Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak dawniej obchodzono Wielkanoc w Łodzi

Maciej Kałach, Matylda Witkowska
Polewanie obcych wodą uchodziło w Łodzi za przejaw złego wychowania
Polewanie obcych wodą uchodziło w Łodzi za przejaw złego wychowania fot. Krzysztof Szymczak
Dawniej łodzianie święcili pokarmy w domach, a przed wielkanocnym śniadaniem pili na szczęście wódkę. Świąteczną radość wyrażali strzelając z dwururek. Za to polewanie obcych i starszych automatycznie skazywało autora żartu na opinię "wieśniaka".

Jeśli w świąteczny poniedziałek zamierzasz gonić z wiadrem wody przypadkowych przechodniów, wiedz, że to maksymalna "wiocha". Przynajmniej dla łodzian, którzy jak Ryszard Bonisławski, przewodnik i szef Centrum Informacji Turystycznej, pół wieku temu wychowywali się przy obecnej ul. Abramowskiego, czyli dawnej Gubernatorskiej.

- W "Guberni" polewanie obcych i starszych osób świadczyło o tym, że sprawca przywiózł ze sobą obyczaje ze wsi i jeszcze nie zdążył się ich wyzbyć w mieście - mówi przewodnik.

Jednak polewanie znajomych było jak najbardziej uprawnione. Bonisławski czynił to m.in. za pomocą znalezionej starej lewatywy. - Była przeznaczona chyba dla konia, bo miała pojemność 0,7 litra. Bardziej dystyngowani mieszkańcy lekko psikali się wodą kolońską.

Ale łodzianie wyrażali świąteczną radość przede wszystkim strzelaniem.

- Miałem jedną z najlepszych kolubryn, czyli stalowych rurek, w którą można było ładować np. kalichlorek, czyli chloran potasu. Jednak najlepsza rozrywka to wypełnianie kalichlorkiem woreczków, które potem podkładało się pod tramwaj jadący ul. Kilińskiego. Woreczki były oczywiście w kolorze szarym, żeby motorniczy niczego na torach zauważył. Tramwaj aż podskakiwał! - wspomina Bonisławski.

W Łodzi strzelało się także z puszek po mleku przysyłanych jako dar UNRRA i wypełnionych karbidem. Po tym jak napluło się do pojemnika, ze środka zaczynał wydobywać się gaz. Po przytknięciu zapałki denko odskakiwało z hukiem.

Potrawy wkładane do łódzkiej święconki nie różniły się od tych, które wkładało się w innych rejonach Polski. Bardziej "bogaty" świadczył o większej zamożności rodziny.
- Za to pół wieku temu to ksiądz przychodził święcić potrawy do wiernych - mówi Janusz Barański, właściciel księgarni-antykwariatu Nike, także wychowany na "Guberni". - Odwiedzał jedno, dwa wyznaczone mieszkania, gdzie gromadzili się wszyscy lokatorzy budynku. Na tę okazję drzewa i krawężniki ulic malowało się wapnem.

Domowa święconka wyglądała wówczas nieco inaczej.

- Święconką był cały stół - opowiada Aldona Plucińska, etnograf z Muzeum Archeologicznego i Etnograficzego w Łodzi. - Do święcenia przygotowywano półmiski, misy, makutry całe wypełnione jajami lub białą kiełbasą - dodaje.

Zwyczaj zaczął zanikać tuż przed II wojną światową, choć do tej pory ksiądz święci pokarmy u łodzian z Nowego Józefowa i Starego Złotna, należących do parafii w Srebrnej. Jednak tu na stole stają już zwykłe koszyczki.

- Święconka odbywa się zawsze u tych samych gospodarzy - opowiada ksiądz Marek Wochna, proboszcz parafii. - Objechanie wszystkich zajmuje mi około 2 godzin. Porozmawiamy, pośmiejemy się. To miły zwyczaj - dodaje.

Niewiele zmienił się za to skład święconki. Nadal wkłada się wędlinę, ciasta, sól, chrzan.

Badania etnograficzne mówią za to o innym łódzkim zwyczaju przedwojennym. - Po podzieleniu się jajkiem gospodarze podawali wódkę na spełnienie życzeń. Ostatnio nie było badań, ale niewykluczone, że w niektórych domach zwyczaj ten jest kultywowany - mówi Plucińska.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki