Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia Rasputina z łódzkich Bałut, który terroryzował żonę i córkę

Anna Gronczewska
archiwum Dziennika Łódzkiego
O tej tragedii na pierwszych stronach pisały wszystkie łódzkie gazety. 17-letnia dziewczyna zabiła ojca. Mężczyznę określono Rasputinem z łódzkich Bałut.

Dochodziła godz. 6 rano, gdy do komisariatu policji dotarła informacja o zabójstwie przy ul. Nowo-Marysińskiej 8. W znajdującej się tam kamienicy, na parterze w prawej oficynie mieszkał Józef Kowalczyk z żoną Franciszką i 17-letnią córką Józefą. Mężczyzna był właścicielem zakładu stolarskiego, który znajdował się przy ul. Dworskiej 69/71. Zatrudniał trzech pracowników. Niestety Józef Kowalczyk nie cieszył się dobrą opinią.

- To Rasputin z Bałuckiego przedmieścia - mówiono o nim w okolicy.

Dobrze znała go policja. Jak podawała „Ilustrowana Republika” już siedem lat wcześniej, jego pożycie z żoną było tematem rozmów całej dzielnicy. Poza tym próbował zniewolić swoją jedynaczkę, która miała wtedy 10 lat.

- Nie dokonał ohydnego czynu tylko dlatego, że przeszkodzili mu sąsiedzi - tłumaczyli reporterzy „Ilustrowanej Republiki”.

Natomiast pięć lat wcześniej postrzelił z rewolweru swoją żonę.

- Na sprawie biedna kobieta chcąc go mimo woli wyratować nie przedstawiła wszystkich okoliczności zamachu na jej życie - pisano w przedwojennej łódzkie prasie. - Stąd sąd opierając się jedynie na zeznaniach żony skazał Kowalczyka tylko na dwa tygodnie więzienia.

W okolicy jednak wszyscy dobrze znali Józefa Kowalczyka. Nie był przystojnym mężczyzną, ale mimo to potrafił zdobyć względy każdej kobiety, która wpadła mu w oko.

- Ale przy żadnej z kochanek nie zatrzymywał się dłużej niż dwa - trzy tygodnie - mówiono w okolicy. - Bywało, że jednocześnie utrzymywał kontakty z dwoma - trzema kochankami i żadnej nie szczędził grosza.

Mówiono też, że pieniędzmi szastał na prawo i lewo. W tym czasie jego żona i córka nie miały czasem, co jeść. Zastanawiano się, dlaczego Franciszka Kowalczyk pozwalała na takie ekscesy męża.

- Ona od dniu ślubu była przez niego tyranizowana - mówili sąsiedzi Kowalczyków. - Dziwiło nas, że znosiła to z pokorą i nigdy nie sprzeciwiła się mężowi. Wiedziała, że ma kochanki. Niektóre nawet znała osobiście, bo sprowadzał je do domu i urządzał uczty. I jeszcze sama musiała w nich uczestniczyć. Poza tym nie mogła niczego ruszyć ze stołu, choć czasem była bardzo głodna. Kowalczykowa wiedziała, że jeśli coś weźmie ze stołu, to potem czeka ją okrutna kara.

CZYTAJ INNE ARTYKUŁY

Opowiadano, że w Boże Narodzenie 1929 r. kobieta już nie mogła wytrzymać tych upokorzeń. Uciekła do rodziny, która mieszkała we wsi Moskule, w gminie Dobra. W dniu ucieczki mąż sprowadził do domu 18-letnią dziewczynę, która od kilku dni była jego kochanką.

- Została wtedy w domu Józia, córka Kowalczyków - opowiadali policji ich sąsiedzi. - I dziewczyna była świadkiem wszystkich gorszących scen.

18-letnia kochanka w końcu uciekła od Kowalczyka.

- Nie opłaca mi się z nim być - mówiła jego sąsiadom. - Daje mi tylko jedzenie, a na stroje nie otrzymuje ani grosza. Wolę pójść na służbę, niż być jego utrzymanką. Na służbie zarobię znacznie więcej.

Kowalczyk nie przejął się ucieczką 18-latki.

- I tak mi się już znudziła. Niedługo będę miał nową kochankę - rozpowiadał sąsiadom. I szybko znalazł pocieszenie. W oko wpadła mu pewna zamożna wdowa, która kilka tygodni wcześniej pochowała męża.

Józef Kowalczyk oświadczył jej, że też jest wdowcem.

- Sam straciłem żonę, więc wiem, co pani przeżywa po stracie męża - mówił patrząc prosto w oczy wdowy. Ona jednak początkowo nie była skłonna do dłuższych rozmów.

- Rozumiem panią, wiem że teraz trudno pani rozmawiać - przekonywał kobietę. - Ale gdy tylko będzie pani lżej na sercu, to proszę przyjść do mnie. Mieszkam na ul. Nowo-Marysińskiej.

Widać Józef Kowalczyk dotarł do serca wdowy, bo po kilku dniach postanowiła go odwiedzić. Jakie było jej zdziwienie, gdy w mieszkaniu przyszłego kochanka zastała Franciszkę Kowalczyk, która tego dnia wróciła z Moskuli, do których uciekła w Boże Narodzenie. Nie mogła uwierzyć, że mężczyzna, który zrobił na niej tak dobre wrażenie, jest żonaty i ją okłamał. Kobieta odeszła i postanowiła już nigdy nie spotkać się z Józefem.

On jednak nie wiedział o jej wizycie i sam postanowił odwiedzić wdowę. Przyjęła go bardzo chłodno. Powtórzyła mu swoją rozmowę z żoną.

- Romansu nie będzie, proszę opuścić mój dom! - stwierdziła wdowa.

Wściekły Józef Kowalczyk powrócił na ul. Nowo-Marysińską 8. Zastał żonę i córkę. Zrobił im ogromną awanturę.

- Dlaczego powiedziałaś, że mam żonę?! - krzyczał Kowalczyk. - Ile razy mówiłem, że masz mówić, że jestem wdowcem!

CZYTAJ INNE ARTYKUŁY

Przerażona Franciszka zaczęła tłumaczyć, że nie chciała źle. Nie wiedziała, że ta starsza kobieta jest jego kochanką. Myślała, że przyszła do męża w jakimś interesie.

- Zabiję cię! - krzyczał do Franciszki mąż. - Nie oszczędzę też twojej córeczki!

Przerażona kobieta uciekła do sąsiadów, a potem poszła do znajdującej się w pobliżu apteki. W domu z ojcem została 17-letnia Józia. Zdenerwowany mężczyzna położył się do łóżka, odwracając się twarzą do ściany. Wtedy przerażona dziewczyna wyciągnęła z szuflady rewolwer ojca. Podeszła do łóżka, na którym leżał, sprawdziła, czy śpi i dwa razy strzeliła w tył jego głowy.

W tym czasie z apteki wracała Franciszka Kowalczykowa. Gdy była już na podwórku, usłyszała strzały.

- Na pewno zabił moją Józię! - zaczęła krzyczeć przerażona kobieta.

Weszła na klatkę schodową i na schodach zobaczyła córkę Józię.

- Skończyłam nasze męczarnie - powiedziała blada i przerażona dziewczyna.

Franciszka Kowalczykowa nie za bardzo zrozumiała, co się stało. Pobiegła do mieszkania. Zobaczyła przerażający widok. Na łóżku leżał jej mąż, cały we krwi, cicho charczał.

- Wołajcie pogotowie! - krzyczała Franciszka Kowalczykowa.

Kiedy na miejsce przyjechała karetka, Józef Kowalczyk już nie żył. Szybko też pojawili się policjanci z pobliskiego komisariatu.

- To ja zabiłam - powiedziała Józia. Policjanci zabrali ją na komisariat.

Podczas przesłuchania Józia twierdziła, że zabiła ojca w obronie własnej.

- Ojciec chciał mnie zniewolić, więc go zabiłam - tłumaczyła dziewczyna. - Groził, że zabije mnie, matkę. Znęcał się nad nami od lat. Tego dnia chciał mnie wciągnąć do łóżka.

Józia opowiadała, że gdy matka uciekła do krewnych mieszkających w Moskulach, ojciec zaczął się nią interesować. Nie wystarczały mu już kochanki. Przymilał się do niej i dawał prezenty. Dał też swoją fotografię z napisem: „Kochanej córce na pamiątkę kochający tatuś”.

- Przychodził do domu pijany. Bardzo się go bałam - twierdziła Józia. - Wiedziałam, że kiedyś wydarzy się tragedia. Gdybym nie strzeliła do niego, to by mnie wykorzystał. A może i zabił? Żal mi było też mojej mamy, którą strasznie poniewierał, znęcał się nad nią. Nie raz nawet podniósł na nią rękę.

Łódzkie gazety pisały, że Józia była ładną, dobrze rozwiniętą dziewczyną. Nie wyglądała na 17 lat.

- Mogła więc zainteresować ojca rozpustnika - zaznaczali dziennikarze. - Na jego niekorzyść świadczą też rzeczy z przeszłości. Już kiedyś molestował córkę.

Śledztwo nie wykazało jednak, by Józefa Kowalczykówna działała w obronie własnej i tuż przed śmiercią ojciec próbował ją zniewolić. Skierowano więc sprawę do sądu i oskarżono Józię o zabójstwo ojca.

Sąd postanowił, że sprawa ze względu na drastyczność będzie rozpatrywana przy drzwiach zamkniętych. Józefę Kowalczykówną uznano winną zabicia ojca Józefa. Sąd znalazł jednak okoliczności łagodzące i skazał dziewczynę na trzy lata więzienia. Odrzucił wniosek mówiący, że Józefa działała w obronie własnej.

Przyjął, że zabójstwa dokonała pod wpływem silnego wzburzenia psychicznego. Stąd taki niski wymiar kary.

CZYTAJ INNE ARTYKUŁY

od 16 lat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki