Przedwojenne pocztówki świąteczne z kolekcji Muzeum Historii Miasta Łodzi
Jak w dawniej świętowano w Łodzi Boże Narodzenie? Była okazja, by spotkać się z rodziną, zjeść coś dobrego. Nie mogło zabraknąć choinki, a pod nią prezentów. Łodzian odwiedzali też kolędnicy. Na stole pojawiała się gotowana w domu szynka...
W latach siedemdziesiątych minionego wieku ukazała się książka, która pokazywała łódzki folklor. Oparto ją na wspomnieniach robotników pracujących w fabrykach Łodzi. Opowiadali między innymi jak przed wojną obchodzili „zimowe święta”. Tak właśnie w połowie epoki Gierka określono Boże Narodzenie... O swoich przedwojennych świętach opowiadali między innymi mieszkańcy famuł przy ul. Ogrodowej czy Księżego Młyna. Bardzo chętnie wspominali święta swojego dzieciństwa i młodości. Wspomnienia niektórych sięgały nawet początków wieku...
Łodzianie opowiadali, że przez cały adwent nie urządzało się wesel, zabaw. W domach robotników jadło się postne dania. Choć byli tacy, którzy pościli tylko w środy i piątki. Jadło się wtedy potrawy kraszone wyłącznie olejem lub śmietaną. W bogatszych domach, w których kilka osób pracowało, można było sobie pozwolić na wykwintniejsze dania.
- Jadło się wtedy chleb maczany w oleju rzepakowym, zielonym, o pysznym zapachu, z podrobioną cebulką i solą do smaku - wspominał jeden z robotników Marian Kowalski. - Postne były też obiady. Jadło się śledzie uliki czy królewskie z kartoflami, ale też kluski z serem, zupy rybne, z kaszt jaglanej, z zacierką, z ziemniakami. Natomiast w przeddzień Wigilii ojciec i matka „suszyli”, czyli nie jedli nic, tylko pili wodę.
Jak w dawniej świętowano w Łodzi Boże Narodzenie?
Na tydzień przed Wigilią do łódzkich domów przychodził organista lub kościelny z parafii. Przynosił opłatki - białe dla ludzi, a niebieskie i różowe - dla zwierząt. Łodzianie zapamiętali, że roznoszono opłatki z ładną dekoracją, za które dawało się większe datki i tańsze. Te ostatnie były przepasane kolorową tasiemką na której znajdowała się naklejona gwiazdka.
Przed świętami w większości łódzkich domów, nie tylko robotniczych, odbywało się generalne sprzątanie. Co ciekawe, podobno chętnie włączały się w nie dzieci. Miało im to skrócić oczekiwanie na Boże Narodzenie.
- Robiło się generalne porządki - opowiadał w latach siedemdziesiątych Marian Kowalski. - W ruch szły szczotki ryżowe, ścierki, szare mydło. Innego szkoda było używać, za dużo kosztowało. Najpierw szorowano podłogi, potem wykładano ją specjalnym, grubym papierem. Potem trzeba było bezwzględnie przestrzegać porządku. W piwnicy mieliśmy komórkę, gdzie strzygły uszami przeróżne króliki. Była też ogromna beka kapusty zakiszona przez ojca. I w komórce robiło się generalne porządki. Wyścielaliśmy świeżą słomą klatki, sprzątaliśmy pomieszczenie, a nawet myliśmy olbrzymią bekę z kapustą...
Ale tak jak dziś zwiększony ruch panował w sklepach. Łodzianie chętnie kupowali prezenty dla najbliższych. Tylko trochę inne niż dziś. Dzieci dostawały zwykle owoce, słodycze, ale i zabawki. Wielką radość sprawiała otrzymana na gwiazdkę lalka, konik, piłka. Ale też książki czy przybory szkolne.
- Najczęściej dostawało się prezenty praktyczne, które i tak trzeba było kupić dziecku - wspominała Zofia Zakrzewska, łódzka włókniarka. - Kupowano je w tajemnicy, tak by stanowiły niespodziankę.
Praktyczne prezenty dostawali także dorośli. Były to szale, rękawiczki, krawaty, wstążki, chusteczki do nosa, skarpetki, pończochy.