Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak nie płacić rachunków? Pomysły klientów

Matylda Witkowska
Jak nie płacić rachunków? Pomysły klientów zadziwiają taksówkarzy i restauratorów.
Jak nie płacić rachunków? Pomysły klientów zadziwiają taksówkarzy i restauratorów. 123rf
Siedzą i piją w knajpie przez pół dnia, a potem wychodzą bez płacenia. Albo zamawiają kurs z Łodzi do Pabianic i uciekają, nie regulując rachunku. Wykroczenie określane staroświeckim słowem szalbierstwo w Łodzi wciąż zdarza się często. A pomysłowość szalbierzy zadziwia.

Tuż przed Wigilią do jednej z łódzkich taksówek wsiadł mężczyzna z dużą liczbą paczek. Tłumaczył, że wyjeżdża wkrótce za granicę, więc musi rozwieźć prezenty. Taksówkarz jeździł z nim po całej Łodzi. Mężczyzna wychodził z kolejnymi paczkami i po kilkunastu minutach wracał. Z przedostatnią zajechał do jednego z największych bloków w Łodzi. Wszedł i długo nie wracał.
Taksówkarz, nie mogąc doczekać się klienta, zajrzał do pakunku. W ładnej torebce były zmięte papiery... - Wiedziałem, że mnie wykiwa i już nie wróci - wspominał później.

Pomysłowość klientów w wymigiwaniu się od zapłaty jest nieograniczona. Ten sam taksówkarz wiózł kiedyś dwie kobiety w średnim wieku. Jechały daleko. Gdy dotarli na miejsce, jedna z nich przypomniała sobie, że ma tylko 200 zł. Zobaczyła jednak na ulicy pod domem swoją mamę i zaoferowała się pożyczyć drobne. Wysiadła, przez chwilę rozmawiała ze staruszką.

- Mama zostawiła pieniądze w kredensie - powiedziała i kazała drugiej pasażerce iść do domu. Długo nie wychodziły. W końcu taksówkarz spytał seniorkę, gdzie jest jej córka.

- Jaka córka? Ta kobieta spytała się, gdzie jest najbliższa piekarnia - odpowiedziała zdumiona kobieta.

Z obserwacji kierowców wynika, że oszukują praktycznie wszyscy, zwłaszcza jeśli nie zamawiali kursu przez telefon.

Jednak najwięcej ucieczek jest w nocy.

- Stałem na placu Wolności. Wsiadła grupka nastolatków - opowiada pan Andrzej, taksówkarz z 30-letnim stażem. - Pojechaliśmy na Kurak w Zgierzu. Młodzi ludzie rozmawiali ze mną, jak się pracuje, pytali o zdrowie. Wydawali się sympatycznymi dojrzałymi osobami, choć byli dopiero w gimnazjum. Jednak jak tylko dojechaliśmy pod adres, wszyscy w jednej chwili uciekli z auta, śmiejąc się przy tym bardzo głośno. Nic nie mogłem zrobić. Przykro mi było, tym bardziej że byli w wieku moich wnuków - opowiada.

Cwaniacy najczęściej znikają w wielopiętrowych blokach, czasem - jak pasażerka, która kazała się wieźć z Łodzi do Pabianic i weszła do domu rzekomo po pieniądze - wybierają stare kamienice z wyjściem przez podwórko na inną ulicę.

- Na Dąbrowie wsiadła dwójka pasażerów po pięćdziesiątce - opowiada z lekkim podenerwowaniem pan Piotr, taksówkarz z Łodzi. - Zamówili kurs na Retkińską. Na miejscu para poprosiła o zatrzymanie się na przystanku autobusowym. Na budziku miałem wtedy czterdzieści parę złotych. Mężczyzna wysiadł, mówiąc, że rachunek ureguluje żona. Zniknął w ciemnościach osiedla. Kobieta chwilę szukała pieniędzy w torebce, po czym zaczęła krzyczeć przez otwarte drzwi w kierunku męża, żeby poczekał, bo ona nie ma ani grosza. Wtedy wyszła z auta i przyspieszyła kroku. Oboje ulotnili się bez płacenia. Nawet nie próbowałem za nimi iść, obawiając się, że dostanę w głowę. Cenię sobie spokój, a przede wszystkim własne zdrowie - dodaje taksówkarz.

Ale uciekają nie tylko pasażerowie taksówek. Także dla właścicieli restauracji niesumienni klienci są kłopotem. W jednym z lokali przy ulicy Piotrkowskiej najbardziej bezczelnym klientem był człowiek, który zamówił drinka za 14 zł i chciał zapłacić kartą. Niestety, lokal nie miał terminala.

- Powiedziałam mu, że nie ma problemu, może zapłacić jutro. Bardzo się dziwił, że wierzę w jego uczciwość - opowiada właścicielka lokalu.

Okazało się, że dziwił się nie bez podstaw. Następnego dnia się nie zjawił, kolejnego też. Po jakimś czasie drugi właściciel knajpki zauważył go w innym ogródku.

- Podszedłem do niego i położyłem mu na stole kartkę z napisem "płacisz 14 zł" i dodałem, że jakby co, to wie, gdzie mnie znaleźć - opowiada. - Klient obruszył się, że jak tak mogę, przecież dawno uregulował należność.

Ale nie płacą też ludzie zaprzyjaźnieni, których trudno byłoby o to posądzać. Zwłaszcza jeśli alkohol uderzy im do głowy.
W tym samym lokalu znajomy klient urządził imprezę. Przyszło sporo gości. Rachunek w barze opiewał już na tysiąc złotych, gdy okazało się, że organizator poszedł do domu. Zaliczka pokryła zaledwie połowę...

- Czekałam cierpliwie tydzień na uregulowanie rachunku, potem zaczęłam wydzwaniać - opowiada właścicielka. - Klient najpierw robił uniki, potem twierdził, że zapłacił. Nie rozstrzygnę, czy takie sytuacje wynikają z ilości wypitego alkoholu, czy jest to chłodna kalkulacja. Ale jest wtedy nieprzyjemnie. Bo albo klient kłamie w żywe oczy, albo mam nieuczciwego pracownika. Najczęściej kończy się to tak, że traci się i znajomego klienta, i pieniądze.

W knajpkach klienci uciekają zwykle w weekendy, gdy ruch jest największy.

- Wyczekują momentu, gdy musimy wyjść na zaplecze, i błyskawicznie wychodzą - opowiada restauratorka z Łodzi.

Dlaczego to robią? Czasem tak po prostu wychodzi.

- To było za granicą, w studenckich czasach - opowiada pan Igor, łodzianin. - Siedzieliśmy w knajpie, aż okazało się, że rachunek przerósł nasze zasoby. Postanowiliśmy uciec. Najpierw wysłaliśmy dziewczynę, która miała zwichniętą kostkę, dziesięć minut później na trzy-cztery każdy wstał i pobiegł w inna stronę. Udało się.

Podobny numer wykręciła grupa 20 studentów w jednej z knajp na Piotrkowskiej. Oblewali sesję, przez kilka godzin jedli i pili. Zabawa tak się rozkręciła, że gdy nad ranem towarzystwo wstało od stolika, nikt o płaceniu nie pomyślał. Wyjścia nie zauważyła też obsługa. Fakt, że gigantyczny rachunek nie jest zapłacony, towarzystwo zauważyło następnego dnia. Część uczciwie chciała dług oddać, część uważała, że obsługa sama jest sobie winna. Ostatecznie uczciwi poddali się: bali się, że jeśli zgłoszą się do lokalu, to będą musieli zapłacić za wszystkich.

Czasem klienci są naprawdę bezczelni. W jednym z pubów nie dość, że wyszli bez płacenia, to jeszcze ukradli dekoracje. W innym zamiast 76 zł zostawili na poczet rachunku… 10 groszy.

Dlatego restauratorzy walczą z tą plagą, jak mogą. W jednym z pubów przy ulicy Piotrkowskiej w ogródku siedzi "żelazna dama". To dodatkowa kelnerka, której zadaniem jest patrzeć na stoliki.

- Jeśli ktoś chce wyjść bez płacenia, łapie za rękę i zatrzymuje - mówi właściciel. - Przydaje się to zwłaszcza teraz, gdy kelnerki muszą przynosić każde zamówienie z lokalu.

Taksówkarze łączą się wtedy z centralą i wybierają alarmowy numer 12. - To znaczy, że klient nie chce zapłacić rachunku - mówi pan Piotr, taksówkarz. - Zwykle po chwili pojawia się kilku kolegów taksówkarzy. Nie ma mowy o straszeniu, ale sam widok świadków niemal zawsze skutkuje uiszczeniem opłaty - dodaje.

Restauratorzy rzadko wzywają policję. Nie robią tego też rikszarze.

- Raz do roku mam kurs, z którego klienci uciekają - przyznaje rikszarz z Łodzi. - Zwykle to młodzi ludzie. Za 10 czy 15 zł nie będę ich gonił ani się z nimi szarpał.

Często sumy są tak małe, że poszkodowani nie wzywają policji. Wyjątkiem jest jeden z salonów fryzjerskich w Łodzi, którego pracownicy nie wytrzymali.

- Przed kilkoma laty przyszła do nas dziewczyna, zamówiła balejaż - wspomina pani Iwona, fryzjerka.
Zabieg kosztował wówczas ponad 100 zł.
- Po skończonym zabiegu powiedziała, że nie ma pieniędzy i nie zapłaci. Widać było, że celowo przyszła z zamiarem niepłacenia. Wezwałyśmy policję. Chociaż to nie była duża kwota, miałyśmy nadzieję, że chociaż będzie mieć trochę kłopotów - mówi pani Iwona.

Podkom. Adam Kolasa z biura prasowego KWP w Łodzi nie ma wątpliwości, że to właściwe podejście.
- Takie zachowanie to szalbierstwo, które - według prawa - jest wykroczeniem - mówi Adam Kolasa.

Poszkodowany ma prawo odzyskać należne pieniądze. Niezależnie od wysokości rachunku za szalbierstwo grozi grzywna w formie mandatu lub wniosek do sądu, który może ukarać nieuczciwego klienta grzywną do 5 tys. zł, nałożyć od 5 do 30 dni aresztu i nakazać dodatkowo zapłatę rachunku.

W miesiącu w Łodzi na policję zgłaszanych jest kilkanaście takich wykroczeń.
Współpraca Piotr Kruszyński

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki