18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia rodziny Lechów: dzieje utrwalone na fotograficznej kliszy

Dariusz Piekarczyk
archiwum rodziny Lechów
W 2004 roku zmarł Józef Lech, ostatni burzeniński fotograf. Po jego śmierci zakład przestał istnieć. Dziś Burzenin nie ma zakładu fotograficznego.

Historia burzenińskich Lechów, ta znana, rozpoczyna się od Wincentego Lecha, który urodził się około 1855 roku gdzieś na ziemi kieleckiej. Pomyślne wiatry przywiały go do Burzenina. Miał ośmioro dzieci. Jednym z nich był Lech, który także "dorobił" się licznej dziatwy. Miał dwie córki i trzech synów. Jak się potem okazało, jedynie Hanna nie została zawodowym fotografem. Jednym z dzieci był Leon, ale oddajmy głos Bogdanie Gureckiej, córce Józefa, jednego z synów Rocha.

- Jak Leon skończył szkołę powszechną, to nauczyciel Jan Jaśkiewicz namówił go, aby zajął się fotografią - opowiada.- Ale nie miał aparatu, sprzętu, bo gdzie tam wtedy ktokolwiek o fotografowaniu myślał. Na dodatek w małym Burzeninie. Ale Leon się uparł i postawił na swoim. Rodzice sprzedali krowę i kupili mu tak zwanego kliszaka 9/12, chyba dobrze pamiętam 9/12. Uczył się początkowo od Jaśkiewicza. Potem otworzył pierwszy w historii Burzenina zakład fotograficzny, przy ulicy Kościelnej 16. Prowadził zakład aż do jesieni 1941 roku, kiedy to Niemcy wysiedli mieszkańców, robiąc tu poligon. Po wysiedleniu wujek Leon zamieszkał w Sieradzu. Pracował w jednym z zakładów fotograficznych. Działał w Armii Krajowej. Podobno obsługiwał nawet radiostację. Woził też odbitki zdjęć do zakładu fotograficznego Bielskich do Łodzi.

Po wojnie Leon Lech wyjechał do Szczawna Zdroju. Tam miał zakład fotograficzny przy ulicy Traugutta 100.

- Ściągnął mojego ojca Józefa, żyjącego jeszcze brata Tadeusza, siostrę Hanię. Interes szedł jak marzenie, bo po wojnie ludzie zaczęli cieszyć się życiem. Fotografowali się na potęgę - opowiada pani Bogdana. - W 1948 wyjechał jednak ze Szczawna za namową żony do Łodzi. Żonie podobno nie służyło tamtejsze powietrze.

W Łodzi Leon był jednym z tych, którzy otwierali Spółdzielnię Fotograficzną, potem Studium Fotograficzne. Wraz z nim wyjechał ze Szczawna Zdroju także ojciec pani Bogdany - Józef, były żołnierz Korpusu Ochrony Pogranicza, który służył w połowie lat trzydziestych w batalionie w Stołpcach na granicy z Rosją. Jego dowódcą był lubiany przez żołnierzy ppłk Sulik. Do dziś zachowała się piękna fotografia z okresu służby.

- Żołnierze jak malowani, wyprasowane mundury, lśniące oficerki. Jednym słowem przedwojenna wojskowa elegancja w każdym calu. Potem ojciec brał udział w Kampanii Wrześniowej. Zmobilizowany został bodajże 24 sierpnia. Początkowo trafił do jednostki w Sieradzu. Przydzielono go do kompanii karabinów maszynowych. Walczył w okolicach Sieradza, chroniąc między innymi most kolejowy. Z tym mostem, jak ojciec opowiadał, to była dziwna historia - pani Bogdana szuka gdzieś w zakamarkach pamięci wydarzeń sprzed dziesiątek lat, które przekazał jej ojciec. - Niemcy już podchodzili pod most, ładunki wybuchowe były założone, ale nie było dowódcy, który dałby rozkaz: wysadzać! I wtedy mój ojciec miał wykrzyczeć do sapera: "Ty na nic nie czekaj, tylko wysadzaj". W powietrze poszedł jeden filar i dwa przęsła. Całego mostu nie dało się wysadzić. Potem rozpoczęła się wojenna tułaczka Józefa Lecha, któremu towarzyszył Lesiak z Pyszkowa. Oni razem służyli w Stołpcach. Łódź, Łowicz, Garwolin. 17 września dowiedzieli się, że Rosja napadła na Polskę. Bliżej nieznany major zwolnił ich z przysięgi wojskowej. Obwieścił, że mogą wracać do domu. Ojciec trafił do Lublina, gdzie, jak mówił, spotkał swojego szwagra Bolesława Świątczaka. Razem dotarli do Szydłowca, gdzie wpadli w ręce Niemców.

I tak Józef Lech trafił do miejscowości Milberg, gdzie pracował niewolniczo na wysypisku śmieci. Potem była miejscowość Zeitis i praca w gospodarstwie rolnym, gdzie było już lżej. Zwolniony z Niemiec w czerwcu 1941 wrócił do Burzenina, gdzie jeszcze przez kilka miesięcy prowadził z bratem Leonem zakład fotograficzny.

CZYTAJ WIĘCEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Potem było wspomniane Szczawno Zdrój, Łódź i ponownie Burzenin, gdzie zmarł dziewięć lat temu.

Pani Bogdana przez wiele lat prowadziła, dobrze prosperujący zakład fotograficzny w Łodzi. Wpadała jednak do Burzenina, opiekować się ojcem.

- To było raz na dwa, trzy dni, raz na tydzień, bo przecież miałam swoją pracę w Łodzi, musiałam pilnować zakładu - kontynuuje Bogdana Gurecka. - Z tych paru dni zrobiło się parę lat, o proszę osiadałam na stałe, ale nie żałuję. Z okna w kuchni mam piękny widok na rzekę Wartę, łąki, resztki zamku. Burzenin to moje miejsce, do którego wróciłam.

Leon i Józef Lechowie zostawili po sobie kilka tysięcy zdjęć. Fotografowali życie przedwojennego, wojennego i powojennego Burzenina. Oglądamy zdjęcia wspólnie z panią Gurecką.

- Na tym zdjęciu idą Żydzi, radośni, machają rękami - wtrąca kobieta. - Ktoś powie, że było im za okupacji dobrze. Oni akurat przechodzili koło zakładu fotograficznego. W drzwiach stał wujek Leon i to do niego machali, zagadywali. Pewnie żaden z nich nie przeżył wojny. A tu proszę, piękne mundury. Powojenna wizyta wysokich rangą wojskowych i jeszcze wizyta biskupa w Burzeninie.

Całkiem niedawno inny kronikarz Burzenina Jerzy Rybczyński wydał album "Burzenin w starej fotografii". Lwia część zdjęć pochodzi właśnie ze zbiorów rodziny Lechów.

Zwracamy się do wszystkich, którzy uważają, że losy ich pradziadków, dziadków, krewnych, rodziców, są na tyle ciekawe, że warto o nich opowiedzieć. Prosimy o kontakt pod numerem telefonu: 693 121 272. Można także pisać na adres e-mailowy: [email protected].

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki