Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak kiedyś wyglądały "zimy stulecia" w Łodzi? Lekcje w radio, brak węgla i chleba

Anna Gronczewska
Grzegorz Gałasiński
Ile w Łodzi mieliśmy "zim stulecia"? Było ich co najmniej kilka. Każda wydawała się najgorszą z najgorszych. Tak przekonanie trwało do momentu, dopóki nie nadeszła kolejna "zima stulecia". Jednak chyba najbardziej w pamięci łodzian zapisała się zima z przełomu 1978 i 1979 roku...

W ostatnich dniach termometry wskazują dodatnią temperatury, już trochę zapomnieliśmy, że jeszcze w ubiegłym tygodniu było mroźno i śnieżnie. Narzekaliśmy, że mamy ponad minus dziesięć stopni Celsjusza (choć nie można wierzyć, że zima już się skończyła).

Słuchając opowieści dziadków, wspominających przedwojenne czasy, można było usłyszeć, że wtedy zima ze śniegiem i mrozem nie była niczym zaskakującym. Jednak ta z początku 1929 roku dała się we znaki nie tylko łodzianom, ale i mieszkańcom całego kraju. W "Kurjerze Łódzkim", który ukazał się 14 lutego tego roku, możemy przeczytać takie tytuły jak "Łódź pod obuchem mrozu". Temperatury sięgały wtedy ponad minus trzydzieści stopni Celsjusza.

- Fala mrozów jest tym bardziej dokuczliwa, że napłynęła niespodziewanie - czytamy w "Kurjerze Łódzkim". - Mieszkańcy Łodzi nie byli odpowiednio przygotowani do odparcia gwałtownego ataku zimna. Nie przewidziały wszak również tego instytucje użyteczności publicznej, a przede wszystkim kolej.

Kolej została niemal sparaliżowana. Do Łodzi przestały docierać transporty z węglem. Pociągi osobowe docierały do celu często z czterogodzinnym opóźnieniem. Na skutek mrozu pękały szyny, zadymki sprawiały, że nie można było przejechać. Powodowało to, że często pociągi stawały na kilka godzin w szczerym polu.

- Na niektórych przystankach kolejowych poczekalnie są nieogrzewane, bufety zamknięte, pasażerowie pozbawieni ciepłej strawy przebywają w zimnych pociągach - skarżyli się dziennikarze "Kurjera Łódzkiego".

Okazuje się, że mrozy odbiły się wtedy też na... połączeniach telegraficznych. Sieć została uszkodzona, Łódź na kilka dni straciła łączność telefoniczną z Warszawą. Jednak największym problemem był brak węgla. Wykorzystywali to drobni sprzedawcy, którzy windowali jego cenę. Podobno zrobili na tym złoty interes. Pozbawieni węgla łodzianie gotowi byli ponoć płacić każdą cenę, by zdobyć, jak pisał "Kurjer", ten "czarny diament". Na skutek mrozów spadała o połowę "frekwencja w łódzkich tramwajach". Zamknięto większość cukierni, kawiarni, część sklepów.

Przerwano zajęcia w szkołach. Na zajęcia uczęszczali tylko uczniowie ostatnich klas przygotowujący się do matury... Ze względu na panujące mrozy pocztę roznoszono nie cztery, a dwa razy dziennie.

Wyjątkowo mroźna była też pierwsza wojenna zima. Temperatura sięgała minus czterdziestu stopni! Na kolejną "zimę stulecia" łodzianie czekali do 1963 roku. Wtedy temperatura sięgała znów minus 30 stopni Celsjusza. Nad Łodzią pojawiła się zadymka śnieżna.

- Tramwaje kursują z przerwami, niezgodnie z rozkładem jazdy - czytamy w "Dzienniku Łódzkim". - Zwrotnice, których jest w mieście ponad 700, zamarzają dosłownie w mgnieniu oka. W swoim czasie wprowadzono w życie pewien pomysł racjonalizatorski polegający na podkładaniu pod zwrotnicami ponad dwumetrowej długości grzałek elektrycznych. Na razie założono próbnie tylko 16 grzałek. To bardzo niewiele w stosunku do potrzeb. Na razie zwrotnice czyszczone są ręcznie.

Natomiast Milicja Obywatelska przeprowadzała we wszystkich dzielnicach kontrolę stanu trotuarów i jezdni. Jej wyniki nie były najlepsze. Wielu dozorców i właścicieli nieruchomości nie wypełniało obowiązku uprzątania zwałów śniegu z ulic... Wielkie kłopoty przeżywała kolej. Pociągi przyjeżdżały do Łodzi z kilkugodzinnym opóźnieniem. Jeden z pociągów, jadący od strony Łowicza zatrzymał się na stacji Łódź-Żabieniec. Wystarczyła minuta postoju, by śnieg zasypał całe tory. Pociąg nie mógł już ruszyć...

Mroźna zima sprawiła, że odwołano lekcje we wszystkich łódzkich szkołach podstawowych. Średnie były czynne, o ile temperatura wewnątrz budynku nie spadła poniżej 15 stopni Celsjusza. Mieczysław Woźniakowski, ówczesny kurator oświaty w Łodzi, uspokajał uczniów i nauczycieli, że z tego powodu nie będzie przedłużony rok szkolny. By dzieci nie straciły czasu przeznaczonego na naukę, to lekcje odbywały się przez... radio.

- Codziennie będziemy nadawali audycje przeznaczone dla młodzieży pozostającej w domu - wyjaśniał w wywiadzie udzielonym "Dziennikowi Łódzkiemu" kurator Woźniakowski. - Będą one rodzajem skondensowanych wykładów. Dzieci będą pracowały w swoich mieszkaniach. Uruchomimy punkty konsultacyjne wszędzie, gdzie to możliwe. W ogrzanych pokojach szkolnych, w świetlicach zakładów opiekuńczych. Apeluję do rodziców i wszystkich, którzy mogą ułatwić dzieciom kontynuowanie nauki. Nauczyciele nie będą mieć święta. Mają dyżurować w punktach konsultacyjnych.

Andrzej Pieślak, dziś 60-letni łodzianin, pamięta te czasy. Chodził wtedy do trzeciej klasy Szkoły Podstawowej nr 138, mieszkał przy ul. Człuchowskiej. - Rzeczywiście lekcje odbywały się przez radio - wspomina. - Zbieraliśmy się w grupach, w domu jednego z kolegów. Trzeba pamiętać, że nie wszyscy mieli radia. Spiker łódzkiego radia, Arnold Borowik, dobrze zapamiętałem to nazwisko, czytał lekcje. Mówił, którą czytankę trzeba przeczytać. Ułożyć zdanie do konkretnego obrazka, które zadania z matematyki rozwiązać.

Pojawiły się obawy, czy w mieście nie zabraknie chleba. A obawy były uzasadnione, bo w Łódzkich Zakładach Piekarniczych zamarzły rury. "Dziennik Łódzki" zapewniał jednak, że awarię szybko usunięto. Pojawiały się za to kłopoty z transportem chleba do sklepów, zwłaszcza na peryferie miasta. Reporterzy "Dziennika" ustalili, że na przykład w sklepie przy ul. Rudzkiej, około godz. 17.00 nie było chleba. Nie brakowało też kłopotów z gazem. Powodem było zamarzanie pionów gazowych. Obliczono, ze zamarzły w blisko dwóch tysiącach łódzkich domach.

Wiele osób pamięta zapewne atak zimy z przełomu 1978 i 1979 roku. A wszystko zaczęło się w sylwestra. Łodzianka Mariola Pawlak chodziła wtedy do piątej klasy szkoły podstawowej. Pamięta, że kilka dni przed pamiętnym sylwestrem 1978 roku rodzice dostali telegram. Umarł stryj jej ojca, który mieszkał pod Skierniewicami. Pogrzeb miał być w sylwestra, o godzinie 13.00.

- Rano, z wiązanką pogrzebową wybraliśmy się na dworzec Łódź-Fabryczna - opowiada Mariola. - Na dworzec dostaliśmy się z Retkini bez problemów. Około godziny ósmej zajęliśmy miejsca w pociągu jadącym do Warszawy. Niestety, upływały godziny, a my dalej siedzieliśmy w pociągu na dworcu w Łodzi. Przez okna przedziału widać było, że pada coraz większy śnieg, nasila się wiatr.

Mariola i jej rodzina około godziny 12.30 postanowili w końcu opuścić chłodny przedział feralnego pociągu relacji Łódź - Warszawa. Uznali, że nie mają szans, by dotrzeć na pogrzeb na czas. - W pobliżu dworca, na ulicy Targowej, mieszkał brat mojej mamy - wspomina Mariola Pawlak. - Postanowiliśmy pójść do niego. Gdy wyszliśmy z pociągu, zadymka była coraz większa, ale udało się dojść na Targową. Wujek i ciocia byli trochę zdziwieni, gdy ujrzeli w drzwiach naszą rodzinę z wiązanką pogrzebową...

Ale to nie koniec przygód Marioli z "zimą stulecia". Wieczorem razem z rodziną wyszła na Plac Zwycięstwa, by wrócić tramwajem na Retkinię. - Ledwo doszliśmy do przystanku, na którym nie było nawet widać śladu szyn, pokrywała je blisko metrowa warstwa śniegu - dodaje. - Do domu wróciliśmy więc dopiero w Nowym Roku, 1979. Ale chyba 2 czy 3 stycznia...

Na kolejną "zimę stulecia" trzeba było poczekać niecałe dziesięć lat. Miała miejsce w 1987 roku. 30 stycznia w Łodzi zanotowano 30,1 stopnia mrozu. Gazety z tamtego czasu informowały o tym, ile pociągów i autobusów trzeba było odwołać. Między innymi z Łodzi nie można było się dostać do Lublina, Krakowa czy Bielska-Białej. Natomiast łódzki oddział PKS odwołał aż 300 kursów autobusów! Pojawiły się już wtedy problemy z ogrzewaniem w mieszkaniach.

- Czy może być ciepło mieszkańcom naszych domów, skoro elektrownie przesyłają nam wodę chłodniejszą o 50 stopni Celsjusza? - pytał na łamach "Dziennika Łódzkiego" ze stycznia 1987 roku Bohdan Brojek, ówczesny wiceprezes Spółdzielni Mieszkaniowej "Lokator". - Jeszcze zimniej jest w tych domach, które ogrzewa EC-I. Tam woda ma temperaturę 60 stopni Celsjusza zamiast wymaganych przy takich mrozach 140 stopni.

Przekleństwem dla fabryk w Łodzi były ograniczenia w zasilaniu elektrycznym. W rozmowie z dziennikarzem "Dziennika Łódzkiego", Eugeniusz Jóźwiak, ówczesny dyrektor ds. produkcji zakładów "Feniks", mówił, że odetchnął z ulgą, gdy włączono 14 stopień zasilania. To był jego zdaniem luksus w porównaniu z tym, gdy obowiązywał 20 stopień zasilania. Zaległości "Feniksu" stanowiły z tego powodu 60 tysięcy par wyrobów.

Mrozy z 1987 roku sprawiły, że w wielu łódzkich szkołach zawieszono naukę. Decyzję podejmowały dzielnicowe inspektoraty oświaty.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki