Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jacek Kaczmarski - śpiewak, który tak naprawdę zawsze był sam

Anita Czupryn
Jego piosenki znali niemal wszyscy, a śpiewane przez niego "Mury" stały się hymnem Solidarności. Zwracano się do niego "mistrzu" i stawiano na równi z narodowymi wieszczami. Co dziś zostało z legendy Jacka Kaczmarskiego? - pisze Anita Czupryn

Zżymał się na określenie "bard" i uważał, że tę ogromną popularność, jeszcze w komunistycznej Polsce, zdobył za szybko i nie był do niej przygotowany. W marcu 2004 r. uhonorowano go Fryderykiem za całokształt twórczości. Nie był już w stanie odebrać tej nagrody. Zmarł kilka tygodni później, 10 kwietnia, na raka przełyku. Wieść o jego chorobie dwa lata wcześniej spowodowała niemałe poruszenie - w ratowanie Jacka zaangażowały się tysiące ludzi - organizowano koncerty charytatywne, zbierano pieniądze na leczenie.

Trzy lata po jego śmierci, w 50. rocznicę jego urodzin, Sejm przyznał mu oficjalnie tytuł narodowego barda, honorując go specjalną uchwałą, jaką zaproponował Jacek Kurski, notabene wielki miłośnik jego pieśni, które sam również wykonuje przy różnych okazjach, akompaniując sobie na gitarze. W uchwale napisano, że był jednym z najwybitniejszych artystów pokolenia opozycji, autorem piosenek, które śpiewane w podziemiu, więzieniach, na pielgrzymkach, strajkach, obozach, emigracji i akcjach protestacyjnych, a także podczas nocnych Polaków rozmów stały się symbolem i swoistym akompaniamentem naszej drogi do wolności i niepodległości. Jego niezwykle bogate życie można podzielić na wiele różnych etapów. Okres dzieciństwa, który spędził w Warszawie, między rodzicami - liberalnymi artystami plastykami - a dość konserwatywnymi dziadkami, którzy praktycznie go wychowywali, kładąc nacisk głównie na jego duchowy i intelektualny rozwój. Nic dziwnego, dziadkowie byli przed wojną nauczycielami. Stąd też jako dziecko Jacek musiał uczyć się języka francuskiego i gry na fortepianie.

Jak Urban zaprosił do siebie RWE, bo nie jest w Polsce tak, jak mówią, to Jacek napisał piosenkę pt. "Wczasy na zaproszenie rzecznika rządu"

Na spotkaniu ze studentami w Poznaniu w maju 2001 r. Kaczmarski wspominał: "W wieku 12-13 lat stworzyłem, na miarę swojego wieku, własny sposób porozumiewania się z rodzicami - pisząc wiersze, krótkie fragmenty prozy, a potem wiersze śpiewając do akompaniamentu pianina czy gitary. Były to listy do rodziców o stanie mojej świadomości". Już jako nastolatek pisał filozoficzne powiastki i rysował. Kiedy miał 13 lat, po raz pierwszy wziął do ręki gitarę. Był leworęczny, gryf gitary trzymał więc prawą ręką, ale ustawienia strun nie zmienił. I od razu też zaczął pisać piosenki, które były sprzeciwem wobec tego, co działo się w Polsce. Wydarzenia Marca '68, kiedy miał 11 lat, zawarł następnie w piosence "Doświadczenie", kiedy to dowiedział się, że sam również ma żydowskie korzenie.

Studia humanistyczne były konsekwencją jego zainteresowań, choć sam przyznawał potem w wywiadach, że poszedł na filologię polską z lenistwa i lęku przed egzaminami. Ten okres to był dla niego etap zabawy, wina, kobiet i śpiewu. Już wtedy brał udział w festiwalach i zdobywał nagrody. Najważniejszą, na krakowskim festiwalu - za "Obławę". Zainspirował go utwór Włodzimierza Wysockiego "Polowanie na wilki", który usłyszał na żywo wiosną 1974 r., kiedy wziął udział w prywatnym koncercie Włodzimierza Wysockiego w warszawskim domu reżysera Jerzego Hoffmana. "Obława", jak podkreśla Anna Grazi w swojej pracy magisterskiej "Życie i twórczość Jacka Kaczmarskiego", nie jest dokładnym tłumaczeniem utworu rosyjskiego barda, a poetyckim opisem tego, co Kaczmarski zapamiętał z wykonania Wołodii. W swojej początkowej karierze miał też sporo szczęścia - dostał się do kabaretu "Pod Egidą", no i poznał Przemysława Gintrowskiego i Zbigniewa Łapińskiego, z którymi przez wiele lat tworzył inspirujące trio.

Pod koniec lat 70. mimo tego, że w mediach oficjalnie go nie było, stał się bardzo popularnym pieśniarzem. Lubili go opozycjoniści, z którymi się jeszcze nie utożsamiał, ale tolerowały go też władze. Sytuację tę określił kiedyś w rozmowie z Antonim Pawlakiem: - Miałem taką ideę, że można siedzieć okrakiem na barykadzie, ale to jest, kurwa, niewygodne". Ślub jednak wziął z córką partyjnego dygnitarza, byłego posła na Sejm, Inką Kardyś. Była wiosna 1980 r., radosne czasy Solidarności, a Kaczmarski razem z Gintrowskim i Łapińskim nie tylko koncertowali, ale i wydawali płyty, które nazywał programami. Były to zebrane cykle piosenek w zbiorach: "Mury", "Raj" i "Muzeum". Dostali zaproszenie na koncerty do Francji i tam zastał ich stan wojenny. Gintrowski z Łapińskim wrócili do kraju. Kaczmarski został. Na długich dziewięć lat. To był szczególny etap w jego życiu. Z jednej strony zaangażował się we wspieranie Polonii, koncertował, z drugiej wpadł w wir towarzyskiego życia. Chciał sprowadzić do Francji swoją żonę Inkę i udało mu się to za pomocą fortelu - komuniści puścili ją na podstawie sfałszowanego zaświadczenia lekarskiego, w którym stało, że mąż ma raka jąder. W Paryżu otrzymali azyl polityczny. - Mieszkał we Francji, ale jego piosenki żyły w Polsce. Do kraju trafiały kasety z jego utworami, które wydawała Niezależna Oficyna Wydawnicza Nowa i CDN i które się tu rozprzestrzeniały z Jacka nowymi programami - wspomina Krzysztof Nowak, przyjaciel Kaczmarskiego i redaktor wydań zbiorowych, dyskografii i poezji Jacka Kaczmarskiego.
Był to też czas podróży Kaczmarskiego po świecie: koncertował w Ameryce, RPA, Australii. Został też dziennikarzem Radia Wolna Europa. - Od 1984 r. był etatowym pracownikiem RWE - uściśla Krzysztof Nowak. - Miał cotygodniowy autorski program, który nazywał się "Kwadrans Jacka Kaczmarskiego", prócz tego prowadził też fakty i opinie. Na bieżąco komentował sprawy, które działy się w kraju, i śpiewał piosenki, które, bywało, napisał dwie godziny przed programem. Byłem stałym słuchaczem tych kwadransów i je nagrywałem w warszawskim akademiku przy placu Narutowicza - opowiada Nowak.
To w tamtym czasie powstały takie utwory jak "Epitafium dla księdza Jerzego" czy "Kara Barabasza" - po wieści, że mają zwolnić jednego z zabójców księdza Popiełuszki. Tworzył na bieżąco, artystycznie komentując to, co się w Polsce dzieje. - Jak Urban powiedział we wtorek na konferencji prasowej, że zaprasza do siebie ludzi z Radia Wolna Europa i Głosu Ameryki, aby zobaczyli, że nie jest w Polsce tak, jak oni mówią, to Jacek dwa dni później napisał piosenkę pt. "Wczasy na zaproszenie rzecznika rządu". Wszystko, co tworzył, było niezwykle żywe - podkreśla Krzysztof Nowak.

Ale w małżeństwie Kaczmarskiego nie dzieje się już dobrze. Na świat przychodzi syn Kosma, potem w 1985 r., gdy rodzi się córeczka Dominika, która szybko umiera, małżeństwo mocno się już sypie. Kaczmarski nawiązuje romans z Ewą Volny. Małżeństwo się rozpada, a Jacek, który już wcześniej lubił popijać, na całego popada w alkoholizm.
W 1990 r. postanawia wrócić do Polski. Trochę się obawia, czy ludzie będą nadal chcieli go słuchać, czy będą przychodzić na jego koncerty. Zupełnie niepotrzebnie. To było kompletne szaleństwo - Kaczmarski od maja 1990 r., od pierwszego koncertu w Hali Wisła w Krakowie, zapełnia największe hale w Polsce.

- Ludzi ciągnęło to, że pójdą na koncert, na którym będzie się dowalać czerwonym. No i się dowalało! Były piosenki: "Katyń", "Ballada wrześniowa", "Jałta", "Opowieść pewnego emigranta". Dużo pieśni nacechowanych politycznie. Wtedy ludzie przychodzili właśnie z tego powodu, żeby pokazać, że są przeciwko czerwonym, a taki koncert to poczucie prawdziwej wolności - odpowiada Krzysztof Nowak. Ale, jak potem Kaczmarski zwierzał się Nowakowi, to wcale nie było to, o co Jackowi chodziło. On słuchaczy dzielił na trzy kategorie. Były to głównie jego spostrzeżenia z koncertów na emigracji. Największa grupa przychodzi dlatego, że coś się dzieje, że to kontakt z Polską, można ponarzekać. Druga grupa traktowała jego występ jak występ gladiatora: że się poci, charczy, długo śpiewa i głośno krzyczy. Trzecia, najmniejsza grupa to byli ludzie, którzy przychodzili słuchać pieśni, refleksji na temat życia, kondycji człowieka we współczesnym świecie. I mówił, że będzie tak, że na jego koncerty będzie przychodziło mniej ludzi, ale będą to ci, którzy naprawdę chcą go słuchać i wiedzą, o co mu chodzi. I tak się rzeczywiście stało. W 1991 r. przychodziły jeszcze tłumy, jednego dnia Kaczmarski potrafił dać kilka koncertów. Ale od 1994 r. było już inaczej. Owszem, zawsze zapełniał salę, był w stanie się ze swoich koncertów utrzymać, grał ich 50 rocznie. Przychodzili na nie stali jego słuchacze, nie patrzyli na niego przez ten polityczny filtr.

- I w tym sensie - bardowskim, solidarnościowym - ta legenda Jacka wówczas ciut przybladła, ale była też inna sytuacja, po podzieleniu się Polaków, wojnie na górze, minęło zainteresowanie politycznym kontekstem jego pieśni. Jacek się z tego cieszył, bo miał grono stałych słuchaczy, a te koncerty w Piwnicy pod Harendą były wręcz mistyczne, to było jak msza wśród publiczności, miały szczególną atmosferę.

Tyle że między nim, Gintrowskim i Łapińskim atmosfera była coraz bardziej napięta. Podobnie jak między nimi a wydawnictwem Pomaton. Ze swoją twórczością też już nie docierał do mas, czuł się w owym czasie niezrozumiały. Próbował obalić własną legendę solidarnościowego barda, wydał powieść "Autoportret z kanalią", którą krytyka zjechała. Podjął decyzję - wyjazd do Australii. To miała być dla niego ziemia obiecana, tak wołał w 1986 r., kiedy przybył tam po raz pierwszy. Z córką Patrycją pisze książkę pt. "Życie do góry nogami".
Ale życie w Australii okazało się dla niego nudne, pozbawione wyzwań. Pragnął koncertować, jeździć, ale powrotu do intensywnych tras nie wyobrażała sobie jego druga żona Ewa, a i córka Patrycja, jak opowiadała potem w wywiadach, w tamtym czasie miała głód ojca. W małżeństwie zaczęło się psuć, no a Jacek w 1997 r., podczas koncertów w Polsce znów uwikłał się w kolejny związek, z Alicją Delgas, która po jego rozwodzie z Ewą była z nim do końca. Dziś, pytana o Jacka Kaczmarskiego mówi, że wciąż jeszcze nie potrafi o nim rozmawiać. W 2000 r. Aleksander Kwaśniewski odznaczył Kaczmarskiego Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski za wybitne zasługi w ruchu studenckim, za osiągnięcia w pracy zawodowej i społecznej. Ale środowisko nie przyjęło wówczas tego faktu dobrze. Kaczmarski krytykowany był, że przyjął odznaczenie z rąk byłego komunisty. Odpierał ataki, mówiąc, że przyjął go z rąk demokratycznie wybranego prezydenta, a on przecież walczył o demokrację.

Ale kiedy dwa lata później gruchnęła wieść, że zachorował, naprędce organizowane akcje pomocowe dla Jacka, bardzo nagłośnione w mediach, pokazały, jak wielu ma zwolenników. - To stało się już w czasach boomu internetowego w Polsce. Bardzo dużo ludzi nagle zaczęło z internetu korzystać, głównie młodych, mieli po 15-20 lat. Oni wówczas byli bardzo zaangażowani w pomoc dla Jacka, odbywały się zjazdy miłośników jego twórczości. Cztery razy - w Przemyślu, gdzie szanowany w mieście lekarz ortopeda Maciej Bryzek postanowił organizować zloty połączone z koncertami i zbiórką pieniędzy na leczenie Jacka. Przyjeżdżało po kilkaset osób, na jednym z nich Jacek był. Ale dziś w Przemyślu te zloty nie są już kontynuowane. Następnie, przez kilka lat podobne odbywały się w Marszowicach pod Krakowem. I one jednak już się nie odbywają.

- Z pewnością dziś Jacek Kaczmarski nie jest artystą kultowym i tak znanym, jak miało to miejsce w 1990 r. Ale już po jego śmierci młodzi ludzie odkrywają jego piosenki, słuchają na YouTube i w tym sensie w ich sercach Jacek ciągle jest żywy - mówi Krzysztof Nowak. Ciągle też wznawiane są jego dzieła. W 2004 r. ukazał się tzw. boks "Syn marnotrawny" - 22-płytowy, gromadzący wszystkie płyty wydane w Polsce i za granicą. W kwietniu 2006 r. doszedł do tego siedmiopłytowy suplement, zawierający 100 piosenek. Rok później przyszły kolejne uzupełnienia. W 2008 r. ukazuje się pięciopłytowy boks DVD, który zawiera około 10 godzin wideo koncertów Jacka. Rok w rok ukazywały się też pojedyncze płyty. W 2012 r. ukazuje się "Lekcja historii" Jacka Kaczmarskiego, ok. 20 obrazów z jego wierszami i piosenkami, z opracowaniami literackimi i historyka sztuki. Piękny album, kolorowy, w dużym formacie. Na przełomie lat 2011 i 2012 wyszło też trzecie już wydanie antologii jego poezji, 656 wierszy Jacka, cała twórczość poetycka. W 2012 r. w czerwcu ukazało się 20 kolejnych płyt. Jego dyskografia zawiera 62 płyty CD i 5 płyt DVD. To potężny dorobek, pięknie wydany. Od tej strony nie można więc powiedzieć, że tu jest posucha - wylicza błyskawicznie Krzysztof Nowak.

Na tym nie koniec. Są też cykliczne festiwale poświęcone twórczości Kaczmarskiego. Najważniejszy festiwal "Nadzieja" w Kołobrzegu, dziś obchodzi 10. jubileusz. Konkurs połączony jest z występami gwiazd, śpiewa Jacek Bończyk, Zespół Reprezentacyjny, Katarzyna Groniec, Jacek Kowalski, Mirosław Czyżykiewicz. W Bydgoszczy z kolei każdej wiosny odbywa się festiwal "Bo źródło wciąż bije", dla młodych ludzi, pod patronatem Patrycji Volny-Kaczmarskiej, córki Jacka.

Patrycja przyjechała do Polski w 2006 r. Miała wtedy 18 lat. - Mówiła, że Australia nie była w stanie spełnić jej planów i ambicji, nie chciała pracować w McDonald's. Energiczna, otwarta. Trafiła w środowisko tych, którzy grali i śpiewali piosenki jej ojca. Chciała jakoś wypłynąć. Zobaczyła, że mówienie źle o Jacku niesie ją na fali. Przetoczyła się przez media z głośnymi wywiadami, w których oskarżała ojca, że był złym rodzicem i alkoholikiem. Nie było to wielkie odkrycie, bo Jacek sam w wywiadach zawsze szczerze mówił zarówno o swoim rozpustnym życiu, kobietach, jak i chorobie. Nie był wzorowym mężem i ojcem. No, ale Patrycja, młoda i niedoświadczona, została przez media wykorzystana. Potem próbowała to odkręcać, ale nikogo to już nie interesowało. W końcu nie za to kochamy Jacka, że pił, ale że napisał i śpiewał tak piękne piosenki - mówi inny przyjaciel Kaczmarskiego.
Sama Patrycja mówiła wtedy, że chce śpiewać piosenki taty i rzeczywiście kilka razy wystąpiła na scenie. Dziś już jej w Polsce nie ma. Kilka dni temu wyjechała ze swoim partnerem do Hongkongu. On dostał tam pracę, ona spodziewa się dziecka.
Otwórczość Kaczmarskiego najbardziej dba dziś Krzysztof Nowak. - Twórczością Jacka interesuję się nieprzerwanie od 30 lat - mówi. Zaczęło się od nagrywania tych jego słynnych programów w Radiu Wolna Europa, kleił i montował, aby było słychać każde słowo. - Zachwyciła mnie jego retoryka i forma, jaką dzielił się ze słuchaczami, pokazując walkę jednostki z siłami natury, które chcą ją zniszczyć - opowiada. Pierwszy raz piosenkę Kaczmarskiego Krzysztof Nowak usłyszał w domu kolegi, którego rodzice byli "opornikami" politycznymi. Był rok 1983. Usłyszał te mniej znane utwory: "Epitafium dla Brunona Jasieńskiego", "Listy". - To było niesamowite, ta poezja, logika formułowania myśli, budowania emocji, treści, piękne rymy, muzyka i wykonanie, autentyzm. Jacek to samo opowiadał o Wysockim, jak był na koncercie u Hoffmana, wtedy zdał sobie sprawę, że wypowiedź artystyczna przez piosenkę, na koncercie to jest to, co on chce robić w życiu, tak się chce wypowiadać artystycznie i zrozumiał, że takim artystą będzie - opowiada Krzysztof Nowak.

Ludzi ciągnęło do niego to, że pójdą na koncert, na którym będzie się dowalać czerwonym. No i się dowalało! Były piosenki: "Katyń", "Ballada wrześniowa", "Opowieść pewnego emigranta", "Jałta"

Na pierwszy koncert Kaczmarskiego, w maju 1990 r. w Krakowie, wybrał się z Warszawy z kolegą. Dopiero wtedy zobaczył go na żywo po raz pierwszy. - Ale nie podszedłem do niego po autograf, jak inni koledzy. Z natury rzeczy jestem człowiekiem, który nie lubi się nikomu narzucać - dodaje. Ale jego "zbieractwo" wszystkich tekstów Jacka wyszło przy okazji rozmowy z Tomaszem Kopciem, szefem Pomatonu, a prywatnie kolegą Nowaka. Kopeć pochwalił się wówczas, że wydał śpiewniki Kaczmarskiego. - Wszystko trzeba wydać - odparł na to Nowak. Kopeć odparł: - Ale jak to zebrać. A Krzysztof Nowak miał to już zebrane. Od wielu lat spisywał na maszynie wszystkie teksty i wiersze Kaczmarskiego, jakie tylko wpadły mu w ręce albo usłyszał w radiu. Tomek Kopeć pokazał ten zbiór Jackowi, a on stwierdził, że chciałby Krzysztofa Nowaka poznać. Spotkali się w kamienicy przy Wiejskiej, gdzie mieszkali rodzice Jacka. I wtedy Kaczmarski podarował Nowakowi tysiąc stron maszynopisów swoich piosenek, które zgromadził jego dziadek. - Zorientował się, że ma do czynienia z wariatem, który zna wszystkie jego piosenki i tak zaczęliśmy pracować nad wydaniem antologii poezji "A śpiewak także był sam" w 1997 r.

Kiedy pytam, która piosenka z tak licznych zbiorów Kaczmarskiego jest dla Krzysztofa Nowaka najważniejsza, nie potrafi się zatrzymać: - Najważniejsza to "Epitafium dla Włodzimierza Wysockiego". Ale z szalenie ważnych dla mnie to "Epitafium dla Sowizdrzała", "Bob Dylan" - kabaretowa, prześmiewcza, a pod koniec kariery Jacka stała się jego credo, autobiograficzna wręcz, grał ją często na bis. Bardzo ważna jest "Jan Kochanowski", również "Ogłoszenie w kosmos", "Barykada" - poświęcona śmierci Baczyńskiego, "Zegar", " Przepowiednia Jana Chrzciciela", metafizyczna, fantastyczna, cudowna, "Powtórka z Odysei" - wymienia jednym tchem. Ma jednak świadomość, że dziś polskie ulice nie żyją już piosenkami Jacka Kaczmarskiego, jak żyły "Murami" w 1981 r. - Ale kto dziś żyje twórczością Mickiewicza? Kto na co dzień słucha Chopina? Jednostki. Wielka, wartościowa sztuka jest trudna, więc nie jest masowa. Wysoka kultura i masowość wzajemnie się wykluczają.
Anita Czupryn

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Jacek Kaczmarski - śpiewak, który tak naprawdę zawsze był sam - Portal i.pl

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki