Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jacek Pałkiewicz: Za pożarami w Amazonii stoją biznes i polityka

Anita Czupryn
VICTOR MORIYAMA/AFP/East News
Byłem utopistą. Naiwnie chciałem wierzyć, że interesy dobra ludzkości potrafią zdławić realizm epoki przemysłowej. To mnie przerosło. Przegrałem - mówi Jacek Pałkiewicz, podróżnik

Co Pan myśli, patrząc na pożary, które od kilku tygodni trawią dżunglę w Amazonii?
Temat znam od dawna; odkąd po raz pierwszy pojechałem do Amazonii. Problem pożarów już wtedy tam istniał i wraca on okresowo przez lata. Ale na tak drastyczną skalę takiego zniszczenia nigdy wcześniej nie było. Głównym winowajcą jest tu Brazylia, a to wiąże się z tym, jak rząd podchodzi do tego problemu.

Jak podchodzono do tego wcześniej?
Tak, jak trzeba. Nikt się nie cieszył z tego, że pali się dżungla. Potem również nie było aż tak źle, jak ma to miejsce przy obecnym prezydencie Brazylii. Zupełnie ogłupiał, idąc na rękę swoim wyborcom z elit gospodarczych. Sprawa jest jasna i czytelna - liczy się czysty biznes. To są gigantyczne pieniądze i przeogromne interesy. Kiedyś głównie chodziło o drzewo, więc dżungla była wycinana. Z biegiem czasu doszła potrzeba coraz to większych terenów z przeznaczeniem pod uprawy. To dzisiaj są główne przyczyny tych pożarów. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że prezydent Brazylii może być związany z grupą tych, którzy funkcjonują na szczytach biznesu i którzy pomogli wygrać mu wybory. Miejsca na innego rodzaju interpretację tutaj nie widzę. Zwykle nie zaglądam ludziom do kieszeni i nie liczę nie swoich pieniędzy, ale w grę wchodzą tu kwoty ogromne. Przy tak wielkim biznesie nic dziwnego, że każdy może dać się skorumpować.

Władze Brazylii odrzuciły najpierw ofertę finansowej pomocy od G7 i stało się to w atmosferze spięcia między prezydentem Brazylii a francuskim prezydentem. Ale we wtorek wieczorem decyzję zmieniono - Brazylia chce otrzymywać międzynarodową pomoc w zwalczaniu pożarów, pod warunkiem, że sama zdecyduje, jak te pomoc wykorzystać.
Można domniemywać, że w rzeczywistości władzom Brazylii na pomocy nieszczególnie zależy, bo im więcej dżungli się wypali, tym więcej będzie ziem pod uprawy, a jak już powiedzieliśmy, z tego są pieniądze.

Przy okazji tych pożarów znów pojawiły się pytania, do kogo, w rzeczy samej należą, jak to się mówi o Amazonii - płuca ziemi. Właściwie wszyscy powinniśmy być za nie odpowiedzialni, prawda?
Amazonia to region leżący na terenie dziewięciu krajów: prócz Brazylii jest to jeszcze Boliwia, Ekwador, Gujana, Gujana Francuska, Kolumbia, Peru, Surinamu i Wenezuela.

Ale jest ważna dla planety Ziemia. Dla nas wszystkich.
Teoretycznie patrząc - owszem. Niedawno jedna z dziennikarek telewizyjnych rozmawiając ze mną, powiedziała, że w Brazylii zwykli ludzie uważają, że w Europie ludzie żyją na dobrym poziomie, dobrze im się powodzi, a kiedy oni w Brazylii mają możliwość zarobienia na czymś pieniędzy, to Europejczycy nie chcą im na to pozwolić. Wydaje mi się to naciąganym pretekstem. Ponieważ w Brazylii na pożarach nie zarabiają zwykli ludzie z ulicy, nie biedni Brazylijczycy. Niech nikt nie wmawia mi takich głupstw, że jesteśmy przeciwni temu, aby biedni rolnicy, mogli polepszyć swoje życie. Oni żyją biednie, ale z godnością, nie głodują, mają to, co im do życia niezbędne. Tylko że to nie do nich spływają pieniądze z pożarów lasów.

Żyjemy dziś w innych czasach. Ochrona środowiska, klimat planety - te wszystkie zagadnienia stały się dziś palące. Zgodzi się Pan z tezą, że w takim rozumieniu Amazonia i jej dobro należy do nas wszystkich?
Wyobraźmy sobie, że przychodzi pani do mojego domu i mówi: „Te zbiory etnograficzne, jakie są u pana, mają wartość historyczną, znaczenie dla prymitywnych kultur, więc na dobrą sprawę należą do Unesco czyli do nas wszystkich”. Ma pani takie prawo? Podobnie nie mogę pójść do Brazylijczyków i im wytykać: „Waszym głównym zadaniem jest dbanie o świat”. Zna mnie pani nie od dziś i wie, że nie jestem poprawny politycznie. Ważna jest nasza świadomość, ważna jest ochrona środowiska, dbanie o planetę, tylko że są granice.

Nie można wymusić pożądanych zachowań na rządach poszczególnych państw, aby na poważnie się zaangażowały?
Z dużą łatwością można było postawić Putina pod mur, wprowadzając sankcje wobec Rosji, prawda? Dlaczego nie można tego samego zrobić z prezydentem Brazylii? Największy wpływ mają tu Stany Zjednoczone. Tylko, że prezydent Brazylii i prezydent Trump to koledzy. Trump nie podniesie na kolegę ręki. Zresztą widzieliśmy to na szczycie G7 - kiedy odbywała się na ten temat dyskusja, Donald Trump opuścił salę. Nie przysłuchiwał się i nie brał udziału w podejmowaniu decyzji, które inicjowały europejskie kraje. Powtórzę raz jeszcze: tu chodzi o biznes, o gigantyczne pieniądze możnych tego świata. A biznes jest bezwzględny i nie przejmuje się tym, że niszczy planetę, że niszczy dżunglę amazońską. Lada chwila w morzu nie będzie już ryb, narastają konflikty, panuje kryzys migracyjny, a ekolodzy są zbyt słabi, aby wygrać z tymi, którzy przy pomocy pieniądza dyktują warunki i rządzą. Nie znam się na polityce, ale jestem przekonany, że świat polityki w 100 procentach zwiazany jest z tymi ludźmi, a oni nie mają żadnego interesu, aby zmienić swoje funkcjonowanie.

Amazonia to nie jedyne miejsce, gdzie płoną tropikalne lasy deszczowe. Media społecznościowe biją na alarm - płoną też lasy deszczowe w Południowej Afryce: Kongo, Tanzania, Zambia. A one są tam rezerwuarem dla bioróżnorodności, odgrywając istotną rolę w globalnym obiegu węgla.
Lasy płonęły wszędzie, to się zdarzało. Dziś różnica jest taka, że wszędzie za tymi pożarami stoi jakiś interes. Poza tym Afryka jest daleko od Europy. Kogo z europejskich polityków interesują afrykańskie problemy?

Kiedy po raz pierwszy poleciał Pan do Amazonii?
To był 1973 rok. Czasy, takie, kiedy ów zegar natury był bardzo regularny, niczym szwajcarski zegarek. Pora deszczowa następowała czy odchodziła z dokładnością niemal do kilku dni. Dziś czeka się na nią czasem miesiąc, a takie opóźnienia czy nieregularność burzy funkcjonowanie życia: transport, uprawy i wiele innych rzeczy. To przykład na to, jak radykalna zmiana się dokonała. Równowaga została zburzona. Chyba ze 33 lata temu leciałem z Manaus do Cuiabá. Przez całą trasę liczącą 1400 kilometrów, cały czas widziałem dżunglę. Ale kiedy leciałem tamtędy ponad rok temu, to dżungla zajmowała już tylko połowę tej trasy. Druga połowa zamieniła się w uprawy. To dowód na to, jak w jednym pokoleniu wielkie mogą się dokonywać zmiany. W Cuiabá po raz pierwszy byłem w latach 80. Dość smutne to było miasto, około 200 tysięcy mieszkańców. Dziś mieszka tam ze cztery razy więcej ludzi. Wtedy to były początki otwarcia się Brazylii na turystykę. Ponieważ niedaleko Cuiabá, miasta, które jest stolicą stanu Mato Grosso, jest słynne miejsce o nazwie Pantanal - niezwykły bagienny teren, na którym żyje mnóstwo dzikich zwierząt, począwszy od krokodyli, przez jaguary, nie mówiąc już o ptactwie - setki gatunków. Pantanal to jedna z wizytówek turystycznych Brazylii, na przedmieściu Amazonii.

Amazonia wtedy a dziś to dwie różne krainy?
W dużej części Amazonia została już zniszczona; giną gatunki roślin, ssaków, ptaków. Niewątpliwie ten świat umiera. Kiedy budowano tam drogę łączącą Atlantyk z Pacyfikiem, zmarło tam do 20 tysięcy Indian, którzy zamieszkiwali te tereny. Biali przynieśli im alkohol, narkotyki, byli zachłanni, kradli złoto, deprawowali kobiety, zarażali chorobami. Wszędzie tam, gdzie pojawiał się biały człowiek, pojawiało się zło. Niestety, prędzej czy później tak zwani prymitywni mieszkańcy Amazonii znajdą się w zasięgu cywilizacji białego człowieka. Obawiam się, że wystarczy jedno pokolenie, aby te żyjące poza naszą cywilizacją plemiona zginęły całkowicie.

Są w Amazonii jeszcze takie plemiona, do których cywilizacja nie dotarła?
Są. 10 lat temu na pograniczu Brazylii i Peru z samolotu dostrzeżono skupisko Indian. To jedno z tych plemion, które się ukrywa i cały czas wycofuje się w głąb dżungli przed najazdem białych. A biali cały czas napływają. Budują drogi, szukają nafty, minerałów. Takich pierwotnych grup jest jeszcze kilka, nikt dokładnie nie wie, ile. Ale wycofując się - dotrą w końcu do oceanu i już nie będą mieli gdzie się wycofać. Ich świat się skończy. Nie ma dla nich ratunku. I nie ma mądrego, który by zdołał to naprawić. W 1975 roku pojechałem do Australii, bo interesowali mnie Aborygeni. Wydawało mi się, że będą to ostatni ludzie, wprost pochodzacy z epoki kamienia. Byłem w szoku, gdy okazało się, że oni przebierają się w swoje rzeczy specjalnie dla turystów. Już wtedy robili, jak to nazywam, cepeliowskie pokazy dla przyjezdnych.

Świat polityki w 100 procentach związany jest z ludźmi biznesu, a oni nie mają żadnego powodu, aby zmienić swoje funkcjonowanie

Czy to znaczy, że tego prawdziwego świata dzikich plemion już Pan nie dotknął?
Dotknąłem; na górnym Orinoko w 1976 roku. Spotkałem tam plemię Janomami. Byłem dla nich pierwszym człowiekiem z cywilizacji. Tydzień drogi od nich mieszkali misjonarze, ale nie zapuszczali się w tereny tego plemienia, bo podróż do nich była prawdziwą mordęgą. Niebezpieczna i trudna; na granicy ryzyka śmierci. W ogóle największym nieszczęściem dla człowieka w dżungli są insekty i mówiąc potocznie, wszelkie robactwo. Na przykład pijawki. W dżungli trzeba być więc całkowicie zakrytym. Ale łatwo powiedzieć, żeby zakryć całe ciało, trudniej to zrobić, kiedy temperatura wynosi 35 stopni, a wilgotność ze 100 i człowiek nie ma siły sięgnąć ręką po naczynie, żeby się napić wody. Z kolei na Syberii komary potrafią uśmiercić renifery; bywa, że jest ich więcej niż w Amazonii.

W 1996 roku zorganizował Pan naukową ekspedycję, która postanowiła zbadać, gdzie swój początek bierze królowa rzek Amazonka. Jak było z odkryciem jej źródeł?
Kiedy już poznałem Amazonię, pytanie o źródła Amazonki przyszło w naturalny sposób. Różne publikacje wskazywały różne miejsca. Encyklopedia Britanica, jedno z najbardziej wiarygodnych źródeł podawała: „Źródła Amazonki znajdują się w wysokich Andach, 200 mil od Pacyfiku”. Nie wyglądało to na ścisłą informację, prawda? Teorie dotyczące źródeł Amazonki były przypadkowe i awanturnicze. Postanowiłem więc to zbadać. Przygotowywałem się do wyprawy przez półtora roku. Zamawiałem odpowiednie mapy satelitarne. Zaangażowałem miejscowych, czyli Towarzystwo Geograficzne z Peru. Członkiem mojej wyprawy został peruwiański admirał, byli naukowcy, hydrolodzy i gracjolog z Rosji. Pojechaliśmy do Limy, posuwaliśmy się w górę rzeki, pod prąd. Odkryliśmy źródło na stoku Quehuisha. Miejsce niepozorne.

Mokradło i nagle z niego wypływa krystaliczna woda.
Tak było! Odkryliśmy początek największej rzeki na Ziemi.

Dziś są jeszcze takie miejsca, których człowiek nie zdążył zniszczyć i nie postawił tam swojej nogi?
Są, na szczęście. Prócz pogranicza Brazylii i Peru, są w Papui, zachodniej część wyspy Nowa Gwinea, należącej do Indonezji. Tam żyje plemię Korowajów, którzy praktycznie nie mieli szerszego kontaktu z cywilizacją. Ale pojedyncze kontakty jak najbardziej. Żeby tam dojść, trzeba przebijać się przez bagno po kolana. Przejście 4 kilometrów w ciągu całego dnia to jest dobry wynik. Kiedyś napisałem, że w związku z dżunglą człowiek przeżywa dwie najwspanialsze chwile w swoim życiu: Kiedy wchodzi do dżungli i kiedy z niej wychodzi. Dziś organizowane są wycieczki do plemienia Korowajów, ale skierowane do tych, którzy całkowicie już żyją w naszej cywilizacji. Korzystają z wszelkich wygód, choć chodzą jeszcze pół nago. Jest jeszcze Sentinel - wyspy andamańskie na oceanie Indyjskim. Tam też mieszka grupa kilkudziesięciu osób, a rząd Indii zakazał zbliżania się do tej wyspy turystom. Jeśli ktoś się zbliży, a takie przypadki się zdarzały - na przykład ekipa National Geographic wylądowała raz po cichu, na plaży, to szybko musieli się wycofać, bo okazało się, że do nich strzelają. Rząd robi wszystko, aby rdzenni mieszkańcy wyspy nie musieli być narażeni na kontakt z cywilizacją.

Pan swego czasu mocno zaangażował się w walkę o zdrową Ziemię.
Narażając się przy okazji na śmieszność. Byłem niczym Dom Kichot z La Manchy. Wielokrotnie wspierałem medialnie kampanie skierowane przeciw szaleńczej agresji cywilizacji przemysłowej. Powtarzałem, jak w mantrze: musimy na to reagować - w przeciwnym wypadku doprowadzimy do katastrofy, której nie będziemy w stanie zatrzymać.

W 1994 roku głośno było o Pana „Misji ekologicznej kosmonautów”.
Znalazłem pięciu entuzjastów - bohaterów kosmosu - gotowych pokazać światu, że istnieją jeszcze enklawy, które uchowały się przed niszczycielskim pochodem człowieka i dlatego trzeba je chronić za wszelką cenę. Trzon wyprawy stanowili: Niemiec Sigmund Jahn, Rosjanin Gienadij Manakow, Ukrainiec Anatolij Arcebarskij, Austriak Clemens Lothaller i Czech Władimir Remek. Wyjechaliśmy do dzikiego zakątka w Krasnojarskim Kraju, w zachodniej Syberii, dziewiczej oazy przyrody nie tkniętej jeszcze przez człowieka. Tratwami, jakie zbudowaliśmy, przez dwa tygodnie spływaliśmy pośród pierwotnej przyrody, pijąc bez obawy wodę z rzeki, łowiąc ryby praktycznie gołymi rękoma i rozkoszując się krystalicznym powietrzem. Raz na brzegu pojawił się łoś, nie okazał nieufności wobec człowieka. Niewiele widziałem tak dzikich środowisk naturalnych. Następnie w Moskwie odbyła się konferencja prasowa. To był gorący okres rosyjskiej pierestrojki. Przybyły dziesiątki stacji telewizyjnych. Przekazaliśmy przesłanie do dobrej woli wielkich tego świata. Do rządów, liderów partii politycznych, instytucji międzynarodowych, organizacji społecznych, przedstawicieli wielkiego przemysłu i biznesu, głów Kościoła, uczonych i wszystkich mieszkańców Ziemi o zaangażowanie się w misję ratowania naszej, jeszcze żywej, planety. Uważam, że istnieje potrzeba stworzenia nowej świadomości, nowych postaw ekonomicznych. Temat ratowanie kondycji naszej planety przewijał się w mediach światowych. Potem wszyscy o tym zapomnieli. Przegrałem.

Wcale nie!
Byłem utopistą. Naiwnie chciałem wierzyć, że interesy dobra ludzkości potrafią zdławić realizm epoki przemysłowej. To mnie przerosło. Zrozumiałem, że nie mam wpływu na zmianę świata.

Stworzył Pan swój dekalog.
Przygotowałem go z okazji Światowego Dnia Ziemi, jeszcze raz podejmując ten temat. Zapisałem w nim 10 rzeczy, które pomogą uratować Ziemię i zachować ją dla następnych pokoleń. I powiem Pani, że nie przejmuję się tym, że niektóre jego punkty mogą wydać się mało realnymi i wywołać wątpliwości. Ale powinniśmy wykorzystać absolutnie wszystkie możliwości.

Dekalog Jacka Pałkiewicza

1. Globalna mobilizacja
2. Zrównoważony transport
3. Mądre zakupy (opakowanie, produkty lokalne)
4. Żywność (ograniczyć zakupy, aby potem jej nie wyrzucać)
5. Sadzenie lasu
6. Segregacja odpadów, recykling
7. Oszczędność wody
8. Ograniczenie konsumpcjonizmu
9. Inteligentne ogrzewanie domu
10. Oszczędność energii elektrycznej

Jacek Pałkiewicz - Podróżnik, odkrywca, ekspplorator, dziennikarz, pisarz, trener survivalu. Członek rzeczywisty Królewskiego Towarzystwa Geograficznego w Londynie. W 1975 r. przepłynął Atlantyk w łodzi ratunkowej. W 1996 r. jego naukowa ekspedycja ostatecznie ustaliła źródło Amazonki, rozwiewając wszelkie kontrowersje.

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Jacek Pałkiewicz: Za pożarami w Amazonii stoją biznes i polityka - Portal i.pl

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki