawet wzrosło do 2577 pracowników w 1933 roku. Z czasem spółka wychodziła z kryzysu. Już w 1935 roku przynosiła 2,53 miliona zysku. Jak podaje Leszek Skrzydło w 1930 roku, rozpoczęli przeprowadzkę do fabryki przy ul. Radwańskiej 30. Chcieli, by tu znajdował się największy zakład ich koncernu. Byli wtedy właścicielami blisko 30 zabudowań fabrycznych. Wybudowali także przędzalnie, kantor i skład. Wszystkie ich nieruchomości były warte prawie 1,6 mln zł.

Najważniejszą osobą w spółce był Naim Eitingon. Zajmował się m. in. zakupem surowców, materiałów, maszyn. Sprawami finansowymi zajmował się jego brat Borys. Eitongonowie marzyli jednak, by mieć jeszcze większy majątek. Do Łodzi przyjechał Motty Eittingon z Nowego Jorku. Zaczęli się zastanawiać czy nie kupić zakładów Scheiblera i Grohmana. Ale w 1938 roku wybuchła afera w spółce Eitingonów. Przeprowadzona kontrola wykazała, że ich zaległości podatkowe wynoszą 3 mln zł. Okazało się, że większość zysków przepisywano na prywatne konta członków zarządu. Zaczęto szukać kompromisu w Ministerstwie Skarbu. Zmieniono skład zarządu spółki, weszły do niego osoby nie związane z Eitingonami. Spółka dalej się rozwijała. W 1939 roku kupiono plantację bawełny w Brazylii. Pierwsze plony zebrano w 1940 roku. Przed wybuchem wojny do Brazylii wyjechał Naum. Zamieszkał na plantacji bawełny. Zginął w 1959 roku w wypadku samochodowym. Miał 82 lata. Jego brat Borys nie dożył wojny. Zmarł w 1932 roku. Podczas okupacji Niemcy mieli problemy z przejęciem fabryk Eitingonów, bo Naum przepisał je na Mottego z Nowego Jorku. Po wojnie fabryki zostały znacjonalizowane. Część przejęły ZBP im. Dubois „Polino” - przy obecnej ul,. Dowborczyków i Radwańskiej. Fabrykę przy ul. Sienkiewicza przejęły Zakłady Przemysłu Pończoszniczego im. Buczka „Zenit”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki