Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak mieszkańcy Łodzi świętowali i bawili się przed wojną na majówkach [ZDJĘCIA]

Anna Gronczewska
W Parku Helenowskim majówki spędzali zamożni łodzianie
W Parku Helenowskim majówki spędzali zamożni łodzianie Archiwum Księgarnia Nike
Maj to czas, kiedy łodzianie zaczynają myśleć o wypoczynku. Rozpoczynają się wyjazdy na działki, spotkania z przyjaciółmi przy grillu. A jak "majówki" spędzali nasi przodkowie? Nie zapominali o wypoczynku, ale też świętowaniu 3 Maja i maturach.

Przed wojną, tak jak dziś, 3 Maja był państwowym świętem. Obchodzono je bardzo uroczyście, choć na przykład w 1925 roku świętowanie 3 Maja odbyło się w cieniu wielkiej wichury, deszczu, gradobicia i burzy, która dzień wcześniej przeszły przez Łódź.

"Po okresie ciepłych dni, kiedy temperatura sięgała 25 stopni Celsjusza, nagle nastąpiło ochłodzenie" - alarmowały gazety. "Przeszła burza z gradem, a nawet zaczął padać śnieg. Temperatura obniżyła się do 4 stopni! Piorun uszkodził między innymi przewody elektryczne tramwaju podmiejskiego na Bałuckim Rynku. Burza zniszczyła też oświetlenie elektryczne na ul. Julianowskiej i przyległych do niej ulicach. Zniszczeniu uległy też uprawy warzyw w łódzkich ogródkach. Straty oszacowano na kilkadziesiąt tysięcy złotych."

W 1936 roku pogoda dopisała i w uroczystościach wzięły udział tłumy łodzian. Przybyli na Plac Hallera. Tam przy ołtarzu polowym odprawiono nabożeństwo, a potem odbyła się defilada. Przyglądały się jej władze Łodzi z wojewodą Hauke-Nowakiem, które zasiadły na trybunie zbudowanej przy u. 6 Sierpnia. Pochód zorganizowało także Stronnictwo Narodowe. Po nabożeństwie w katedrze przeszedł on ul. Piotrkowską, Pomorską aż do Helenowa. Jak zauważali dziennikarze, nie obyło się bez incydentów. W dwóch miejscach uczestnicy pochodu poturbowali przechodniów, a na ul. Pomorskiej wybito szyby w sklepie.

Ostatni przed wybuchem II wojny światowej 3 Maja w Łodzi obchodzono wyjątkowo uroczyście. Jak pisały ówczesne gazety, o godzinie 7 rano z wież fabrycznych i kościelnych rozbrzmiał hejnał. O godzinie 9 w łódzkich świątyniach różnych wyznań odprawiono nabożeństwa za pomyślność Rzeczpospolitej.

"Na nabożeństwie w kościele ewangelicko-augsburskim św. Jana obecny był jako reprezentant województwa wicewojewoda inż. Jelinek" - pisał Głos Poranny. "W cerkwi prawosławnej władze wojewódzkie reprezentował kierownik Sierakowski, a w kościele reformowanym radca Krzyżanowski, w synagodze przy ul. Wolborskiej - radca Markiewicz."

O godzinie 10 rozpoczęło się zaś nabożeństwo w katedrze. Przybył na niej wojewoda Józefowski. Nabożeństwo odprawił biskup Jasiński, a na koniec odśpiewano "Boże coś Polskę".

Po nabożeństwie na ul. Piotrkowskiej uformował się pochód, który ruszył w kierunku Placu Wolności. Maszerowały w nim między innymi oddziały łódzkiego garnizonu. Pochód witały entuzjastycznie tysiące łodzian. Wznosili przy tym okrzyki: Niech żyje Polska, Niech żyje Naczelny Wódz Marszałek Śmigły-Rydz.

Po południu ostatni przedwojenny wojewoda łódzki Henryk Józefski wręczył odznaczenia państwowe zasłużonym łodzianom. Uroczystość odbyła się w siedzibie Urzędu Wojewódzkiego, który mieścił się w pałacu Izraela Poznańskiego.

Ale w uroczystości ku czci Konstytucji 3 Maja w ostatnim maju przed wojną miały nie tylko podniosły charakter. Po południu w łódzkich parkach - im. Poniatowskiego oraz Źródliska - odbyły się koncerty orkiestr, natomiast w Teatrze Miejskim wystawiono spektakl dla stacjonujących w Łodzi żołnierzy.

Maj był też okresem matur. Nic więc dziwnego, że w łódzkich gazetach z lat trzydziestych można było przeczytać takie tytuły: "Przed rzezią maturzystów!" "Okres tortur i katuszy dla uczennic i uczniów już się rozpoczął."

"Uważamy, że egzamin maturalny w tej formie jakiej obecnie się odbywa stanowi tylko pasmo tortur i katuszy dla uczennic i uczniów, a korzyści żadnych nie przynosi!" - grzmiał dziennikarz "Expressu Wieczornego" na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych minionego wieku. "Egzamin maturalny przestał być nawet sprawdzianem wiadomości ucznia, albowiem wszystko na egzaminie zależy od przypadku. Na całym świecie najświatlejsi ludzie ludzie podjęli walkę z obecnym systemem "wprowadzania w świat" szerokich zastępów młodzieży obojga płci. Przygotowanie do egzaminu jest zbyt długie, przepracowanie zbyt ciężkie, a skutki tego przepracowania trwają bardzo długo. Młodzież zdesperowana, przeciążona pracą traci panowanie nad sobą, a skutki tak ogromnego napięcia nerwowego dają czasem we znaki w formie bardzo tragicznej."

Dziennikarz przypominał, że po egzaminach maturalnych wzrasta zwykle liczba samobójstw wśród młodych ludzi. A bywały też zamachy na członków komisji egzaminacyjnej... Na pocieszenie ówczesnym maturzystom podawał, że Goethe i Schiller matury nie zdawali...
W maju łodzianie zaczynali też wyjeżdżać na podłódzkie letniska.

"W ciągu ostatniego tygodnia wyjechało z Łodzi kilkaset rodzin do bliższych i dalszych okolic podmiejskich oraz do miejscowości leczniczo-kuracyjnych" - zauważała prasa z pierwszej połowy lat trzydziestych. "Wzmożenie ruchu ujawniło się również w tramwajach podmiejskich i kolejkach dojazdowych oraz na szosach pod Łodzią, którymi jadą obładowane rzeczami letników furmanki i wozy."

Tak wczesne rozpoczęcie sezonu letniskowego tłumaczono tym, że w maju obowiązywały niższe ceny na wynajem pokoi. Jednocześnie ostrzegano łodzian przed złodziejami, którzy skwapliwie wykorzystywali fakt, że letnicy zostawiali w mieści opustoszałe mieszkania.

Wielu łodzian przed wojną na letnisko, już w maju, jeździło do Kolumny. Historia tej miejscowości położonej między Łodzią a Łaskiem sięga lat dwudziestych minionego wieku. Wtedy Janusz Szweycer, właściciel dóbr łaskich, wpadł na pomysł, by w części z nich utworzyć miasto-ogród. Moda na tworzenia miast-ogrodów panowała wtedy w całej Europie.

W 1929 roku powstało Towarzystwo Miłośników Lasu - Kolumna". To dzięki zebranym przez nie funduszom zbudowano tu w 1931 r. stację kolejową. Kolumna szybko się rozwijała. W latach 30. stała się jedną z najpopularniejszych podłódzkich miejscowości wypoczynkowych. W 1936 roku założono prąd. Wbudowano około 30 pensjonatów, w tym 6 całorocznych luksusowych, jak "Znicz", "Halina", "Reymontówka". W nieistniejącym już tzw. Dworku Adama łaski felczer przyjmował letników. Właściciele działek wybudowali ponad 160 domów letniskowych. Ponad 70 procent z nich należało do Żydów, około 20 procent do Niemców, a niewiele ponad 10 procent do Polaków. Każdy z domów miał niepowtarzalną konstrukcję. Charakteryzowały je oszklone werandy z kolorowymi szybami.

Przy moście znajdującym się w tzw. Starej Kolumnie spiętrzono wody rzeki Grabi i utworzono płatne kąpielisko. Mniejsze powstało na rzece Pałusznicy. Letnicy chętnie wypoczywali też nad stawem znajdującym się za stacją kolejową. Można było wypożyczyć łódki. Było siedem kortów tenisowych, m.in jeden w pobliżu płatnego kąpieliska.

W latach 30. blisko 900 łódzkich chłopców i dziewcząt wyjeżdżało na kolonie zorganizowane przez Komitet Funduszu Pracy w Łodzi. Były to głównie dzieci łódzkich bezrobotnych. Wypoczywały na koloniach zorganizowanych między innymi w Liskowie koło Rogowa, w Borowej pod Częstochową, Nieborowie. Turnus kolonijny trwał 4 tygodnie. Kolonie odbywały się w czasie roku szkolnego, ale szkolny Inspektorat zwolnił dzieci z zajęć.

"Podczas kolonii dzieci będą dostawać cztery razy dziennie suty posiłek i będą pod opieką wykwalifikowanych pielęgniarzy, wychowawców oraz lekarzy" - zaznaczali dziennikarze.

Przed wojną wiele łódzkich dzieci majówki spędzało po prostu na podwórkach. Nie było boisk. Ich rolę spełniały wolne place znajdujące się między kamienicami. Na przykład w okolicach ul. Złotej, Wodnej, Miedzianej, Przędzalniach.

"Mieszkałam na Księżym Młynie" - pisała przed laty jedna z łodzianek w pracy nadesłanej na konkurs zorganizowany w latach siedemdziesiątych przez Urząd Miasta Łodzi. "Mieliśmy szczególnie dobre warunki w porównaniu z młodzieżą z innych dzielnic Łodzi. Mieliśmy swój plac przy ul. Przędzalnianej i Emilii (dziś Tymienieckiego), zwany z niemiecka "tornplaz". Wówczas nie znano nazwy boiska sportowego, bo zresztą oprócz tego jednego placu gimnastycznego innego w całej Łodzi nie było. Wybudowany został przez zakłady fabryczne Scheiblera, jednocześnie ze szkołą. Na placu tym znajdowało się wiele przyrządów gimnastycznych. Był to drążek poziomy na dwóch podporach, poręcze, równoważnia, drążki drewniane."

W maju w Łodzi odbywały się liczne zabawy. Jedną z nich w 1933 roku zorganizowano w Domu Ludowym przy ul. Przejazd. Kilku jej młodych uczestników rywalizowało o względy pewnej pięknej łodzianki. Każdy chciał z nią tańczyć. W pewnym momencie doszło między nimi do ostrej wymiany zdań, która zakończyła się bójką. W jej wyniku pobity został 25-letni elektromonter Marian Dutkiewicz, mieszkaniec ul. Kilińskiego 225.
Łodzianie bardzo lubili tzw. majówki. Jeździli na nie zwykle do podłódzkich lasów, a więc do Wiskitna, Mileszek, Rzgowa czy lasu położonego na wschodnim końcu miasta, nazywanym Szelągiem. Znajdował się on w okolicy ul. Zagajnikowej (dziś al. Rydza- Śmigłego), ul. Konstytucyjnej, ul. Rokicińskiej (obecnie Piłsudskiego).

"Do tego Szeląga ciągnęły rodziny robotnicze z Widzewa, od samego rana, z dziećmi na rękach, nierzadko siedzącymi okrakiem na ojcowskich barkach" - opowiadała uczestniczka konkursu na wspomnienia o robotniczym folklorze. "Rzadko w wózkach plecionych z wikliny, które dopiero wchodziły w użycie i były bardzo drogie."

Na majówki udawano się też do Mani (czyli na dzisiejsze Zdrowie) oraz do Łagiewnik.

- Ze śpiewem, przy dźwięku mandolin, szliśmy do Mani lub Łagiewnik - wspominał w latach 70. minionego wieku jeden z łodzian. - A pod wieczór całe towarzystwo, zapalając kolorowe lampiony, wracało do domu. Wtedy chłopcy odprowadzali swe partnerki, dziękując rodzicom. Z takiego towarzystwa tworzyły się pary małżeńskie. Wtedy myślano poważniej. Dziewczyny szykowały sobie wyprawy ślubne, a takie wyprawy były bardzo pracochłonne. Robiono na przykład hafty ręczne przy obrusach. To wszystko wykonywało się przy lampach naftowych, bo na światło elektryczne nie każdy mógł sobie pozwolić.

Przed I wojną światową na majówki chodzono też do ogrodu "Paradyż" mieszczącego się przy ul. Piotrkowskiej.

- "Paradyż" zorganizowany był przez Stowarzyszenie Robotnicze "Jedność" - tłumaczyli uczestnicy konkursu. - Wielkość działki wynosiła około 60 metrów szerokości, a długości około 200 metrów. Ciągnęła się od ul. Piotrkowskiej do ul. Wólczańskiej. Działka była zadrzewiona liściastymi, a nawet iglastymi odmianami drzew. Ogród posiadał dwie aleje, które prowadziły do dzisiejszej Alei Kościuszki. Dalej był pośrodku pusty plac, na którym stała wielka drewniana szopa - teatr amatorski. Przed nim na widowni otwartej szereg ław z prostych, heblowanych desek, bez oparcia. Od ul. Piotrkowskiej, po prawej stronie była długa szopa, drewniana. W niej mała salka, szatnia oraz otwarta część na sprzedaż piwa, wody, herbaty, kanapek. W salce tej prowadzono też ćwiczenia gimnastyczne.

W wiosenne i letnie niedziele organizowano też zabawy na Wodnym Rynku i w parku Źródliska. Ich atrakcją były budy z tresowanymi wilkami oraz muzeum historyczne. Prezentowano w nim skórę cielęcia z dwoma głowami. Inną atrakcją były posmarowane tłuszczem słupy. Wygrywał ten, kto najszybciej wspiął się na czubek. Nie było to łatwe. Większość śmiałków kończyła swe próby na ziemi, ale zwycięzcę nazywano "mołodcem", który w nagrodę mógł otrzymać nawet zegarek...
Wieczorem zabawę uświetniały tańce, a kończyły ją pokazy sztucznych ogni.

Podobne zabawy, tylko na mniejszą skalę organizowano też w innych łódzkich parkach - świętokrzyskim (dzisiejszy park im.Sienkiewicza) czy Wenecja (park im. Słowackiego).

Podczas tych zabaw nie żałowano alkoholu, co nie podobało się Kuratorium Trzeźwości. Zaczęło więc organizować konkurencyjne imprezy. "Głos" z 1899 roku opisywał bezalkoholową zabawę w Parku Źródliska. Alkohol miały zastąpić liczne atrakcje, a więc wystawiono jednoaktówkę Towarzystwa Dramatycznego niejakiego Wołowskiego. Odbył się pokaz tańca amatorów i zawodowców. Były też piesze wyścigi i pokaz sztucznych ogni.

Na przełomie XIX i XX wieku za centrum wiosenno-letniej rozrywki zamożniejszych łodzian uchodził ogród w Helenowie. Założyli go spadkobiercy Karola Anstadta, założyciela łódzkiego browaru. Ogród powstał w dolinie rzeki Łódki. Można było podziwiać w nim cieplarniane rośliny, był staw, sztuczne wodospady i wodotryski. Wszystko ozdobione chińskimi lampionami. Po stawie pływano łódkami w kształcie gondoli. Była też restauracja, która mogła pomieścić 1000 osób... Nie brakowało cukierni, lodziarni. Był też tor kolarski i muszla koncertowa.

Goście mogli też spotkać inne atrakcje. Na przykład obejrzeć dzikie zwierzęta. Były pary niedźwiedzi, danieli, jeleni, dzików, a także trzy sarny i kilka zajęcy. Z czasem wybudowano pawilon, w którym można było podziwiać tresowanego szympansa. Jak podawała ówczesna prasa, cieszył się on dużą sympatią łodzian.

Na drugi brzeg stawu przechodziło się specjalnym mostkiem. Tam można było podziwiać piękne rabaty kwiatowe, ale i wodotrysk, który dziś nazwalibyśmy fontanną. Przedstawiał on dziewczynę z łabędziem, którą otaczały żabki. Z ich pyszczków wytryskiwała woda. Drugi wodotrysk znajdował się na skarpie. Ten przedstawiał karzełka z parasolem. W pobliżu ustawiono sztuczną grotę z wulkanicznych skał.

W helenowskim ogrodzie organizowano liczne festyny, wyścigi cyklistów, gry, a w wśród nich zapomnianą dziś tombolę. Za wstęp do parku trzeba było płacić, ale chętnych do jego odwiedzenia nie brakowało. Tak jak w 1898 roku, gdy mogli podziwiać balon, który wzniósł się na wysokość 3000 stóp...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki