Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jasiek Mela, czyli jak ogarnąć życie jedną, silną ręką

Anita Czupryn
Fot. archiwum prywatne , fundacja marka kamińskiego
Imponuje swoimi podróżniczymi dokonaniami i stylem życia: skromnym, nastawionym na pomoc drugiemu człowiekowi. Jan Mela nie ma zamiaru spocząć na laurach. Przed nim kolejne wyzwanie - udział w triatlonie

No, zaraz. Ale przecież ty nie masz jednej ręki! - zdumiał się gość, który serwisuje rowery. Jasiek Mela odparł: - No, nie mam. I stary, twoja w tym głowa, jak to teraz zrobić, żeby ten rower miał przednie przerzutki, tylne przerzutki, przednie i tylne hamulce, wszystko po lewej stronie, bo ja to muszę ogarnąć jedną ręką, ba, właściwie nawet jednym palcem.

Dziś już Jaśka Meli nie trzeba specjalnie przedstawiać. W Polsce słyszał o nim każdy, a jego historia i zarazem historia jego rodziny posłużyła za scenariusz do filmu "Mój biegun", który swoją premierę miał półtora roku temu. Do tego czasu Jasiek dał się poznać również i na świecie jako najmłodszy niepełnosprawny zdobywca dwóch ziemskich biegunów (północnego i południowego) i to w jednym roku (miał wtedy 15 lat). Po polarnych wyprawach zdobył największy szczyt Afryki - Kilimandżaro, rok później Elbrus (najwyższy szczyt Kaukazu), a w 2010 r. udał się na wyprawę wspinaczkową na El Capitan w Kalifornii. Wziął udział w maratonie w Nowym Jorku, podróżuje po świecie. Zatańczył też w popularnym show "Taniec z gwiazdami". No i założył Fundację "Poza Horyzonty", która pomaga osobom niepełnosprawnym po wypadkach.

Teraz stoi przed kolejnym wyzwaniem: 9 sierpnia Mela weźmie udział w zawodach triatlonowych Herbalife Ironman 70.3 Gdynia. Został ambasadorem tej imprezy dla prawdziwych twardzieli. A to oznacza, że musi przepłynąć prawie 2 km, na rowerze przejechać 90 km, no i jeszcze przebiec prawie 22 km. Jego trener Piotr Netter, były trener kadry narodowej w triatlonie, nie ma wątpliwości, że Jasiek kolejny raz sprawdzi się i zawody ukończy. I wygra kolejną życiową bitwę.
- Te wyzwania same do mnie przychodzą. Ja ich nawet nie szukam - mówi w rozmowie z "Polską" Jan Mela. Ale podchodzi do nich w różny sposób. - Są w moim życiu projekty, które traktuję jako częściowo misyjne i te zazwyczaj przychodzą same, oraz takie, które organizuję zupełnie prywatne, choć prawdą jest i to, że jedno z drugim się łączy. Bywa, że w Fundacji "Poza Horyzonty", którą prowadzę, organizujemy wyprawy integracyjne z udziałem osób niepełnosprawnych, które są dla mnie misją i pracą. A bywa i tak, że biorę plecak i wyjeżdżam na kilka miesięcy. Jeżdżę autostopem, łażę po dżungli i to jest zupełnie mój prywatny projekt.

Dziś mija 10 lat, od kiedy po raz pierwszy zjawiłam się w domu Jaśka Meli, w Malborku. Akurat wrócił ze swojej drugiej wyprawy na biegun, na którą zabrał go znany podróżnik i polarnik Marek Kamiński. Wówczas to usłyszałam po raz pierwszy z ust jego i jego rodziców tę historię. Najpierw o pożarze domu. Jasiek miał siedem lat, kiedy zimą spłonął cały dobytek rodziny. Pożar zaczął się od wadliwej farelki. Melowie podnieśli się z nieszczęścia, odbudowali, pomogli dobrzy ludzie. Potem - o nieprawdopodobnej tragedii, która spotkała ich pół roku później. Ostatni dzień wakacji, Piotruś, młodszy o dwa lata braciszek Jaśka, jest pełen radości: ma już kupione wszystkie zeszyty do szkoły. 1 września idzie do pierwszej klasy. Rodzina postanawia ten dzień uczcić razem, nad jeziorem. Jest taki piękny, słoneczny dzień.

Piotruś na oczach Jaśka tonie w odmętach jeziora. Rodzina długo zmaga się z bólem, z cierpieniem po stracie Piotrusia. I to przecież nie koniec dramatów. Pięć lat później, 24 lipca 2002 r., Jasiek złapany przez burzę, kryjąc się przed deszczem, wchodzi do niezabezpieczonego budynku stacji transformatorowej. Razi go prąd o ogromnym napięciu. W gdańskim szpitalu przechodzi kilkadziesiąt operacji. Rodzice miesiące tkwią przy jego szpitalnym łóżku. Bezradni wobec niewyobrażalnego wręcz bólu, którego doświadcza ich syn. Niestety, lekarze decydują o amputacji lewego podudzia nogi i prawego przedramienia.
- Jak ja teraz będę chodził? Czy ja umrę? - pyta mamę. - Nie wiem - odpowiada.
- Zastanawiałaś się, dlaczego my, dlaczego to nas spotyka? - pyta żonę ojciec Jaśka Bogdan Mela. - Nie wiem - znów mówi Urszula Mela.

Jak przeżyć kolejną traumę w rodzinie? Jasiek załamuje się psychicznie. Rodzice nie rezygnują jednak z walki o niego. Powodują, że syna odwiedza znany polarnik i podróżnik, Marek Kamiński. Początkuje tym absolutny zwrot w życiu chłopaka. Jasiek opowie mi o tym później. - Kiedy Marek Kamiński zaproponował mi drugą wyprawę, pomyślałem: trzeba iść za ciosem. Pierwsza, na biegun północny, który zdobyliśmy w kwietniu 2004 r., pomogła mi uwierzyć w siebie - mówi. I dodaje: - Pomyślałem: jeśli jest okazja, trzeba ją chwytać. Bo z okazjami, które pojawiają się w naszym życiu, jest jak z kolorowymi motylami. Przysiadają w pobliżu nas, czasem nawet siadają na ramieniu. Jeśli nie zachwycimy się nimi, odlecą niezauważone. A my nawet nie będziemy wiedzieli, że coś straciliśmy. Ja już wtedy wiedziałem: jeśli nie zatrzymam okazji, ona zniknie i być może nigdy już nie wróci.

Tamta podróż szczególna była również z tego względu, że na biegunie Jasiek ze swoimi towarzyszami wyprawy świętował Boże Narodzenie. W grudniu na Antarktydzie wciąż jest widno i świeci słońce. Nie widać więc pierwszej gwiazdki, która w jego rodzinnym domu jest znakiem, że można już zasiadać do wigilijnej kolacji. Jasiek wydeptuje w śniegu choinkę.
To była zresztą, jak potem opowie, kolejna wyprawa w głąb samego siebie.
Z każdym kolejnym dniem lepiej poznawał swoje bariery, ograniczenia, możliwości. - Uczyłem się samego siebie - wspominał. Uczyłem się przełamywania barier. Przeróżnych, począwszy od tych stereotypowych, które dotyczą osób niepełnosprawnych, do tych najważniejszych: własnych, skrytych w umyśle.

Do tego momentu będzie wracał wiele razy w życiu. Za każdym razem, gdy usłyszy albo pomyśli: "Jasiek, nie dasz rady", pojawią się słowa: "Przypomnij sobie wyprawę. Nie poddałeś się. Teraz też nie możesz, teraz jest łatwiej". Ale wtedy też usłyszał słowa, na które czekał - od rodziców. Dzięki Markowi Kamińskiemu, który tego szczególnego wieczoru wyciągnął telefon satelitarny i Jasiek mógł zadzwonić do domu. Mama powiedziała mu: "Pamiętaj, cel nie jest najważniejszy. My już teraz jesteśmy z ciebie dumni. Dla nas ty już ten biegun zdobyłeś".

Dziś mówi mi: - Tamte wyzwania były w gruncie rzeczy prostymi zadaniami: obudzić się rano, zjeść śniadanie, spakować obóz, wyruszyć, pilnować kierunku. Dziś też to widzę, że życie w podróży jest sto razy prostsze niż życie codzienne. Zupełnie inne jest poczucie odpowiedzialności, ciężaru, kiedy się organizuje wyprawy z udziałem osób niepełnosprawnych, kiedy musimy być osobami, które pierwsze wstają, a kładą się ostatnie. A zupełnie inna odpowiedzialność jest, gdy podróżuję sobie z dziewczyną autostopem, a jeszcze inaczej, gdy podróżuję sam - mówi.

Nie zapomni tego uczucia, gdy wrócił z bieguna północnego, i tego przerażenia: "Jezu, lekcje muszę nadrobić, bo byłem w gimnazjum, a tu media czegoś chcą, rodzice stęsknieni, przyjaciele spragnieni kontaktu. Kurczę! A jeszcze tydzień temu, może i było minus trzydzieści, może było zimno, ale jakie to życie było proste".

Ale o Jaśku wtedy stało się już bardzo głośno. Ba, sam papież Jan Paweł II wysłał podróżnikom telegram gratulacyjny. Chłopakowi jednak woda sodowa nie uderzyła do głowy. Zdaje maturę, wyjeżdża na studia. Najpierw jest to reżyseria w Łodzi, potem psychologia w Sopocie. Wciąż go nosi, szuka swojego miejsca. Przenosi się do Krakowa. I w żadnym momencie nie uważa, że zmarnował czas.

Kiedy sąd przyznaje mu za wypadek 230 tys. i comiesięczną rentę, zakłada fundację.

Parę miesięcy temu, a było to już po jego kolejnym mocno wyczerpującym fizycznie wysiłku, za jaki uważa "Taniec z gwiazdami" otrzymał kolejny telefon - zadzwonił do niego Michał Drelich, dyrektor Herbalife Gdynia Ironman. - I zaproponował, abym wskoczył w nową bajkę - uśmiecha się Jasiek. Zawody, do których teraz się przygotowuje, są szczególnie obciążające dla organizmu. Łączą w sobie przecież aż trzy dyscypliny: bieganie, pływanie i jazdę na rowerze.

- Po co to robię? Trochę prywatnie, trochę misyjnie. Misyjność polega na tym, że chcę po raz kolejny, może trochę innym wyzwaniem, ale chyba najbardziej intensywnym w moim życiu, do jakiego się szykuję, pokazać, że niepełnosprawność to hasło wymówka, którego ludzie bardzo często używają do tego, żeby zrezygnować z życia, mniej lub bardziej świadomie. Po prostu bojąc się życia. A ja sobie wiele lat temu postanowiłem, że nie dam się swojej niepełnosprawności, będę w życiu robił to, na co mam ochotę, a jeśli pojawią się trudności, bo one przecież zawsze się pojawiają - to trzeba je przeskoczyć. Osoba pełnosprawna będzie to robić normalnie, dwiema rękami i dwiema nogami, a ja muszę czasem kombinować. Co z kolei wywołuje śmieszne sytuacje - opowiada. Kiedy dwa tygodnie temu był na dziewięciodniowym obozie treningowym na Majorce i wypożyczył rower triatlonowy, to gość, który zajmował się serwisem, spojrzał na Jaśka zdziwiony. - No, zaraz. Ale przecież ty nie masz jednej ręki - powiedział. A Jasiek na to: - No, nie mam i stary, twoja w tym głowa, jak to teraz zrobić, żeby ten rower miał przednie przerzutki, tylne przerzutki, przednie i tylne hamulce, wszystko po lewej stronie, bo ja to musze ogarnąć jedną ręką, ba, właściwie nawet jednym palcem.

- I oczywiście dało się to zrobić. Życie wielokrotnie mi pokazuje, że się da - mówi Jasiek Mela. - Ale nie masz też jednej nogi. Jak będziesz kręcił tymi pedałami? - pytam. - No, nie mam. Ale będę pedałował obiema nogami. Jedną żywą, jedną metalową. I tyle - śmieje się.

Dlaczego wciąż chce pokazywać, że niepełnosprawność nie oznacza końca życia? - Bo to są rzeczy, które powtarzać trzeba. Te komunikaty medialne, które idą, informacje, że biorę w tym udział, że dam sobie radę bądź nie, to rzeczy, które cały czas mają innych adresatów. Jednym z elementów mojej pracy jest praca spikera motywacyjnego. Bardzo często jeżdżę na różne spotkania: w szkołach, na uniwersytetach, szpitalach, domach dziecka, zakładach karnych nawet i opowiadam o swoim życiu, by zmotywować ludzi do życia i do działania. Mówię to samo - w inny sposób, ale przekaz jest podobny. Robię to dla innych ludzi. Praca motywatora jest pracą nieskończenie potrzebną. Po to, żeby pokazać, że z niepełnosprawnością - i nie mówię tego wyłącznie o niepełnosprawności fizycznej - da się zrobić wszystko. Tak chcę działać, potrzebuję to udowadniać innym, ale również sobie. Pokazywać: dam radę, mogę żyć w pełni, a to jest tak ogromna adrenalina, tak ogromne poczucie siły i kontroli nad własnym organizmem, że to bardzo uzależnia - odpowiada. Oczywiście, sposobu na to, jak sobie radzić w życiu, nie da się sprzedać w pięć minut. Nie ma też takiej pigułki. Ani jednej książki: jak żyć, by być szczęśliwym. - Życie nie jest ani czarne, ani białe, a ludzie też są różni. Jeśli ja pokazuję, że wszystko jest możliwe, to pokazuję, że chodzi o to, żeby wierzyć w swoje możliwości. Mierzyć dużo wyżej niż nam się wydaje. Nasze możliwości, możliwości naszego ciała i umysłu są dużo większe. To nie znaczy, że uważam, że absolutnie wszystko da się zrobić. Uważam za to, że bywają w życiu i takie momenty, kiedy bardzo dużym męstwem, odwagą jest umiejętność rezygnowania z różnych rzeczy - podkreśla. Nie jest to łatwe dla niego, bo, jak mówi, ciągnie go czasem do różnych niebezpiecznych sytuacji. - Kiedy podróżuję, jestem na drugim końcu świata, idę ciemną alejką i widzę coś, co mnie interesuje, to jest mi niesamowicie trudno nie wejść w ten obcy świat. Nie zobaczyć, nie przyjrzeć się, nie porozmawiać z ludźmi, z którymi dla bezpieczeństwa nie powinno się rozmawiać, z typami spod ciemnej gwiazdy. Interesuje mnie życie takie, jakie jest: prawdziwe, czyli bardzo często brudne, bardzo często nieprzyjemne. Ciężko więc mi zrezygnować z pewnych rzeczy. Ale bywały w moim życiu takie sytuacje, kiedy musiałem sobie powiedzieć: stop, dalej nie idę, bo to jest niebezpieczne. Mam poczucie, że triatlon i inne rzeczy to fajna misja w moim życiu, ale jest przede mną jeszcze misja dużo, dużo ważniejsza, do której nie mogę się wyżyłować, nie mogę zniszczyć swojego organizmu, czyli - nie mogę zbytnio ryzykować. Dziś jestem kimś, kto podróżuje, robi zdjęcia, realizuje siebie, ale w przyszłości widzę siebie jako męża i ojca, który jest komuś potrzebny - deklaruje.

Nie zastanawiał się nad tym, jakby to jego życie wyglądało, gdyby na swojej drodze nie spotkał Marka Kamińskiego. - Jest duża szansa, że gdyby nie to wszystko, mój wypadek, spotkanie z Markiem, to bardzo możliwe, że nie zostałoby we mnie zaszczepione takie dążenie do realizowania siebie. Być może zadowalałoby mnie życie zupełnie przeciętne. Być może nie miałbym obok siebie takich ludzi, jakich mam teraz, i tak różnych wzorców. Być może w moich rodzicach, którzy są dla mnie źródłem inspiracji, też nie byłoby takiego doświadczenia siły. Staramy się uczyć tego, żeby przekuwać różne słabości w siłę. Mimo że jestem niepełnosprawny, to fizycznie i psychicznie dziś jestem dużo silniejszą osobą niż przed wypadkiem. Mam jedną rękę, ale ona jest dwa razy mocniejsza, jest tak silna, żebym mógł dawać sobie radę w codziennym życiu.

Jasiek przyznaje, że dziś większym dla niego zadaniem jest odnaleźć się na co dzień w Krakowie, gdzie mieszka od kilku lat, a to miasto bardziej odwiedza, niż w nim bywa. I teraz też jest dla niego taki ważny moment w życiu: wrócił do Krakowa po prawie dwóch latach nieobecności. Cztery miesiące podróżował po Azji, potem, gdy tańczył w telewizyjnym show, mieszkał w Warszawie, później zaś udał się z tatą w podróż na Syberię. Po tym życiu na walizkach wraca do siebie, do Krakowa, fundacji, codziennej pracy i już wie, że trudniej się odnaleźć w codziennych obowiązkach, niż wędrować z 30-kilogramowym plecakiem i dawać sobie radę na Syberii.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Jasiek Mela, czyli jak ogarnąć życie jedną, silną ręką - Portal i.pl

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki