Lufthansa w swoim oświadczeniu nie zagłębia się w szczegóły – mówi tylko, że trasa nie stała się dochodowa, choć przewoźnik dokładał wszelkich wysiłków. Co przez to można rozumieć? W lipcu w wywiadzie dla Dziennika Łódzkiego Anna Midera, prezes łódzkiego portu, mówiła o średnim wypełnieniu samolotów Lufthansy na poziomie ok. 60 proc. Tyle że połączenie obsługiwały (obsługują) stosunkowo niewielkie Bombardiery CRJ900, zabierające poniżej 90 pasażerów. To uśrednione 60 procent przekłada się więc na około 50 osób. Czyli jednak nie za dużo.
Lufthansa uruchamiając loty z Łodzi liczyła nie tylko na dochody z połączenia Łódź-Monachium, ale zainteresowanie lataniem w świat przez bawarski hub. Możliwe, że tutaj coś nie poszło zgodnie z oczekiwaniami. Z drugiej strony w marcu 2018 roku Frank Wagner, szef Grupy Lufthansa w Polsce, stwierdził, że liczy nie tylko na obieżyświatów, ale i na rosnącą grupę pasażerów biznesowych. A z nimi akurat chyba nie ma kłopotu.
Są w decyzji Lufthansy przynajmniej dwie rzeczy zastanawiające. Pasażerowie latający w poniedziałki i piątki mówią o niemal całkowitym wypełnieniu samolotu. Dlaczego nie pozostawiono przynajmniej tych dni w rozkładzie? Druga rzecz to dość krótki czas testowania łódzkiego połączenia – zaledwie półtora roku. Trochę krótko jak na takiego długodystansowca jak Lufthansa.
W 2017 roku w wywiadzie dla Dziennika Łódzkiego Anna Midera prognozowała, że za pięć lat łódzki port będzie obsługiwał pół miliona pasażerów rocznie. Odejście Lufthansy nie przybliża nas do tego celu. Łódzkie lotnisko pracowicie odbudowuje czartery, ale bez rozbudowy rejsowych połączeń, najlepiej innego taniego przewoźnika, daleko nie zalecimy.

Strefa Biznesu: Jaką decyzję podejmie w grudniu RPP?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?