Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jerzy Dziewulski: negocjować można do czasu

Joanna Leszczyńska
Jerzy Dziewulski
Jerzy Dziewulski Marcin Obara/Polskapresse
Bandyta jest człowiekiem, który nie może z punktu widzenia swojego bandyckiego honoru poddać się "prymitywnym" metodom zawołania mamusi lub tatusia. Gdyby ojciec tej dziewczyny przyszedł i negocjował, to z kim? Z nią? Ten bandyta nie dopuściłby do tego, a sam też by nie chciał rozmawiać z jej ojcem. Być może nawet wzbudziłoby to w nim taką agresję, że od razu zastrzeliłby dziewczynę - mówi Jerzy Dziewulski.

Za kilka dni szef MSW otrzyma raport policji w sprawie akcji w Sanoku, podczas której 32-letni bandyta najprawdopodobniej zastrzelił siebie i 17-letnią dziewczynę, która była jego kochanką. A Pan jak ocenia postępowanie policji w tym wypadku?

Policja zrobiła to, co było możliwe w tej sytuacji. Jeśli ktoś mówi, że antyterroryści za późno weszli do mieszkania i dlatego nie udało się uratować dziewczyny, nie zna podstaw i zasad postępowania w takich przypadkach. Policja miała bardzo dobre rozeznanie. Wiedziała, że on siedzi ze swoją przyjaciółką, a nie zakładnikiem. Prowadzono negocjacje na tyle, na ile to było możliwe. Próbowano dotrzeć do bandyty przy pomocy esemesów, megafonów, także pokrzykiwania przez drzwi. Nie przyniosło to jednak żadnego rezultatu.

Dlaczego nie spróbowano działań niestandardowych, np. nie poproszono do negocjacji kogoś z bliskich dziewczyny?

W wielu przypadkach, kiedy próbowano w ten sposób rozegrać sytuację, zawsze przegrywano. I takie też są doświadczenia negocjatorów amerykańskich czy izraelskich.

Dlaczego?

Z prostej przyczyny. Gdyby tam była sama dziewczyna, to być może moglibyśmy doprowadzić do sytuacji, w której rozmawiałaby z ojcem. Ale była z człowiekiem, który ją zdominował. Nie dałby jej szansy na prowadzenia jakiejkolwiek rozmowy z kimkolwiek.

Ale trzeba było chociaż spróbować.

Otóż nie. We wszystkich przypadkach, w których próbowaliśmy tak robić, kończyło ją to albo wyjątkową agresją bandyty, łącznie z atakiem na policję, albo próbą natychmiastowego popełnienia samobójstwa. Do jednego z bandytów wprowadzono jego brata w celu przełamania oporu. Skutek był taki, że oddał na niego mocz. Trzeba zdawać sobie sprawę z tego, kim jest bandyta. Bandyta jest człowiekiem, który nie może z punktu widzenia swojego swoistego bandyckiego honoru poddać się "prymitywnym" metodom zawołania mamusi lub tatusia. Gdyby ojciec tej dziewczyny przyszedł i negocjował, to z kim? Z nią? Ten bandyta nie dopuściłby do tego, a sam też by nie chciał rozmawiać z jej ojcem. Być może nawet wzbudziłoby to w nim taką agresję, że od razu zastrzeliłby dziewczynę.
Dlaczego jednak nie zaryzykowano negocjacji z udziałem rodziny dziewczyny?
Doświadczenie mówi: Nie i jeszcze raz nie! Taka sytuacja zaczyna wymykać się spod kontroli. A to policja ma kontrolować sytuację. Wiedziała, gdzie oboje są w mieszkaniu, że są ze sobą blisko, że się trzymają za ręce, że się obejmują. Słusznie nie chciała doprowadzać do sytuacji, która może się wymknąć spod kontroli, a bandyta odpowiedziałby olbrzymią agresją. Wtedy policja usłyszałaby zarzuty, po co sprowadzała kogoś innego do negocjacji.

Dlaczego trwało to tak długo? Dlaczego nie zadziałano bardziej zdecydowanie, nie próbując zastrzelić bandyty?

Policjanci mieli nadzieję, że może się uda przekonać bandytę, by się poddał. Do pewnego momentu czas sprzyja antyterrorystom. Nie było przecież potrzeby odbijania zakładników, którym bandyta groził śmiercią. Zatem antyterroryści mogli próbować nawiązać kontakt z bandytą. Ale do pewnego momentu. Powyżej 12-14 godziny trwania akcji czas działa na niekorzyść policji. Policjanci są już zmęczeni, zestresowani. Toteż w 11 godzinie, kiedy zauważyli, że sytuacja jest patowa - weszli. Najprawdopodobniej w momencie, kiedy odpalili drzwi, bandyta zastrzelił dziewczynę i siebie. Były minister sprawiedliwości, który mówi, że gdyby był na miejscu premiera, to dałby przyzwolenie na oddanie wcześniejszego strzału, kompromituje się. Bo premier nie ma nic do tego i nie wolno mu dawać żadnego przyzwolenia. To byłoby bezprawie.

Nigdy Pan nie słyszał o sytuacji, kiedy udało się uratować osobę towarzyszącą bandycie, która nie była zakładnikiem?

Słyszałem, ale to była sytuacja,kiedy bandyta poddał się. Bandyta z Sanoka zdawał sobie sprawę, że to jest jego koniec. Zabójstwo i usiłowanie zabójstwa kilku ludzi to jest dożywocie. Wybierając między dotychczasowym luksusowym życiem z dziewczyną przy boku i życiem za kratami do końca życia, wybrał śmierć jej i swoją.

Mógł pomyśleć o dziewczynie, bo ona dożywocia by nie dostała...

Nie mógł myśleć o dziewczynie w kategorii ratowania jej życia, gdyż on myślał o niej w jako o swojej własności: "To moja dziewczyna, ja jej dałem pieniądze i ze mną odejdzie". Jeszcze raz zapewniam, że innej możliwości policjanci nie mieli.

Media na bieżąco relacjonowały akcję w Sanoku. Do bandyty musiało to wszystko docierać. Na ile to wpływało na jego postawę?

Uważam, że rola mediów w takiej sytuacji jest pozytywna. Antyterroryści uczą się tego w najlepszych ośrodkach w USA. Chodzi o to, by bandyci wiedzieli, że są osaczeni, by ich skłonić do poddania się. Bandyta w Sanoku też najprawdopodobniej o wszystkim, co było za zewnątrz, wiedział. Ale to nie miało wpływu na to, że zabił dziewczynę i siebie. Nie spodziewał się przecież, że antyterroryści przyjdą do niego z tortem.
Rozm. Joanna Leszczyńska

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki