Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak wyglądały w Łodzi dramatyczne wydarzenia marca 1968 roku?

Anna Gronczewska
Archiwum Muzeum Miasta Łodzi
Minęło 51 lat od wydarzeń Marca 1968 roku. Wielu bohaterów tamtych dni już nie żyje. Inni wyjechali za granicę. Studentów, którzy wówczas strajkowali wyrzucono z uczelni i wcielono do wojska.

Józef Śreniowski w marcu 1968 roku studiował na czwartym roku socjologii Uniwersytetu Łódzkiego. Był w centrum tamtych wydarzeń. Przyznaje, że na to co wydarzyło się wtedy w Łodzi miały wpływ wydarzenia warszawskie.

- Jak mówią etnologowie było to takie opadanie wzorów kulturowych - wyjaśnia Józef Śreniowski, jedyny łódzki członek KOR. - Powtarza się to samo, tylko z opóźnieniem.

Władze, w których najsilniejszy głos miała grupa tzw. partyzantów, z pochodzącym z Łodzi Mieczysławem Moczarem na czele, zaczęły ingerować w prace uczelni. Chciały zdławić swobodną wymianę myśli. Rozpoczęła się nagonka na wykładowców i studentów żydowskiego pochodzenia. Podaje się, że pretekstem do rozpętania tej kampanii była sześciodniowa wojna izraelsko-arabska. Ale też miała to być zemsta Gomułki i środowiska „partyzantów” za to jak potraktowały ich nowe władze w 1948 roku.

- To wszystko się ze sobą łączy - mówił nam w wywiadzie prof. Jerzy Eisler, znany polski historyk, dziś dyrektor warszawskiego oddziału IPN. - Nie potrafimy powiedzieć, które czynniki były silniejsze. W 1968 roku już dawno zapomniano o nadziejach z Października 1956. Gomułka był nie tylko starszy, ale stał się zupełnie innym człowiekiem. Przecież za chwilę ten sam Gomułka będzie głównym zachęcającym Leonida Breżniewa do tłumienia Praskiej Wiosny. A za dwa i pół roku nie będzie się wahał, by posłać wojsko i milicję na Wybrzeże, żeby strzelali do robotników. Pamięć roku 1948 dla części działaczy, w tym dla Gomułki była bardzo ważna. Nie zapomniał, że zarzucano mu odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne, odsunięto od stanowiska, a potem aresztowali go dawni współtowarzysze. W to wszystko wplątało się wystawienie „Dziadów” w Teatrze Narodowym. Przecież można było przewidzieć, że jeśli taki spektakl zdejmie się ze sceny, to zaprotestuje młoda polska inteligencja. Tak samo gdy wyrzucono bezprawnie z uczelni Adama Michnika i Henryka Szlajfera. Wiadomo było, że koleżanki i koledzy zrobią wszystko, by przeciw temu zaprotestować. W tym sensie w 1968 roku mieliśmy do czynienia z prowokacją. Natomiast żaden z historyków na natrafił na dokumenty, które mówiłyby, że w środowisku tzw.komandosów, skupionego wokół Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego byli agenci, którzy od początku realizowali plan przygotowany przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych.

Wiec w Łodzi z powodu wydarzeń w Warszawie

Jacek Kuroń i Karol Modzelewski napisali list otwarty przeciw cenzurze. Na 8 marca 1968 roku zaplanowano wiec studentów Uniwersytetu Warszawskiego w obronie ich kolegów usuniętych z uczelni. W tym czasie, prewencyjnie, aresztowano Seweryna Blumsztajna, Jacka Kuronia, Jana Lityńskiego, Karola Modzelewskiego. Zatrzymano też Michnika i Szlajferta, a więc studentów w obronie których miano manifestować. Do wiecu doszło, ale został z dużą brutalnością rozpędzony przez Milicję Obywatelską i ZOMO.

W tym czasie w Warszawie był Tadeusz Walendowski, który skończył socjologię na Uniwersytecie Łódzkim. Wyjechał do stolicy, gdzie odbywał praktyki w Polskiej Akademii Nauk. Był przerażony tym, co zobaczył przed Uniwersytetem Warszawskim, 8 marca 1968 roku. Następnego dnia, w sobotę przyjechał do Łodzi.

- W niedziele spotkał się ze znajomymi i opowiedział o tym co się wydarzyło w Warszawie, o tym jak bito studentów - wspomina Józef Śreniowski.- Na tym spotkaniu byli między innymi Paweł Boski, córka prof. Zofii Libiszowskiej, znanej historyk. Ale też w tym gronie znaleźli się Cezary Włodarczyk, Włodzimierz Olejnik. Tam zadecydowano, że po południu w holu biblioteki uniwersyteckiej dojdzie do spotkania w szerszym gronie.

To spotkanie rozpoczęło się około godziny 18. Przyszło na nie ponad 100 studentów. Tadeusz Walendowski opowiedział o tym co wydarzyło się w Warszawie. Studenci wybrali swoich delegatów, którzy mieli reprezentować ich podczas rozmów z władzami uczelni. Zostali nimi Jerzy Szczęsny i Andrzej Makatrewicz z wydziału prawa i Brunon Kapala z matematyki. Wybrano też Kazimierza Śniegockiego oraz Wojciecha Ekierta, który był wtedy przewodniczących Zrzeszenia Studentów Polskich. Już na tym pierwszym zebraniu zażądano, żeby wyjaśnić to co wydarzyło się w Warszawie i dlaczego użyto siły wobec studentów. Jednocześnie ustalono, że 12 marca odbędzie się więc studentów Łodzi.

Józef Śreniowski był wtedy przewodniczącym koła naukowego studentów socjologii. 12 marca, na godzinę 13 było wyznaczone jego zebranie. Wiec miał się zacząć o godzinie 16.

- Pamiętam, że na nasze spotkanie przyjechał z Warszawy między innymi profesor Jan Szczepański, wybitny socjolog - wspomina Józef Śreniowski.- Było też kilku innych wykładowców. Robili wszystko, by tak przedłużyć nasze spotkanie, byśmy nie poszli na wiec. Ale przed godziną 16 większość z nas opuściła spotkanie i poszła przed bibliotekę uniwersytecką. Na zebraniu została garstka studentów.

Rektorem Uniwersytetu Łódzkiego był wtedy prof. Józef Stanisław Piątowski, prawnik. Jednak w czasie wydarzeń marcowych przebywał w sanatorium. Zastępował go prorektor prof. Witold Janowski, matematyk. Wystosował apel do studentów, by nie brali udziału w wiecu. Odczytywano go na zajęciach. Studenci jednak nie posłuchali prorektora. Przed gmachem Biblioteki Uniwersytetu Łódzkiego przy ul. Matejki zebrało się ponad tysiąc osób.

- Ale wzdłuż ulicy Narutowicza, aż do Radiostacji, stały autokary, którymi przywieziono robotników - dodaje Józef Śreniowski. - Były też silne oddziały milicji.

Na wiecu Brunon Kapala opowiadał łódzkim studentom o tym co wydarzyło się w Warszawie. Padły też postulaty utworzenia niezależnego związku studenckiego. Przyjęto rezolucję zatytułowaną „Do społeczeństwa Łodzi”. Domagano się w niej ukarania winnych pobicia warszawskich studentów, krytykowano nierzetelne informowanie w prasie o wydarzeniach marcowych. Jednocześnie wybrano nowych delegatów łódzkich studentów. Wśród tej szóstki oprócz Kapali czy Szczęsnego był też Józef Śreniowski.

- Rezolucję układaliśmy w nocy z poniedziałek na wtorek w mieszkaniu, które użyczył nam student szkoły filmowej Wiktor Skrzynecki - opowiada Józef Śreniowski. - Mieściło się przy ul. Uniwersyteckiej. Tam przebywaliśmy w czasie wydarzeń marcowych. Gdy ktoś wchodził, musiał specjalnie zapukać, by wpuszczono go do środka. Było tam zawsze sześć-osiem osób.

Na tym wiecu ustalono też, że do kolejnego wiecu dojdzie 19 marca. Miał się odbyć na Politechnice Łódzkiej. Uznano, że tam teren jest zamknięty, więc będzie bezpiecznie. Milicja może mieć problemy z atakiem. Ale kiedy zaczęli w okolicy zbierać się studenci okazało się, że dziedziniec PŁ został zamknięty.

- Terenu broniło około stu bojówkarzy ze Związku Młodzieży Polskiej - wspomina Józef Śreniowski. - Ja z kolegą przeskoczyłem przez płot. Złapali nas działacze ZMS. Okazało się, że jednym z nich jest mój kolega z podstawówki. Puścił nas i kazał wracać na drugą stronę płotu.

Tymczasem zebrani studenci postanowili iść pod BUŁ-ę. Ponad 2,5 tysiąca młodych ludzi powędrowało ulicą Piotrkowską w kierunku ul. Matejki. Demonstranci zatrzymali się przed Domem Prasy. Tam zaczęto palić gazety, wnoszono okrzyki przeciw cenzurze. Przed biblioteką uniwersytecką na studentów znów czekali przywiezieni autokarami przedstawiciele klasy robotniczej oraz milicja.

Do studentów przemówił Jerzy Szczęsny, który był nieformalnym liderem marcowych wydarzeń w Łodzi. Jeszcze raz odczytano rezolucję, postulaty. I jednocześnie ogłoszono, że 21 marca rozpocznie się strajk łódzkich studentów. Józef Śreniowski organizował i uczestniczył w strajku studentów Wydziału Ekonomiczno -Socjologicznego. Pamięta, że szef Związku Studentów Polskich na ich wydziale oddał im do dyspozycji związkowych pokój. Stwierdził, że to oni są teraz przedstawicielami studentów.

- Kilka lat temu podszedł do mnie Jacek Saryusz-Wolski, poseł do Europarlamentu, który przypomniał, że w marcu 1968 roku był moim żołnierzem- śmieje się Śreniowski. Opowiadał nam, że robotnicy z piekarni przywieźli im całe auto bułek. Ci, którzy remontowali gmach wydziału wywiesili na szczycie napis: strajk okupacyjny. Początkowo władze wydziału chciały porozumieć się ze studentami. Ich stanowisko zmieniło się, gdy rozpoczął się strajk okupacyjny. Władzom udało się usunąć studentów z budynku wydziału.

- Strajkowaliśmy rotacyjnie część z nas chodziła na zajęcia- opowiadał nam Śreniowski.- Władze wydziału obiecały, że po zajęciach, czyli po godzinie 20 wpuszczą nas do budynku, tak się jednak nie stało. Udało się nas wyprowadzić z budynku. Staliśmy na dziedzińcu wydziału. Ktoś wpadł na pomysł, by sprawdzić czy strajkują inne wydziały. Podszedł do mnie młody człowiek, był to docent Maciej Bielski. Powiedział, że pojedziemy zobaczyć jak wygląda sytuacja. Wsiadłem do warszawy, która chyba należała do uniwersytetu i pojechaliśmy. Pan Bielski, mimo że był członkiem partii, zachował się nienagannie. Mogłem dotrzeć do każdego miejsca. Mogę powiedzieć, że dzięki niemu uratowałem strajk na wydziale filologicznym. Trwał tam wiec. Wszedłem na mównice, przestawiłem się i spytałem czy strajkują. Opowiedzieli, że tak. A było to w momencie, gdy uchwalili, że nie będą strajkować. Na wydziale historii nie było strajku, strajkowano na prawie. Finał był taki, że wiec się kończył, a nie mieliśmy gdzie strajkować. Wtedy Marian Matulewicz poprowadził cały pochód na al. Kościuszki 21, tam gdzie strajkowali matematycy, biologowie i geografowie. Kto chciał mógł z nimi strajkować.

Łódzka młodzież została omotana przez...

W tym czasie zorganizowano wiece, na których robotnicy protestowali przeciw temu co dzieje się na łódzkich uczelniach. Taki wiec zorganizowano między innymi na Placu Zwycięstwa w Łodzi. Urządzano również wiece antyżydowskie. Podobno w tym czasie pod Łodzią na rozkazy czekało 12 tysięcy żołnierzy. Ówczesna prasa szczegółowo opisywała te wydarzenia. „Dziennik Łódzki” pisał, że na Placu Zwycięstwa zebrało się 150 tysięcy ludzi. Do zgromadzonych przemówił Józef Spychalski, I sekretarz Komitetu Łódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Nawiązał do tego, co wydarzyło się na łódzkich uczelniach, a jednocześnie podkreślał, że Polska Zjednoczona Partia Robotnicza będzie dalej inwestować w młodych ludzi, którzy w marcu ulegli złym wpływom imperialistów i syjonistów.

- Nikt tak jak łódzki robotnik nie jest dumny, że jego syn czy córka mogą dziś zdobywać wiedzę, której on sam był kiedyś pozbawiony - mówił towarzysz Spychalski. - Nikt tak jak łódzki robotnik nie jest w stanie ocenić, że jego miasto stało się poważnym ośrodkiem kultury i nauki. Połowa młodych ludzi wypełniających audytoria łódzkich uczelni to dzieci robotników i chłopów. Uważam, że powinno tam ich być jeszcze więcej. Jest jednak pewna grupa młodzieży omotana przez cynicznych i bezwzględnych szalbierzy politycznych. Uczuć łódzkiego robotnika nie zdobędzie się wiecowaniem i dezorganizowaniem życia uczelni. Trzeba zakasać rękawy i odrobić szkody jakie do tej pory wyrządzono.

Jeden z wielu wieców zorganizowano w Pabianicach. Oficjalnie zorganizowano go z okazji 35-lecia strajku tamtejszych włókniarzy.

- Solidaryzujemy się z całym społeczeństwem, które jak na dobrych Polaków przystało dało odprawę prowokatorom zajść warszawskich, zdyskredytowanym w oczach narodu politykom, którzy dla zaspokojenia własnych ambicji politycznych stali się sojusznikami wrogich nam sił imperialistycznych, syjonistycznych i rewizjonistycznych - czytano z przejęciem w uchwalonej na wiecu rezolucji.

Strajk studencki w Łodzi trwał tylko dwa dni. Zakończył się już 22 marca. Postulatów nie spełniono. A jeszcze przed zakończeniem strajku jego przywódców zabrano na miesięczny obóz wojskowy do Żagania. Pojechali tam między innymi Jerzy Szczęsny i Brunon Kapala. Drugą grupę studentów zabrano na obóz wojskowy do Braniewa. Ale pod koniec maja. Wielu studentów wyrzucono z uczelni. Między innymi Józefa Śreniowskiego. Podobny los spotkał część wykładowców. Na przykład Leona Błaszczyka, znawcę starożytności. Pracę stracił też prof. Stefan Amsterdamski, prof. Henryk Katz, lwowiak, który kończył studia w Londynie, specjalizujący się w dziejach ruchu robotniczego. Kilku organizatorów strajku stanęło przed sądem. Jerzy Szczęsny dostał pół roku więzienia. W drugiej instancji podniesiono mu wyrok do półtora roku pozbawienia wolności. Makatrewicz i Kapala dostali po roku, a Kowalski 8 miesięcy. Rozpoczęły się też represje wobec Polaków pochodzenia żydowskiego. Wyrzucano ich z partii, zwalniano z pracy.

- W zasadzie nie przymuszano ich do emigracji, choć podejmowano kroki, które wielu ludziom ułatwiały taką decyzję - przypominał w wywiadzie prof. Jerzy Eisler. - Zaczynali się bać. Pamiętajmy, że ci którzy przeżyli hitlerowską zagładę w 1968 roku mieli po trzydzieści kilka czy czterdzieści lat. Ich lęki były zrozumiałe. Jeśli ktoś w młodości czy dzieciństwie bał się panicznie, a miał ku temu powody, to gdy to wróciło po dwudziestu kilku latach, ludzie ci wierzyli w najbardziej nieprawdopodobne historie. To, że będą zakładane znów obozy, że Żydów będzie się znów izolować. Gdyby takie plotki pojawiły się dziś, to nikt by nie uwierzył. Wtedy budziły lęk. Poza tym jeśli doświadczało się takich nieprzyjemnych gestów jak siusianie w butelki wystawione na mleko, mazanie kałem klamki w mieszkaniu, to człowiek mógł mieć poczucie, że chce się go za wszelką cenę usunąć z Polski.

Gołda Tencer, urodzona w Łodzi aktorka, pieśniarka, reżyser, dyrektor Teatru Żydowskiego w Warszawie, ostatecznie została w Polsce. Uczyła się w łódzkiej szkole Pereca. Opowiadała nam, że jej pierwsza klasa w podstawówce liczyła sześćdziesiąt osób. A maturę zdawało z nią tylko dziesięć, bo ciągle ktoś wyjeżdżał. Przyjaźnie z tej szkoły przetrwały do dziś.

- Gdy się spotykamy to odnoszę wrażenie, że się nie rozstawaliśmy - mówiła nam Gołda Tencer. - Nadal pamiętam o tym co wydarzyło się w marcu 1968 roku... Bardzo to przeżyłam. Byłam ostatnią osobą, która ciągle odprowadzała kogoś na Dworzec Fabryczny. Zastanawiałam się czy znajdzie się ktoś to mnie odprowadzi. Po latach na Dworcu Gdańskim w Warszawie udało mi się umieścić tablicę z napisem: „Tym, którzy wyjechali z dokumentem podróży w jedną stronę”. Dzisiaj mało kto zdaje sobie sprawę, co to znaczyło. Pamiętam jakie kłopoty miał mój brat, który chciał przyjechać do Łodzi jedynie na pogrzeb ojca.

Marian Lichtman, znany muzyk, członek Trubadurów, mieszkał na ul. Włókienniczej, a potem ul. Wschodniej. Nie zapomni wielkich skrzyń, które szykowali sąsiedzi.

- Gdy zaczynali je pakować już wiedziałem, że ich nie zobaczę, że kolejny kolega nie przyjdzie do szkoły - mówił Marian Lichtman. - My w domu też mieliśmy takie skrzynie, tylko tacie zawsze brakowało jakiegoś garnituru, by dokończyć pakowanie...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki