Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak pomagać, aby się nie wypalić? Ile wytrzymamy z uchodźcami w domach? Ta pomoc uchodźcom może być potrzebna latami, trzeba planować

Matylda Witkowska
Matylda Witkowska
Wideo
od 16 lat
Otwarte dla obcych prywatne mieszkania, tony darów, setki wolontariuszy, kursy na granicę. Po wybuchu wojny mieszkańcy Łódzkiego otworzyli serca i gremialnie ruszyli pomagać Ukraińcom. Organizacje pozarządowe i władze apelują jednak, by robić to z głową i dobrze planować. Bo emocje opadną, a pomoc może być potrzebna przez lata.

Mieszkańcy Łódzkiego przyjęli do siebie Ukraińców. Jak im się razem mieszka?

Łodzianin w średnim wieku wraz z dorastającą córką w tym tygodniu przyjęli pod swój dach ukraińską mamę z trójką dzieci. To była spontaniczna pomoc „po znajomości”.

Pojechaliśmy pod granicę po dalszą rodzinę koleżanki z pracy. Okazało się, że są jeszcze ich znajomi, którzy uciekają przed wojną i nie ma gdzie się w Polsce podziać. Zaprosiliśmy ich do siebie – mówi.

W ten sposób czteroosobowa rodzina złożona z mamy i trójki dzieci w wieku 2, 4 i 5 lat zamieszkała w ciasnym, dwupokojowym mieszkaniu na łódzkiej Retkini. Zajęli jeden pokój, w drugim łodzianin jakoś zmieścił się z córką. Mieszkają w ten sposób od weekendu. Na razie udaje im się wykarmić przybyszów i wytrzymać na małej przestrzeni.

Zostaniemy razem tak długo, jak wytrzymamy – mówi łodzianin. - Mam jednak nadzieję, że otrzymają wkrótce jakąś pomoc strukturalną – dodaje.

Takich osób są w Łodzi setki, a może nawet i tysiące. Rodzinę ucznia ze swojej szkoły zaprosił do siebie jeden z łódzkich nauczycieli.

Zbiórki dla Ukrainy. Tony darów, całe tiry jadą z pomocą

Mieszkańcy Łodzi i regionu pomagają też materialnie. Władze Łodzi zorganizowały zbiórkę darów dla partnerskiego miasta Lwowa. W ubiegły piątek odzież, żywność, środki chemiczne zbierano w siedzibie magistratu. W sobotę akcję trzeba było przenieść do starej hali sportowej, bo tylko jej olbrzymie przestrzenie były w stanie pomieścić dary. W sortowaniu brały udział dziesiątki wolontariuszy dokarmianych za darmo przez łódzkie restauracje. W kierunku Ukrainy wyjechało już 11 tirów z darami. Podobne akcje prowadzą praktycznie wszystkie miasta regionu.

Wielu innych ruszyło prywatnymi samochodami pod przejścia graniczne, by przywieźć do Łodzi bliższych i dalszych znajomych i dowieźć rzeczy, które szybko zebrali wśród znajomych.

Ale w tym porywie serc nie wszystko szło gładko. Do jednej z łodzianek oferujących wolny pokój zadzwoniła szukająca lokum kobieta z 6-letnim dzieckiem. Zadawała jednak dziwne pytania: interesował ją dostęp do bezprzewodowego internetu i abonament w kablówce. Miała też polski numer telefonu. Szybko okazało się, że pracuje w Polsce już od jakiegoś czasu i chce zaoszczędzić na czynszu. Na szczęście wkrótce pokój zajęła prawdziwa uciekająca przed wojną rodzina.

To cudowni, ciepli ludzie – mówi niezrażona pierwszymi niepowodzeniami łodzianka.

Zaprosili do domu Ukraińców, teraz chcą ich... oddać

Nie wiadomo jak długo łodzianie wytrzymają z gośćmi pod dachem. Do Caritas Archidiecezji Łódzkiej zgłosiła się już pierwsza rodzina, która chciała wyprowadzić przyjętych do siebie Ukraińców.

Odebrałem telefon od rodziny, która pytała, czy mamy jakieś miejsca dla Ukraińców w ośrodkach, bo oni jednak nie dadzą rady mieć ich u siebie– mówi Tomasz Kopytowski, rzecznik prasowy organizacji. Podejrzewa, że takich problemów będzie wkrótce coraz więcej. - Fajnie jest kogoś przez tydzień czy dwa ugościć, ale każdy po dwóch tygodniach odczuje to w swoim budżecie i będzie oczekiwał wsparcia – przyznaje rzecznik.

Podobne telefony odbierali też pracownicy łódzkiego urzędu wojewódzkiego. Dzwoniący chcieli otrzymać dla przyjętych do domu Ukraińców dofinansowanie „za osobodobę” ich pobytu. Tłumaczyli, że samorządy organizujące miejsca pobytu w hotelach czy ośrodkach wypoczynkowych dostają publiczne pieniądze.

- Niestety nie mamy możliwości przekazać pieniędzy prywatnym osobom. Dlatego apelujemy, aby odruch serca był przemyślany. Nie wiemy przecież ile ta sytuacja potrwa – wyjaśnia Dagmara Zalewska, rzeczniczka prasowa wojewody łódzkiego. Jak dodaje miejsc w organizowanych centralnie ośrodkach nie zabraknie. A warunków w oferowanych prywatnie kwaterach urzędnicy nie mają nawet jak zweryfikować.

Hałdy ubrań przy granicy. Pomoc może się zmarnować!

Media cytowały też relację z przejścia granicznego w Medyce absolwentki łódzkiej szkoły filmowej. Kobieta zrobiła zdjęcia stert ciuchów leżących w pobliżu przejścia. Apelowała w mediach społecznościowych, by zamiast spontanicznie przywozić kolejne rzeczy, wesprzeć organizacje pomocowe.

"Powstaje wysypisko, które rośnie z każdą godziną. Jedzenie się marnuje. Ubrań i butów jest za dużo, często nieadekwatne. Jeśli spadnie deszcz - zniszczą się” - alarmowała na Facebooku.

Podobne prośby zaczęły pojawiać się coraz częściej. W tym tygodniu władze Łodzi zaapelowały, by nie przynosić już więcej ubrań. Okazało się, że jest ich zbyt dużo.

Także liczni kierowcy z Łódzkiego, którzy prywatnymi samochodami jechali na granicę po bliskich i obcych, nie zawsze mogli pomóc. Nie tylko dlatego, że obciążali i tak zatłoczone lokalne stacje benzynowe. Łódzki radny Bartosz Domaszewicz (KO) wraz z przyjaciółmi i kilkoma innymi radnym zorganizował konwój ponad 40 aut, które we wtorek zawiozły na granicę dary, a w drodze powrotnej przywiozły 137 osób do Łodzi. Jak przyznaje na granicy zauważył wysoki poziom dezorganizacji.

- Jest dużo osób, które chcą pomagać i zero osób, które to koordynują – mówi Domaszewicz. Jak przyznaje Ukraińcy bali się wsiadać do prywatnych samochodów, nawet jeśli kierowcy oferowali im darmową podwózkę. - My przygotowaliśmy ulotki, mieliśmy też identyfikatory informujące, że w akcji biorą też udział samorządowcy z Łodzi – wylicza.

Szczęśliwie razie nie ma sygnałów, żeby ktoś w regionie łódzkim tworzył fałszywe zbiórki i próbował w ten sposób wyłudzić pieniądze. Ale łódzka policja nie ma wątpliwości, że osoby oszukujące na „legendę” o pomocy dla Ukrainy wcześniej czy później się znajdą. - Podobnie było w czasie pandemii COVID-19. Świat był w szoku, ludzie chcieli pomagać, a znaleźli się ludzie, którzy chcieli to wykorzystać – mówi asp. sztab. Radosław Gwis z biura prasowego KW Policji w Łodzi. Dlatego łódzka policja regularnie publikuje ostrzeżenia i porady dla darczyńców. Główna rada to taka, by wspierać znane od dawna organizacje pomocowe, które oprócz wiarygodności mają też doświadczenie w prowadzeniu tego typu akcji.

Organizacje pozarządowe przypominają: pomoc to nie wietrzenie szaf

Tomasz Kopytowski z Caritas także uważa, że pomoc trzeba dziś prowadzić tak, by naprawdę zaspokajała potrzeby uchodźców i planować ją długofalowo.

- Nadszedł czas, by przestać przynosić do organizacji pomocowych wszystko, co nam przyjdzie do głowy – mówi Tomasz Kopytowski z Caritas.

Jak przyznaje ludzie do akcji pomocowych lubią wyciągać z szaf to, co im zalega, w tym palta po dziadkach czy własne ubrania sprzed kilkudziesięciu lat.

- Przynoszą rzeczy brudne, stare, których sami też nie chcieliby nosić – wylicza Kopytowski. Tymczasem uchodźcy też chcą ubierać się normalnie i ładnie. - Pamiętajmy, że najwięcej dzieci i nastolatków jest wykluczonych z grupy rówieśniczej dlatego, że wygląda inaczej lub ma gorsze ubrania. Nie róbmy dodatkowych obciążeń osobom, które przyjeżdżają do nas w traumie – wyjaśnia.

Zareagował też łódzki magistrat. Władze Łodzi nadal przyjmują dary, m.in. żywność o długim terminie przydatności do spożycia, środki higieniczne, parafarmaceutyki. Ale teraz koncentrować się teraz będzie na pomocy Ukraińcom, którzy już przyjechali do Łodzi często z jedną walizką ręku i muszą tu jakoś ułożyć sobie życie. Takich osób jest w mieście już kilka lub kilkanaście tysięcy. Dlatego w tego punkcie informacyjnym w pasażu Schillera będą mogli otrzymać nie tylko podstawową żywność, ale też informacje o formalnościach i o możliwości podjęcia pracy.

Tylko w ciągu pierwszego wojennego weekendu do regionu dotarło około 10 tys. uchodźców. Teraz jest ich już kilka razy więcej. Wielu z nich nawet po wojnie nie będzie miało dokąd wrócić.

Zdaniem Tomasza Kopytowskiego uchodźcy powinni najpierw trafiać do ośrodków, a dopiero potem do lokalnej społeczności, która wprowadzi ich w polskie realia i wesprze w organizacji normalnego życia.

- Chcemy oprzeć taką pomoc na sieci parafii – mówi Kopytowski. - Zależy na tym, żeby stanęła za tymi rodzinami wspólnota parafialna. Wtedy łatwiej będzie rozwiązywać codzienne problemy, złożyć na potrzebne zakupy, czy zaopiekować dziećmi – wyjaśnia. Taką długofalową i kompleksową pomoc w skali całej diecezji ma wesprzeć komitet pomocowy arcybiskupa Grzegorza Rysia.

Zapał zblednie, a trzeba będzie pomagać dalej

Mechanizmy psychologiczne mówią, że zaangażowanie w zbiórki z czasem się wygasza.

Nawet najfajniejsza akcja pomocowa kiedyś blednie – przyznaje Kopytowski. Dlatego radzi, że w tych dniach warto czasem powstrzymać odruch serca i włączyć chłodną logikę, nawet jeśli to będzie trudne. Podaje przykład kobiety, która w ciągu weekendu otrzymała prośby o pomoc od czterech różnych zbiórek. Poradziłem jej, żeby w marcu wsparła jedną zbiórkę, w kwietniu drugą, w maju trzecią, a w czerwcu czwartą – mówi.

Bo jedzenie, środki czystości, czy zwykłe wsparcie dla uchodźców będą potrzebne jeszcze bardzo długo.

Nie ma mądrego, który powie dziś, jak sytuacja dalej się rozwinie. Jednak przezorność każe myśleć, że to może być pomoc, która będzie potrzebna latami - ostrzega Kopytowski.

WIADOMOŚCI Z ŁODZI

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki