Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jerzyk i jego rodzice: sportowo i świątecznie o Janowiczach

Anna Gronczewska
Niektórzy twierdzą, że syn państwa Janowiczów był wręcz skazany na sport. Oni sami śmieją się, że prowadzą rodzinny biznes, który nazywa się Jerzyk.
Niektórzy twierdzą, że syn państwa Janowiczów był wręcz skazany na sport. Oni sami śmieją się, że prowadzą rodzinny biznes, który nazywa się Jerzyk. Krzysztof Szymczak
Często św. Mikołaj przynosił mu pod choinkę rakiety tenisowe albo rzeczy związane z komputerem, który też jest jego pasją. Niedawno dostał samochód - 200 koni mechanicznych.

Jurek Janowicz to dziś nie tylko najlepszy polski tenisista, ale też jeden z najpopularniejszych naszych sportowców. Finalista ATP World Tour Masters 1000 w Paryżu, zajmujący 26. miejsce w rankingu ATP, święta spędza w rodzinnej Łodzi.

Jego droga na tenisowy szczyt zaczęła się właśnie w tym mieście. Pierwszą rakietę tenisową dostał, gdy miał dwa lata.

- Nie potrafiłem jeszcze odbijać piłki, ale całymi dniami ściskałem rakietę w rękach - opowiadał Jurek Janowicz.

Jednak tenis zaczął trenować, gdy miał 5 lat. Na początku była to bardziej zabawa. Jurek okazał się jednak bardzo pojętnym uczniem, wykazywał też duży sportowy talent. Nie mogło być inaczej. Siatkarzami byli jego rodzice - Anna i Jerzy senior. Grali nawet w pierwszej lidze, a pani Anna była swego czasu jedną z najlepszych polskich siatkarek. I poznali się właśnie dzięki siatkówce.

Anna Szalbot, mama Jurka, pochodzi z Cieszyna. W rodzinie nie było wielkich tradycji sportowych.

- Choć mój nieżyjący już tata Jan zawsze mówił, że gdyby nie wojna, to pewnie uprawiałby jakiś sport - dodaje pani Anna. - Mama Emilia sportem się specjalnie nie interesowała. Zmieniło się to, gdy ja zaczęłam grać w siatkówkę.

Przez pewien czas w lokalnej lidze w koszykówkę grał też brat Anny, Jerzy. Potem dostał powołanie do wojska, skończył się jego kontakt ze sportem. Inaczej było z jego siostrą. Anna zawsze była wysoką, szczupłą dziewczyną. Szybko więc dostrzegli ją trenerzy koszykówki. Koszykarką nie została. Kiedyś szła jedną z ulic Cieszyna, gdy zatrzymał ją trener siatkówki. Namówił, by poszła do niego na trening. Postanowiła spróbować i została.

- Złapałam bakcyla siatkówki - mówi nam. - Zaczynałam w nią grać dosyć późno, bo miałam 17 lat.

Jednak już po dwóch latach była środkową Płomienia Miliowice, wtedy jednego z najlepszych polskich klubów. Razem z tą drużyną świętowała pierwszy raz w swej karierze mistrzostwo Polski.

W tym czasie w Łodzi w siatkówkę grał jej przyszły mąż, Jerzy. Z dumą podkreśla, że jest rdzennym łodzianinem. Wychowywał się na Górnej. W jego rodzinie nikt nie był czynnym sportowcem. Ale wiernym kibicem był jego tata Edmund. Z czasem sportem, a przede wszystkim siatkówką, zainteresowała się też jego mama, Zofia.
- Do dziś ma wszystkie wycinki prasowe dotyczące mojej kariery - dodaje Jerzy Janowicz senior.
W ślady brata poszła jego nieżyjąca już siostra Bożena. Była wicemistrzynią Łodzi w pchnięciu kulą.
Jerzy senior swoją sportową przygodę zaczynał od... boksu. Miał 11 lat, gdy poszedł na trening do Rudzkiego Klubu Sportowego.
- Ale nie chciano mnie zapisać do sekcji bokserskiej - wspomina. - Byłem chudy, mały i stwierdzono, że nie nadaję się na boksera. Jednak się uparłem.

Dwie swoje pierwsze bokserskie walki w życiu stoczył na treningu. Trener, mając pewnie nadzieję, że zniechęci go do boksu, wyznaczył mu jako sparingpartnerów dwóch najlepszych chłopców. Ku zdumieniu wszystkich, Jerzy z nimi wygrał. Zaczął więc trenować boks. Nie trwało to długo. Boks zaczął mu się nudzić. Poszedł więc na trening szermierki. Zapisał się do łódzkiej Resursy i został nawet wicemistrzem Łodzi.

- Pamiętam, że były ferie - opowiada ojciec tenisisty. - Kolega szedł na trening siatkówki. Zapytał czy nie poszedłbym z nim. Zgodziłem się. I tak zostałem przy tej siatkówce.

Był siatkarzem łódzkiego Społem, Wifamy, Anilany. Z czasem dostrzeżono jego talent i zaproponowano mu występy we wrocławskiej Gwardii, która była drużyną liczącą się w męskiej siatkówce.
- Z Łodzi pojechało nas trzech, ale tylko ja zostałem we Wrocławiu - dodaje Jerzy senior.

Jednak szczęście nie trwało długo. Poważnemu wypadkowi uległa mama pana Jerzego. Miała złamane podudzie, miednicę. Osiem miesięcy leżała na wyciągu.
- Musiałem na pół roku zawiesić treningi siatkarskie - wyjaśnia. Po tej przerwie nie wrócił do Wrocławia, ale trafił do drużyny z Kędzierzyna-Koźla. I dzięki temu poznał swoją przyszłą żonę.

Anna i Jerzy przyjechali ze swoimi drużynami na obóz do Kokotka koło Lublińca. Pierwszego dnia treningów Ania skręciła nogę. Mogła przypatrywać się tylko, jak trenują inni.
- I tak trafiłam na Jurka - dodaje. - Już ponad trzydzieści lat jesteśmy razem!

To dzięki mężowi pani Anna trafiła do Łodzi. Łódzki Klub Sportowy grał wtedy w drugiej lidze i przygotowywał się do awansu do pierwszej. Anna została siatkarką ŁKS-u. Jerzy senior grał w Wifamie, w drugiej lidze. A w swoim ostatnim sezonie awansował z tą drużyną do pierwszej.
Anna Szalbot w 1983 roku zdobyła z ŁKS-em mistrzostwo Polski. Trenerem był wtedy Jerzy Matlak, były selekcjoner reprezentacji kraju. Ma na swym koncie też wicemistrzostwo Polski i Puchar Polski.
- Grałam w reprezentacji Andrzeja Dulskiego, krótko u Andrzeja Niemczyka, a potem u Jerzego Matlaka - dodaje Anna.

Po dziesięciu latach gry w ŁKS-ie zdecydowała się wyjechać za granicę. Miała propozycję z Włoch i Turcji. Zdecydowała się na Turcję. Była pierwszą polską siatkarką, która zagrała w tym kraju.
- Przecierałam szlaki - śmieje się. - Po mnie pojechały tam jeszcze dwie polskie siatkarki, potem słynny Hubert Wagner i Andrzej Niemczyk.

Do Turcji wyjechała z Jerzym, który zakończył swoją karierę siatkarską. Po dwóch latach zdecydowali się na powrót do Polski. Osiedli w Łodzi. Anna miała tu mieszkanie, które dostała za zdobycie mistrzostwa Polski z ŁKS-em. W Łodzi prowadzili najpierw sieć sklepów z artykułami do wyposażenia kuchni, a potem akcesoriami sportowymi.

- Dziś prowadzimy rodzinny biznes, który nazywa się Jerzyk - śmieją się państwo Janowiczowie.

Jerzy junior urodził się 13 listopada 1990 roku. Rodzice przypuszczali, że będzie uprawiał sport. - Był jak żywe srebro - wspomina pani Anna. - Poza tym bardzo sprawny.

Nie poszedł jednak w ślady rodziców. Wybrał tenis.
- Ale myślę, że gdybyśmy uprawiali czynnie siatkówkę, to byłby siatkarzem - twierdzi Anna Szalbot.- Mąż zainteresował się tenisem. Występował w turniejach amatorów.

Jerzy senior dodaje, że gdy Jerzyk miał 8 czy 9 lat pojechali do Krakowa. Tam syn zaczął grać z koleżanką w siatkówkę.
- Znajoma zapytała, jak długo Jerzyk trenuje - wspomina jego tata. - Powiedziałem, że pierwszy raz odbija piłkę.

Jednak od początku w jego życiu najważniejszy był tenis. Mama wspomina, że jeszcze nie chodził, to już odbijał piłkę do tenisa.
- Siedział na dywanie, ja turlałem mu tenisową piłeczkę, a on odbijał ją rakietą - wspomina Jerzy senior.

Miał 5 lat, gdy zaczął trenować tenis w łódzkim Miejskim Klubie Tenisowym. Jego pierwszym trenerem była Maria Lewandowska. Jako 8-letni chłopiec pojechał na swój pierwszy turniej do Zgierza i dotarł do finału.
Dziś trudno by wymienić wszystkie sukcesy Jerzyka, jak nazywają Jerzego Janowicza juniora najbliżsi i przyjaciele. Grał w juniorskim finale US Open, Rolanda Garossa. Wystąpił w ćwierć-finale Australian Open, zajął trzecie miejsce w Orangle Bowl, czyli nieoficjalnych mistrzostwach świata juniorów. Jeszcze rok temu jego rodzice z dumą opowiadali, że syn zajmuje 106. miejsce na liście najlepszych tenisistów świata.

- Żaden Polak w jego wieku nie zajmował tak wysokiej pozycji, nawet Wojciech Fibak - mówił Jerzy senior. - Jest na tej liście piąty, jeśli weźmie się pod uwagę tenisistów w jego wieku i młodszych!

Pewnie nie przypuszczał, że kariera syna nabierze nagłego przyspieszenie i pod koniec 2012 roku na liście ATP zajmie 26. miejsce. Uznany też zostanie za jednego z najbardziej utalentowanych tenisistów młodego pokolenia. Jednak to, że Jerzyk znajduje się w tym miejscu swej kariery, w dużej mierze zawdzięcza rodzicom. Poświęcili wszystko dla kariery syna. Mama zajmuje się logistyką. Rezerwuje hotele, bilety lotnicze, transfery z lotniska. Dba o odpowiednie wyżywienie. Tata realizuje wszystkie wytyczne Kima Tiilikainena - fińskiego trenera Jerzyka.

Teraz Jurek Janowicz jest znany, popularny. Ustawia się kolejka sponsorów, którzy chcą podpisać z nim reklamowe kontrakty. Ale nie zawsze tak było. Rodzice musieli pokonać wiele problemów, by zapewnić synowi odpowiednie warunki. Problemy mieli na przykład z butami. Jerzyk nosi je w rozmiarze 49,5.
- Nie dostanie się takich nie tylko w Polsce, ale też w Europie - mówi mama naszego tenisisty. - Dlatego trzeba je sprowadzać z USA. Podobnie jak skarpety.

Jerzyk ma coraz mniej czasu dla rodziców, zwłaszcza teraz, gdy ma dziewczynę. Gdy pojawia się w domu, mama szykuje mu specjalne potrawy.
- Na pewno nie jest to kurczak, bo podczas wszystkich wyjazdów ma ich po uszy - śmieje się Anna Szalbot. - Gotuje mu rosół, zupę pomidorową. Do tego jakieś mięso w sosie, surówkę z marchwi i kluski śląskie. Jerzyk lubi też żołądki w sosie paprykowym i przygotowaną przeze mnie pizzę.

Tak jak zwykle Janowiczowie spędzą Boże Narodzenie w rodzinnym gronie, z dwoma babciami. Na wigilijnym stole nie zabraknie dwunastu potraw. Przyjdzie też Mikołaj.
- Nie wiem jeszcze, kto w tym roku wcieli się w jego rolę, ale strój już jest - mówi Jerzy Janowicz senior. - Pewnie ubierzemy w niego pierwszego naszego gościa.

W tym roku Jerzyk dostał już piękny gwiazdkowy prezent. Podpisał kontrakt z marką Peugeot i odebrał kluczyki do modelu RCZ. Czerwone auto ma silnik o mocy 200 koni mechanicznych, przyspiesza do 100 km/h w 7,5 s i osiąga maksymalną prędkość 237 km.
- Lubię ładne i szybkie samochody, a ten podoba mi się bardzo - mówił Jerzy po odebraniu tego gwiazdkowego prezentu w salonie Peugeot w Łodzi.
Wcześniej nie dostawał takich upominków. Często Mikołaj przynosił mu rakiety tenisowe albo rzeczy związane z komputerem, który też jest jego pasją.

Anna i Jerzy Janowiczowie cieszą się, że syn spędzi z nimi tegoroczne święta. Ze dwa razy zdarzyło się, że był w czasie Bożego Narodzenia za granicą. Były to wtedy smutne święta. Dzieląc się opłatkiem wszyscy będą życzyli Jerzykowi zdrowia oraz awansu do pierwszej dziesiątki rankingu ATP.

Damy ci więcej - zarejestruj się!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki