Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak żyją polscy bogacze

Piotr Brzózka
Jak żyją polscy bogacze
Jak żyją polscy bogacze Archiwum
W Polsce mieszka 878 tys. osób, których miesięczny dochód przekracza 7,1 tys. złotych brutto, co uprawnia do nazwania ich grupą zamożnych obywateli. Jak to jest być zamożnym człowiekiem w Polsce? Stoi Kowalski (Jan Kowalski, ten statystyczny) na przystanku i duma: skoro płaca średnia wynosi 4 tys. - a i w to ciężko uwierzyć, bo mało kto te 4 tys. na oczy widuje, zwłaszcza w takiej Łodzi - to skąd na ulicy tyle aut czarnych i lśniących?

- Zaręczam, że 9 na 10 mijających nas luksusowych aut należy do banku lub firmy leasingowej - uśmiecha się Witold Skrzydlewski, przedsiębiorca pogrzebowy z Łodzi. - Właścicielem kierowca będzie, jak spłaci ostatnią ratę. Takie to jest dziś kupowanie. Za moich czasów jeździło się polonezem, ale żeby do niego wsiąść, trzeba było sto procent kasy wyłożyć na stół - dodaje Skrzydlewski i być może jest to jedna z najkrótszych, a zarazem najtrafniejszych diagnoz polskiego bogactwa, rodzącego się od trzech dekad, szybkiego i ostentacyjnego, choć zarazem wciąż nieco krępującego.

9 na 10 mijających nas luksusowych aut należy do banku lub firmy leasingowej. Właścicielem kierowca będzie, jak spłaci ostatnią ratę. Takie to jest dziś kupowanie. Za moich czasów jeździło się polonezem, ale żeby do niego wsiąść, trzeba było sto procent kasy wyłożyć na stół 

 

O diagnozę pogłębioną tradycyjnie pokusiła się firma doradcza KPMG, prezentując najnowszą edycję raportu o polskim luksusie i klasie, którą na ten luksus stać.Jeśli więc Kowalski myśli, że wszyscy mają tak samo źle jak on, jest w błędzie. W kraju mieszka 878 tys. osób, których miesięczny dochód przekracza 7,1 tys. zł brutto, co uprawnia do nazwania ich grupą zamożnych obywateli. Ich łączny dochód w 2014 r. wyniósł 141 mld zł. KPMG szacuje, że do 2017 r. liczba zamożnych wzrośnie do 1,1 mln osób, a ich zbiorowy dochód sięgnie 200 mld zł

Wśród zamożnych wyróżnia się tych naprawdę bogatych. To HNWI, czyli high net worth individuals - ludzie dysponujący przynajmniej milionem dolarów w gotówce, akcjach lub nieruchomościach, których sami nie zamieszkują.

W Polsce jest ich 47 tys. Nie ma danych dla woj. łódzkiego, pewną tylko podpowiedź mogą stanowić zbiorcze zestawienia, ujawniane co roku przez Izbę Skarbową, dotyczące podatników, którzy w ciągu jednego roku zarobili przynajmniej milion złotych. W 2013 r. (to ostatnie dane) w naszym regionie było 852 takich podatników - najwięcej w historii.

Oczywiście KPMG podkreśla, że z naszym bogactwem daleko nam jeszcze do Europy. Średni majątek przypadający na statystycznego Polaka (a więc i Kowalskiego) to 22 tys. dol. (ok. 80 tys. zł). Tymczasem średnia dla Unii Europejskiej wynosi 153 tys. dol. Tyle co my mają Węgrzy, Chorwaci i Słowacy. Norwegowie przeciętnie mają 12 razy więcej - 268 tys. dolarów na głowę.

Jeśli zaś chodzi o liczbę HNWI, to mieszka ich u nas mniej niż w kraju tak małym i wcale niespecjalnie zamożnym jak Portugalia (76 tys.). W dodatku 89 proc. naszych NHWI mieści się w dolnych rejestrach skali, dysponując majątkiem od 1 do 5 mln dol. Tylko 5 proc., czyli niecałe 2,5 tys. osób, ma więcej niż 50 mln zł.

Są oczywiście tacy, którzy mają dużo, dużo więcej. Część z nich przynajmniej dwa razy w roku - chcąc nie chcąc - ujawnia swój majątek przed milionami rodaków, a właściwie jest on ujawniany przez "Forbesa" i "Wprost".

Od lat najwyższe miejsca tych zestawień okupują Jan Kulczyk, Leszek Czarnecki i Zygmunt Solorz-Żak, miliardowymi majątkami niejednego przyprawiając o zawrót głowy. W ostatnim czasie aspiracje do ścisłej czołówki zgłosił właściciel rzgowskiego imperium handlowego Antoni Ptak, notowany przez "Forbes" i "Wprost" na 10. miejscu. Podlicza się go na 2 - 2,5 mld zł. Tak wysoko w rankingu żaden przedstawiciel lokalnego łódzkiego biznesu nie był od 1993 r., gdy na 9. miejscu notowano Andrzeja Pawelca.

Jak żyje się z fortuną na koncie? Czy właściciel ferrari chwyta czasem za odkurzacz albo pierze sobie skarpetki?

To, że mam kilka złotych więcej od innych, nie oznacza, że mam się wysługiwać ludźmi. 95 proc. spraw załatwiam sam. Nie mam ciśnienia wariata, który się dorobił i nic innego nie robi, tylko paznokcie szlifuje

- Nie odbiła mi palma. To, że mam kilka złotych więcej od innych, nie oznacza, że mam się wysługiwać ludźmi. Może w małym procencie tak, ale tylko jeśli nie mam czasu. Ale 95 proc. spraw załatwiam sam. Nie mam ciśnienia wariata, który się dorobił i nic innego nie robi, tylko paznokcie szlifuje - mówi Piotr Misztal, jeden z najbogatszych łodzian.

I chyba jedyny, który o swoim majątku opowiada publicznie i bez skrępowania. Co do paznokci, to Misztal mówi, iż na co dzień sam sobie potrafi doszlifować i tylko od wielkiego dzwonu idzie po fachową usługę.

- Oczywiście, że mam osobę, która mi pomaga w sprzątaniu domu. Ale nie mam problemu, żeby posprzątać samemu. Wiele lat temu w Nowym Jorku miałem firmę sprzątającą różne nieruchomości i naprawdę się na tym znam. Lubię też umyć swoje auto - deklaruje Misztal i może to nic dziwnego, zważywszy jak wdzięcznymi do mycia obiektami do mycia chwalił się w ostatnich latach przedsiębiorca.

Z rzeczy, których milioner nie robi, można wymienić pranie - bo na tym się nie zna, a jak kilka razy włączył pralkę, to się ubrania pokurczyły. Przyznaje też, że nie prasuje i nie gotuje, bo doszedł do wniosku, że nie ma sensu psuć i palić, lepiej oddać w dobre ręce - gotuje narzeczona bądź gosposia.

Całkiem normalnym życiem chwali się też Witold Skrzydlewski. Co dzień o szóstej rano kawa na stacji benzynowej w Brzezinach. Czy to porcelana, czy plastik, nie ma znaczenia. Ubrania niemarkowe od Ptaka albo z Nadarzyna. Zakupy w marketach i to wcale nie najdroższych - w Biedronce, w Tesco.

Jedyna różnica między Skrzydlewskim a Kowalskim, który zarabia 1.500 zł, jest taka, że ten pierwszy nie patrzy na ceny, tylko wrzuca do koszyka to, co mu się podoba.

- Przystanę sobie w Nowosolnej, kupię sobie to, czego potrzebuję. Oczywiście, nie kupuję rzeczy typowo do domu, jak mięso czy wędliny, to robi druga część rodziny. Ale nie zamawiamy niczego przez internet, niczego nam nie dowożą - zaznacza przedsiębiorca.

 

Okradli mnie kiedyś, wyprowadzili z garażu bmw. I widzę tę radość w oczach ludzi, że Skrzydlewskiego okradli. Wychodzi sąsiadka, która obok prowadziła interes, i aż bierze się pod boki, taka zadowolona. Pojechałem, gdzie sprzedawali hyundaie i poprosiłem o największy. Wróciłem, sąsiadka wyszła i mówi: „Widzę, że cię nie ze wszystkiego okradli. Dałem sobie wtedy słowo, że wcześniej czy później ją wykupię. I wykupiłem

 

Skrzydlewski ma wiele gorzkich refleksji, dotyczących polskiego luksusu.
- Wielu to pociąga, bo kiedyś nie mieli nic, a teraz się zachłystują. Znam takich, co gardzą ludźmi nieposiadającymi tego czy innego markowego gadżetu. Już w szkołach dzieciaki licytują się, kto ma jakiej firmy ciuchy. A z drugiej strony jest też tak, że wiele osób woli się nie przyznawać, jeśli czegoś w życiu się dorobiło. Bo jest opinia, że jak ktoś ma pieniądze, to je ukradł – mówi przedsiębiorca.

Według Skrzydlewskiego, kluczowe jest tu słowo "zawiść".
- Okradli mnie kiedyś, wyprowadzili z garażu bmw. Podjeżdżam pod kwiaciarnię na Lodowej, szyby wybite, też wszystko okradzione. I widzę tę radość w oczach ludzi, że Skrzydlewskiego okradli. Wychodzi sąsiadka, która obok prowadziła interes, i aż bierze się pod boki, taka zadowolona. Więc pojechałem na ul. ks. Popiełuszki, gdzie sprzedawali hyundaie i poprosiłem o największy samochód. Gość popatrzył, czy jestem głupi, czy nienormalny, bo na ogół ludzie tylko samochody oglądali. Wróciłem, sąsiadka wyszła i mówi: „Widzę, że cię nie ze wszystkiego okradli. Dałem sobie wtedy słowo, że wcześniej czy później ją wykupię. I wykupiłem - wspomina łódzki przedsiębiorca.

Duży hyundai to już przeszłość. Teraźniejszość to auto, które Skrzydlewski kupił trochę przez własną pychę, a trochę, by poprawić sobie nastrój po tym, jak córka Joanna przegrała wybory do europarlamentu.

- Niechcący wszedłem do salonu jaguara, ale nie po to, żeby coś kupić. Jak mi powiedzieli, ile kosztuje ten samochód, to zażartowałem, że mogą do mnie zajrzeć, jeśli opuszczą 200 tys. z ceny. Pani jeździła kilka dni do mnie, nie miałem zamiaru go kupować, bawiłem się w targowanie. Nie sądziłem, że opuści 200 tys. Ale jak się zgodziła w końcu, to mnie się zrobiło wstyd. No i mam ten samochód, czasem nim jeżdżę.  Podobnie wstyd mi się zrobiło, jak kiedyś kupowałem okulary. I nie dopatrzyłem jednego zera. Kiedy pani wypisała kwitek, a za mną stała kolejka, to nie wypadało mi się wycofać, wkurzony wziąłem te okulary, a za miesiąc je zgubiłem - opowiada przedsiębiorca.

Skąd tyle zazdrości?
Jak to jest z tym naszym bogactwem, jego paradoksami, zawiścią, wstydem, a zarazem ostentacją naukowo wykłada Ireneusz Jabłoński, dziś wiceprezydent Łodzi, a na co dzień ekonomista, do niedawna członek zarządu Centrum im. A. Smitha.

- Wynika to z naszej przeszłości. Na ziemiach polskich nie mieliśmy okazji przeżyć kapitalizmu - mówi Jabłoński. - W Wielkiej Brytanii w XIX w. liczba osób zamożnych wzrosła ośmiokrotnie, długość życia wzrosła o prawie 20 lat, a dominował model, który potem sprzedało amerykańskie kino, od pucybuta do milionera. U nas to wszystko wydarzyło się tylko w pewnym zakresie, m.in. w takich miejscach jak Łódź, gdzie właściciel warsztatu tkackiego mógł się stać potentatem. Na Zachodzie w XIX w. ludzie robiący udane interesy, rekrutowali się z istniejących poprzednio klas, w Niemczech ze szlachty, we Francji z mieszczaństwa. U nas było inaczej, bo szlachta się spauperyzowała, zwłaszcza po przegranym powstaniu w 1863 r., a burżuazja zawsze w Polsce miała istotny element etniczny, bo mieszczanami byli głównie Niemcy, Żydzi, Ormianie. W związku z tym przez lata kupcy byli uznawani za żywioł obcy. To rzutowało na postrzeganie tych, którzy byli przedsiębiorczy, zarabiali pieniądze  - tłumaczy Jabłoński.

I dodaje, że kolejny akt rozegrał się w czasach PRL i to nie jest już historia, a doświadczenie większości dorosłych ludzi w Polsce. Ukuto wówczas takie określenia jak prywaciarz. Nie było rolnika, tylko chłop albo kułak. I tak dalej.

Dziś jako społeczeństwo nie potrafimy się cieszyć tym, że inżynier czy majster, otwierając fabryczkę, osiąga sukces. To na szczęście się zmienia z dorastaniem nowych pokoleń, które mają kontakt ze światem

 

- Wbijane przez dwa pokolenia określenia negatywnie wartościujące zostały w głowach. Dziś jako społeczeństwo nie potrafimy się cieszyć tym, że inżynier czy majster, otwierając fabryczkę, osiąga sukces. To na szczęście się zmienia z dorastaniem nowych pokoleń, które mają kontakt ze światem, które nie mają kompleksów i obciążeń i które chcą poprawiać swoją sytuację materialną, nawet jeśli czasem rozumieją to na opak, próbują iść na skróty. Taki moment pojawia się na szerszą skalę pierwszy raz w historii ostatnich 200 lat. Dlatego z jednej strony musimy odchorować niezrozumienie i zawiść, a z drugiej strony trzeba ucywilizować nuworyszy, którzy wprawdzie odnieśli sukces materialny, lecz sukces ten znacznie wyprzedza ich poziom kulturowy. Stąd czasem ta ostentacja w złym guście - mówi Jabłoński.

On sam, jak przekonuje, choć należy do zamożnej klasy średniej, nie ma potrzebny luksusu, na ręku ma zegarek za tysiąc kilkaset złotych, a nie za 40 tys. Jabłoński zaznacza przy tym, że swoją zamożność traktuje jako rzecz naturalną, bo długo i starannie się kształcił, ciężko pracował i podejmował ryzyko.

Zbudował w ten sposób pewną stabilność materialną rodziny, a dorobek wypracowany z żoną chce przekazać dzieciom. Jabłoński przyznaje jednak, że jest szczęściarzem, bo jego dorosła młodość przypadała na lata 90., niespotykany w naszej historii okres szans. Okres, który zdarza się raz na sto lat...

Jeśli zaś chodzi o zegarek Jabłońskiego - ciekawe, do której grupy nabywców zaliczyłaby wiceprezydenta firma KPMG, która analizując postawy konsumenckie, podzieliła najbogatszych Polaków na cztery kategorie.

Pierwsza to koneserzy. Dobra luksusowe kupują, by cieszyć się jakością. Konformiści kupują po to, by budować swój wizerunek w oczach innych. Nie chcą się wyróżniać, ale mają potrzeby natury prestiżowej. Gwiazdy też kupują na pokaz, ale zamiast wtapiać się w tłum, chcą błyszczeć. Pasjonaci zaś kupują pod wpływem impulsu, żeby sprawić sobie przyjemność. Cieszą się zakupami - przyjemność potrafią czerpać z samej wizyty w salonie.

KPMG podaje, że w 2014 r. Polacy łącznie wydali na dobra luksusowe 12 mld zł, czyli dwa razy więcej niż w 2008 r.  A mamy przecież za sobą kilka lat kryzysu finansowego i gospodarczego. Jak jednak coraz częściej przyznają ekonomiści i bankowcy, w czasie kryzysu przedsiębiorcy tak sumiennie oszczędzali na inwestycjach i płacach, że udało im się zgromadzić rekordowe środki na własnych kontach. Było więc z czego finansować "drobne" wydatki - takie jak nowe ferrari albo bentley.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki