Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"J***ć biedę". Wulgaryzmy powinny zniknąć z debaty publicznej. Niech wrócą pod budkę z piwem

Marcin Darda
Marcin Darda
"Wulgaryzmy powinny zniknąć z debaty publicznej. Niech wrócą pod budkę z piwem" - mówi dr Krzysztof Grzegorzewski, medioznawca z Uniwersytetu Łódzkiego.CZYTAJ DALEJ >>>
"Wulgaryzmy powinny zniknąć z debaty publicznej. Niech wrócą pod budkę z piwem" - mówi dr Krzysztof Grzegorzewski, medioznawca z Uniwersytetu Łódzkiego.CZYTAJ DALEJ >>>Grzegorz Gałasiński
"Wulgaryzmy powinny zniknąć z debaty publicznej. Niech wrócą pod budkę z piwem" - mówi dr Krzysztof Grzegorzewski, medioznawca z Uniwersytetu Łódzkiego

Podoba się Panu promocja Karty Łodzianina za pomocą sloganu „Jebać biedę”?

Nie, nie podoba mi się. Uważam, że jest przestrzelona, nietrafiona, zupełnie niepotrzebnie wulgarna, a poza tym odtwórcza. W związku z tym ten spot nie ma nawet waloru oryginalności, a sama konstrukcja, w ogóle sam pomysł promowania za pomocą tego sloganu, właściwie chyba tylko naraża moim zdaniem na większe kontrowersje i śmieszność niż na skuteczną reklamę Karty Łodzianina, która chyba się broni sama i jest czy byłaby korzystnym rozwiązaniem dla łodzian, gdybyśmy nie mieli pandemii.

Urzędnicy tego sloganu bronią, a jeden z ich argumentów jest taki, że wulgaryzmy są w zasadzie „elementem codzienności”.

Tu się nie zgodzę. Wulgaryzmy są elementem tylko fragmentu codzienności: komunikacji potocznej i nieoficjalnej, ewentualnie języka ulicznego, czyli wtedy, kiedy rzeczywiście ta komunikacja nieoficjalna przenika do dyskursu publicznego za sprawą protestów i za sprawą relacji z tych protestów w mediach. Ostatnio mieliśmy do czynienia z bardzo wielką liczbą wulgaryzmów użytych w sposób bardzo chwytliwy, szalenie nośny, że powołam się na Ruch Ośmiu Gwiazd, który stał się ikonicznym jeśli chodzi o oddziaływanie na odbiorcę. To się bardzo przyjęło, ale przyjęło się bo było spontaniczne, naturalne i dlatego, że wynika wprost z emocji, ze spontanicznej i szczerej komunikacji, która po prostu wylała się na ulice. Wulgaryzmy są zatem elementem komunikacji potocznej, używane mogą być wtedy spontanicznie, bezwiednie, również odruchowo czy na zasadzie pewnego automatyzmu czy z potrzeby emocjonalnej. Zupełnie inaczej to wygląda, gdy zamierzamy świadomie skonstruować tekst użytkowy zawierający wulgaryzm i wracając do tej łódzkiej reklamy Karty Łodzianina, to użyto w niej chwytu retorycznego, na zasadzie licentia poetica zacytowano epitet by stworzyć slogan. Ten slogan jest nietrafiony także z tego względu, że mimo wszystko w dzisiejszych czasach, gdy mamy do czynienia z nadmiarem różnego rodzaju komunikatów marketingowych, w zalewie informacji, haseł, sloganów, mamy wrażenie, że trzeba się rzeczywiście wykazać niebywałą pomysłowością i trafić w punkt, by taki slogan zaistniał w przestrzeni publicznej i to zaistniał pozytywnie. Akurat nie dziwi mnie, że łódzcy urzędnicy do błędu się nie przyznają, bo przyznaliby, że tworzą złą strategię marketingową, a przecież tworzą ją konsekwentnie od miesięcy. Przykładem była przecież głośna także poza Łodzią dyskusja o ekspozycji zwierzęcych penisów, co było wulgarne i niesmaczne. Najgorzej jest udawać kogoś, kim się nie jest i ewidentnie widać, że ci łódzcy urzędnicy próbują być bardzo młodzieżowi, a nawet cokolwiek menelscy. Ja wiem, że Bogusław Linda powiedział o Łodzi, że jest miastem meneli, ale bez przesady.

Pan wspomniał o ośmiu gwiazdach i wiemy jaki wulgaryzm się pod tym kryje, tyle tylko, że to jest kod, nawet błyskotliwy. Tymczasem na fali olbrzymich protestów proaborcyjnych wypłynęło hasło dosłowne, kierowane pod adresem rządu PiS, czyli „wypierdalać”. Natychmiast trafiło na czołówki serwisów informacyjnych, ale i na profile nie tylko polityków opozycji, ale także ludzi nauki i kultury...

Ten wulgaryzm stał się hasłem politycznym i chodzi tu o proces odwrotny niż leksykalizacja. Jakieś słowo, które miało znaczenie przenośne, metaforyczne, konkretne, nagle wchodzi do powszechnego użycia i manifestuje się tam w sposób absolutnie pospolity. Natomiast w przypadku tego hasła mamy zmianę znaczenia, a nawet pola semantycznego i zmianę funkcji tego czasownika w bezokoliczniku. Ono normalnie w słowniku języka polskiego figurowałoby jako wulgarny czasownik „wypierdalać”, co znaczy „oddalić się, wynosić się”. Ale w tym momencie stał się czasownikiem o imperatywie politycznym. To jest manifestacja polityczna i w związku z tym przeniesieniem znaczenia, a ściślej przeniesieniem funkcji, stał się elementem retoryki, wyrażania skrajnej niechęci, czy nawet nienawiści do obozu Zjednoczonej Prawicy w tym przypadku. Na takiej zasadzie to hasło właśnie funkcjonuje.

Chce Pan powiedzieć, że jeśli wulgaryzm staje się symbolem manifestacji politycznej, to jego publiczne używanie jest usprawiedliwione?

Nie, absolutnie nie. Ja akurat jestem zwolennikiem używania wszędzie gdzie się da zasady decorum, czyli zasady stosowności, dopasowania środków stylistycznych do sytuacji, do tekstu, do okoliczności. Jeżeli publicznie, w wywiadach używam wulgaryzmów, to tylko na zasadzie cytatu. Ta zasada stosowności jest coraz częściej pogwałcana, bo często się zdarza, że w mediach społecznościowych jakaś znana postać polityczna, aktor czy postać świata kultury, jak pisarz Jakub Żulczyk, któremu prokuratura wytacza proces za nazwanie Andrzeja Dudę debilem...

...debil to sformułowanie czysto medyczne.

Medyczne, ale w języku zleksykalizowane jako obelga. Chodzi mi o to, że pewnych określeń uznawanych powszechnie za wulgarne w dyskursie publicznym nie powinno się używać i koniec. Zostawmy wulgaryzmy tam, gdzie ich miejsce: pod sklepem osiedlowym czy pod budką z piwem, wśród osób chamskich i wulgarnych, czyli zostawmy je w komunikacji nieoficjalnej, gdzie jest ich miejsce. Radzę jednak się specjalnie nie obrażać, jeśli ktoś nagra, a potem upubliczni znaną postać, jak ostatnio pokazały się nagrania prezesa Orlenu Daniela Obajtka, który klnie jak szewc, choć były to rozmowy prywatne. Ale w życiu publicznym, również w manifestowaniu swoich poglądów politycznych, dla wulgarnego słownictwa nie powinno być akceptacji. Ja tę ekspresję nawet rozumiem, ale jej nie przyjmuję. Z czego ten napływ wulgaryzmów wynika? Wynika ze specyfiki funkcjonowania mediów społecznościowych, które skłaniają ludzi do zacierania granicy między tym, co prywatne, a tym co publiczne.

Czyli nie doceniamy faktycznego wpływu mediów społecznościowych na rzeczywistość. Jak ktoś siarczyście zaklnie, to spłycane jest to na zasadzie: „przecież to było tylko na Twitterze, albo Facebooku”, tak, jakby nie zostało wypowiedziane naprawdę.

Tak. Raz przez zacieranie granicy między tym co prywatne, a tym co publiczne, a dwa ze względu na pewne wrażenie intymności tej komunikacji. Zwłaszcza jeśli chodzi o Twittera ma się często wrażenie, że to jest komunikacja grupowa, tymczasem de facto jest to komunikacja publiczna, a nawet więcej: to jest komunikacja masowa, choć zawsze zależy to od stopnia rozpoznawalności osoby, która na Twitterze coś pisze. Politykom zdarza się często zagalopować właśnie dlatego, że komunikują się za pomocą Twittera. Bo to jest proste, nawet instynktowne. Sięgnąć dziś po smartfona i napisać parę słów to jest podstawowa czynność, a wszędzie tam gdzie działamy instynktownie, mechanicznie i traktujemy to jako czynność podstawową, wtedy wkrada się tam nasza prywatność, nasza potoczność, szczerość i właśnie wulgarność, jeśli jesteśmy na co dzień wulgarni, bo nie wszyscy oczywiście są. I przy tym traktujemy social media jako element komunikacji grupowej czy nawet w jakiejś mierze zamkniętej, a przecież nie zawsze tak jest. Niektórzy, zwłaszcza politycy na Twitterze, ostrych sformułowań i kontrowersyjnych tez, używają celowo, po pierwsze dlatego, żeby wstrząsnąć i zyskać rozgłos, po drugie dlatego, że taki polityk przez część odbiorców może zostać uznany jako „szczery, swój chłop”. Rzeczywiście nie wszyscy odbierają media społecznościowe poważnie, bo i informacji tam umieszczanych bardzo wielu nie uważa za miarodajne.

Tyle, że social media raczej zyskują użytkowników niż ich tracą, także dzieci, a przecież te serwisy nie blokują wpisów wulgarnych i raczej nie będą ich blokować

Dzieci też klną, choć oczywiście nie wszystkie, a czy klną na koloniach czy w internecie, to jest zupełnie inna sprawa. Social media to kanał komunikacji czy pas transmisyjny – powtórzę – zacierający granicę sfery prywatnej z publiczną. Nie da się zatrzymać tej fali wulgaryzmów płynących w social media, ale ważne jest co my możemy: pan jako dziennikarz czy ja, jako wykładowca. My możemy starać się na własnych swoich poletkach zatrzymywać ten proces zacierania się sfery prywatnej z publiczną, nie pozwalać na to, by wulgarne wyrażenia pojawiały się w naszych publikacjach czy na naszych wykładach, mogą to robić także wszystkie osoby publiczne. Natomiast to czym żyje ulica i czym żyją social media, jest naturalnym mechanizmem, który jest nie do zatrzymania, ale można go ignorować. Co tak naprawdę pozwala wygaszać pewne mechanizmy, akcje czy sformułowania? Pomijanie ich, ignorowanie. Teraz o tym dyskutujemy, ale dlatego, że nastąpiła eskalacja i trzeba to wyjaśnić. Media społecznościowe są kształtowane przez potoczność i zacieranie granic, ale pilnujmy po prostu, by tego zacierania w tych przekazach, które rzeczywiście są oficjalne. To jedyna i najprostsza konkluzja.

Zobacz również

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki