Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Janina Lach doznała cudownego uzdrowienia. Dziś może chodzić i normalnie żyć

Anna Gronczewska
Od tego dnia minęły czterdzieści dwa lata. Janina Lach mieszka dalej w swym małym domku w Białej koło Zgierza. Wraca pamięcią do tych wydarzeń. Uznano jej przypadek z jeden z największych cudów, który miał miejsce w Częstochowie, przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej.CZYTAJ DALEJ >>>.
Od tego dnia minęły czterdzieści dwa lata. Janina Lach mieszka dalej w swym małym domku w Białej koło Zgierza. Wraca pamięcią do tych wydarzeń. Uznano jej przypadek z jeden z największych cudów, który miał miejsce w Częstochowie, przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej.CZYTAJ DALEJ >>>. Anna Gronczewska
Od tego dnia minęły czterdzieści dwa lata. Janina Lach mieszka dalej w swym małym domku w Białej koło Zgierza. Wraca pamięcią do tych wydarzeń. Uznano jej przypadek z jeden z największych cudów, który miał miejsce w Częstochowie, przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej.

Największy cud z Jasnej Góry

Przed małym domkiem z ogródkiem stoi kapliczka Matki Boskiej. Janina Lach z dumą mówi, że wybudował ją jej syn, Adam.

Jak był jeszcze zdrowy - dodaje.

Janina Lach, niewysoka, szczupła kobieta nie rozpamiętuje nieszczęść, które ją spotkały. A było ich nie mało. W 2006 roku pobito jej syna Adama. Chłopak dostał udaru. Było z nim bardzo źle, nie wstawał z łóżka. Teraz chodzi, ale ma kłopoty z pamięcią. Potem mąż dostał zawału, ma wszczepione by -passy..

Nie mam wyjścia, muszę to ogarnąć – mówi pani Janina, z której twarzy nie znika uśmiech. - Może, gdyby nie łaska, która spotkała mnie wiele lat temu wyglądałoby to inaczej?

Przypadek Janiny Lach, mieszkanki Białej koło Zgierza, uchodzi za jeden z największych cudów, który miał miejsce w Częstochowie, przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej.

Straszna diagnoza

Wszystko zaczęło się w latach siedemdziesiątych. Janina miała 19 lat, gdy zachorowała.

Zaczęłam tracić przytomność, czułam że moje nogi robią się bezwładne – wspomina. - Jeszcze dziś słyszę diagnozę lekarzy:pierwszy rzut stwardnienia rozsianego. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy jak straszna to choroba.

Żyła tak jak wiele dziewczyn w jej wieku. Wyszła za mąż za Waldka. Urodziła się Ewa, potem Adam. Mieszkali wtedy w Łodzi. Jednak choroba zaczynała dawać znać. Po kolejnym jej rzucie nie wróciła już do pracy w biurze łódzkiego MPK. Dostała pierwszą grupę inwalidzką, zaczęła chodzić o kulach. W tym czasie odszedł od niej mąż. Ewa miała 2 lata i 8 miesięcy, a Adam - rok.

Zostałam z nimi sama, a z każdym miesiącem stan mojego zdrowia się był coraz gorszy – opowiada pani Janina. - Posłuszeństwa odmawiały nie tylko nogi, ale i ręce. Coraz gorzej widziałam, przestały pracować jelita. Zdałam sobie sprawę, że ostrzeżenia lekarzy się sprawdzają. Mówili, że powinnam się cieszyć, że jeszcze chodzę, a nie powinno to trwać długo. Będę kilka kilka lat leżeć w łóżku i czekać na śmierć. Lekarstwa na tę chorobę nie wynaleziono. Miałam świadomość, że gdy stwardnienie rozsiane zaatakuje rdzeń kręgowy, to ze mną koniec. Ale ja chciałam żyć, dla dzieci! To mnie trzymało przy życiu. Marzyłam, by zostać z nimi jak najdłużej. Oprócz babci nie miałam rodziny. Wiedziałam, że po mojej śmierci Ewa i Adam trafią do domu dziecka.

Sen z Matką Boską

Zima w styczniu 1979 roku była mroźna, ze śnieżnymi zaspami. W któryś z takich mroźnych styczniowych dni Janina Lach miała sen. Przyśniła się jej Matka Boska. Stanęła przede nią i powiedziała: Przyjedź do mnie, na Jasną Górę! Janina Lach zapewnia, że wcześnie nie wierzyła w sny. Jednak wtedy coś wewnątrz podpowiadało jej, że trzeba jechać do Częstochowy..

Miałam 28 lat, ale nigdy wcześniej nie byłam w Częstochowie – tłumaczy. - Postanowiłam jechać, choć był to dla mnie wielki wysiłek. Chodziłam tylko dzięki kulom. Zabrałam ze sobą Ewę, która miała wtedy nie całe 7 lat. Adama zostawiłam u mojej babci.

Zdarzył się cud!

Był 28 stycznia 1979 roku. Do Częstochowy pojechały pociągiem. Potem taksówkarz zawiózł je pod sam klasztor. Gdy weszła z córką do kaplicy w której znajduje się cudowny obraz Matki Boskiej Jasnogórskiej była odprawiana msza święta. Głównym celebransem był ojciec Jerzy Tomziński.

O tych swych kulach zaczęłam iść w kierunku krat oddzielających cudowny obraz od wiernych – wspomina. - W pewnym momencie zaczęła bić stamtąd w moi kierunku jasność, poczułam że ogarnia mnie wielkie ciepło. Zobaczyłam twarz Matki Boskiej, miałam wrażenie, że coś mówi do mnie. Więcej nie pamiętam. Czułam, że jestem w jakiejś ekstazie. Po chwili zobaczyłam, że stoję bez kul. Mała Ewa krzyczała: Oddajcie mamie kule! A kulę trzymały w rękach dwie kobiety – Wanda Kilnar z Głuchołaz i siostra zakonna Rafaela Marek, z Częstochowy. Potem Wanda Kilnar opowiadała mi o tym co się wtedy wydarzyło. Miała wrażenie, że kule same odchodzą od moich rąk! Pani Wanda i siostra Rafaela zaprowadziły mnie do zakrystii i powiedziały ojcom paulinom co się stało. Gdyby nie one, to pewno nikt nie dowiedział się o tym cudzie.

Potem okazało się, że podobny przypadek cudownego uzdrowienia jasnogórskie kroniki zanotowały 50 lat wcześniej, 14 września 1929 roku. Cudu doświadczył wtedy 52 letni Michał Bartosiak. Od 9 lat był sparaliżowany, nie mógł chodzić. Przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej wstał i poszedł o własnych siłach...

Sama chodziła

Janina Lach nie mogła uwierzyć, że wyszła z kaplicy na swoich nogach, bez pomocy kul! Czuła się tak szczęśliwa, że nie była tego w stanie wypowiedzieć słowami! Chciała wziąć Ewę za rączkę, ale nie pozwoliła. Córeczka też nie wierzyła w to co się stało. Mówiła: Mamo przewrócisz mnie, to ja muszę ciebie prowadzić!Jednak po kilkunastu minutach zaczęła oswajać się z myślą, że jej mama normalnie chodzi. Zaprowadziła ją na małą ślizgawkę, która był na dziedzińcu jasnogórskiego klasztoru. Zaczęły się razem ślizgać. Pierwszy raz w życiu!
Gdy wróciła do Łodzi babcia, która wychowywała Janinę Lach, dotykała wnuczkę, płakała, nie mogła uwierzyć w to co się stało. Mały Adaś nie odstępował mamy na krok.

Gdy byłam chora narzekał, że nigdy nie mogę wziąć go za rękę i pójść na spacer – opowiada pani Janina. - Tak jak inne mamy chodzą ze swoimi dziećmi. Teraz mogłam nie tylko z nim spacerować, ale nosić go, przytulać. Po kilku dniach odwiedził mnie sąsiad, zapytał zdziwiony: Pani bez kul? Po cudownym uzdrowieniu poszłam pieszo na Jasną Górę, z Warszawy, żeby było dalej. W sumie byłam sześć razy. Brałam ze sobą też dzieci.

Odezwała się Służba Bezpieczeństwa

By uzdrowienie zostało uznane za jasnogórski cud, musiała przedstawić dokumenty medyczne, na przykład kartę informacyjną ze szpitala i złożyć zeznanie pod przysięgą. Dokumentacja potwierdzająca jej uzdrowienie liczy 69 stron maszynopisu.

Ja i moi świadkowie składaliśmy zeznania pod przysięgą – mówi Janina Lach. - Gdy po wyzdrowieniu poszłam do neurologa, który od lat co miesiąc składał mi wizyty domowe, to poprosił mnie o dowód osobisty. Potem zapytał czy mam siostrę bliźniaczkę. Nie chciał wierzyć, że to ja...Gdy mu o wszystkim opowiedziałam, to stwierdził że w cuda może wierzyć, ale cudami nikogo leczyć nie może...

Nie obyło się bez kłopotów. Był to przecież koniec lat siedemdziesiątych. Na drugi dzień po wizycie u lekarza, w domu pani Janiny pojawiła się Służba Bezpieczeństwa. Proponowali jej miejsce w renomowanym sanatorium milicyjnym w zamian za to, że nie będzie nikomu opowiadać o tym co ją spotkało. Potem jeszcze kilka razy zabierali ją na kilka godzin do komendy przy ul. Lutomierskiej w Łodzi. Znowu namawiali by milczała.

A ja nie mogłam milczeć, musiałam dzielić się swoim szczęściem, dawać świadectwo! - zapewnia pani Janina.- W końcu dali mi spokój, ale pojawiły się problemy z rentą. Mimo, że miałam pierwszą grupę nagle zaginęły moje dokumenty. Zamieszanie trwało do listopada 1980 roku. W końcu ustąpili i dostałam na stałe drugą grupę inwalidzką.

Sama wyremontowała dom

Od cudownego uzdrowienia Janiny Lach minęły czterdzieści dwa lata. Zapewnia, że jest zdrowa. Czasem boli ją kręgosłup, gdy się przepracuje. Ale tak każdy ma w pewnym wieku. Blisko 30 lat mieszka w Białej. Sama wyremontowałam swój maleńki domek. Pomalowała ściany, zrobiła meble. Ale kiedyś, w Wielki Czwartek szykowała się do kościoła, gdy pod domem stanęła taksówka. Wysiadł z niej mąż, który zostawił ją kiedyś z dziećmi. Powiedział: wróciłem!

Waldek był chory, po dwóch zawałach – wyjaśnia.- Nie mogłam go odtrącić. Został. Żyjemy teraz razem. Jest z nami Adam. Ewa została w Łodzi, ma troje dzieci.

Nie ma objawień, są cuda

Paulini z Częstochowy tłumaczą, że na Jasnej Górze nigdy było objawień Matki Boskiej. Matka Boska przemawia przez cuda! Częstochowskie cuda dzielone są na trzy kategorie. Pierwsza, te najbardziej przemawiająca, to cuda mające miejsce przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej. Na przykład to co spotkało panią Janinę Lach czy wspomnianego wcześniej Michała Bartosiaka. Druga kategoria cudów częstochowskich, to te, które są związane z Jasną Górą, ale nie mają miejsca przed Cudownym Obrazem. Trzecia zaś grupa częstochowskich uzdrowień, to mające miejsce za pośrednictwem mszy świętej odprawionej na Jasnej Górze.
Kule o których chodziła zostały w Częstochowie. Wisiały przez lata koło obrazu Matki Boskiej Jasnogórskiej. Potem przeniesiono je do prawej nawy. Jest przy nich tabliczka informująca o tym co wydarzyło się w styczniu 1979 roku.

Zawsze, gdy jestem w Częstochowie idę popatrzeć popatrzeć na te kule – mówi Janina Lach. - Patrzę na nie i czuję ogromną wdzięczność za łaskę, którą otrzymałam, za to co stało się z moim życia. Mogę dziś powiedzieć, że jestem szczęśliwa, nawet bardzo szczęśliwa....Tyle, że teraz przez pandemię dawno nie nie byłam na Jasnej Górze...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki