Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

John Bellinger III: Zamachy 11 września 2001 r. zburzyły poczucie bezpieczeństwa. Na stałe

Agaton Koziński
Agaton Koziński
AFP/EAST NEWS
- 11 września wyglądał początkowo, jakby nagle wybuchła nad nami wojna światów. W ogóle nie umieliśmy sobie wyobrazić, że jest możliwość tak bardzo mocno zdewastować Stany Zjednoczone – w dodatku takimi metodami przez tak niewielką grupę z tak daleka. Atak na Afganistan po zamachach był absolutnie konieczny – mówi John Bellinger III, ekspert Council on Foreign Relations, były pracownik administracji George’a W. Busha

Jak pan zapamiętał 11 września 2001 r.?
To było bardzo mocne, osobiste przeżycie. Znajdowałem się akurat w tym momencie w pokoju dowodzenia w Białym Domu, gdy pojawiły się pierwsze informacje o atakach. Byłem wtedy doradcą prawnym Rady Bezpieczeństwa Narodowego USA. Właśnie mieliśmy zacząć naszą cykliczną odprawę. Nagle zaczęły napływać do nas kolejne informacje o tym, co się dzieje, o tym, że samoloty uderzają w World Trade Center, Pentagon. Że kolejny spadł gdzieś w Pensylwanii. To był przerażający dzień, ale też bardzo zajęty. Do jego końca nie udało mi się wyjść z pokoju dowodzenia.

Miał pan prawo myśleć, że w tym miejscu wie właściwie wszystko - gdy nagle w jednym momencie okazało się, że nie wie właściwie niczego, nie ma pojęcia, co się dzieje w USA. Jakie to uczucie znaleźć się w takiej sytuacji?
Rzeczywiście, kompletnie nie wiedzieliśmy, co się właściwie dzieje. Gdy pierwszy samolot uderzył w wieżę World Trade Center, dotarły do nas zdjęcia z tego wydarzenia - ale wydawało się, że to niewielka maszyna. Zresztą w przeszłości taka sytuacja miała miejsce, gdy awionetka uderzyła w Empire State Building. Ale gdy kolejny samolot uderzył w drugą wieżę WTC, stało się oczywiste, że to już nie przypadek, tylko celowe działanie. Nagle po Białym Domu zaczęły krążyć doniesienia o tym, że nad Stanami Zjednoczonymi krążą dziesiątki albo nawet setki samolotów, które zostały porwane i za chwilę uderzą w wybrane cele.

W mediach pojawiły się informacje m.in. o tym, że samolot uderzył też w Biały Dom.
Wyglądało to, jakby nagle wybuchła nad nami wojna światów, jakby jakieś supermocarstwo nagle zaatakowało Stany Zjednoczone. Dopiero po jakimś czasie zorientowaliśmy się, że to nieprawda, że amerykańskie miasta padły ofiarą ataku ze strony niewielkiej grupy terrorystów. Choć nawet tak mała grupa była w stanie wyrządzić ogromne straty.

Kiedy po raz pierwszy pojawiło się nazwisko Osamy bin Ladena w tym zalewie informacji?
Początkowo nikt o nim nie myślał. Natychmiast po zamachach sądziłem, że zostaliśmy zaatakowani przez inny kraj: Rosję lub Chiny lub jeszcze kogoś innego. Naprawdę byłem przekonany, że właśnie wybuchła kolejna wojna światowa. Dopiero po jakimś czasie wyszło na jaw, że stał za tym bin Laden. Akurat on był już na radarach amerykańskich służb. Oczywiście, to nazwisko było nam świetnie znane. Jeszcze administracja Billa Clintona rozpoczęła rozpracowywanie Al-Kaidy. George Bush, który w styczniu 2001 r. przejął władzę w USA, od początku miał ją na uwadze. Tym bardziej że Al-Kaida przeprowadzała ataki na USA już wcześniej.

W 1998 r. przeprowadziła zamachy na ambasady USA w Kenii i Tanzanii. Z kolei w 2000 r. próbowała wysadzić amerykański niszczyciel USS Cole.
Już na początku 2001 r. rozważaliśmy rozpoczęcie akcji przeciwko tej grupie terrorystycznej w Afganistanie. Choć mimo to początkowo bardzo trudno było nam uwierzyć, że tak wielki atak była w stanie przeprowadzić stosunkowo nieliczna grupa terrorystyczna.

Jak to było w ogóle możliwe, że tak mała grupa była w stanie tak mocno uderzyć największe mocarstwo świata? Jak pan dzisiaj na to patrzy?
To przede wszystkim była kwestia wyobraźni. W ogóle nie umieliśmy sobie wyobrazić, że jest możliwość tak bardzo mocno zdewastować Stany Zjednoczone - w dodatku takimi metodami przez tak niewielką grupę z tak daleka. Jednak czym innym jest pojedynczy atak na niszczyciel pływający w okolicach Jemenu, a czym innym tak skomplikowany logistycznie zamach jak 11 września - w dodatku przeprowadzony w samym sercu USA. To było poza jakimkolwiek wyobrażeniem.

Późniejsze śledztwo wykazało, że służby wiele o tych zamachach wiedziały. Zresztą pan pracował jako prawnik w państwowej komisji wyjaśniającej przyczyny ataku 11 września.
Tak, służby dużo wiedziały o przygotowaniach do nich, ale nie było nikogo, kto by połączył kropki. FBI wychwyciło, że grupa podejrzanych osób uczy się w USA, jak latać samolotami - ale nie uczy się, jak nimi lądować. Z kolei CIA wychwyciła rozmowy terrorystów operujących poza granicami kraju, w których była mowa o przygotowaniach do uderzenia. Nikt jednak nie zdołał połączyć tych informacji w jedną całość. Wtedy służby analizowały sytuację pod kątem zagrożenia ze strony innego państwa czy też możliwych uderzeń na amerykańskie cele poza granicami kraju. Nikt nie brał pod uwagę ataku porównywalnego z Pearl Harbor na terenie USA. Generalnie panowało powszechne przekonanie, że ziemie leżące między Kalifornią i Nowym Jorkiem są bardzo bezpieczne.

Do dziś każdy pamięta dokładnie moment, kiedy po raz pierwszy usłyszał o tym zamachu - pod tym względem był to globalny wstrząs. Powszechne było wtedy przekonanie, że zaczyna się nowa era. Minęło 20 lat. Jak wiele się zmieniło z powodu tych ataków?
11 września 2001 r. moje dzieci miały odpowiednio 8 i 10 lat. Mówiłem im wtedy, że żyją w złotym wieku, czasach, gdy nie ma takich zagrożeń jak II wojna światowa, wojna w Wietnamie, zimna wojna. Oczywiście, na świecie rozgrywało się wiele dramatów - ale mieszkając w USA, można się było czuć naprawdę bezpiecznie. Ale ataki 11 września całkowicie zniszczyły to poczucie bezpieczeństwa. Trzeba było zwiększyć nakłady na obronność - to była najważniejsza zmiana. Został powołany do życia Departament Bezpieczeństwa Krajowego, zaostrzono kontrole na granicach - do dziś na lotniskach trzeba zdejmować buty i wyjmować płyny z kosmetyczek.

Konsekwencją 11 września była też wojna z terrorem, która właśnie się zakończyła chaotycznym odwrotem z Kabulu. Według pana to była właściwa reakcja na zamachy? Jak pan to dzisiaj ocenia?
Atak na Afganistan po zamachach był absolutnie konieczny. Nie rozumiem nikogo, kto twierdzi inaczej. W zamachach w USA zginęło 3 tys. osób. To nie mogło pozostać bez odpowiedzi. Wtedy nie było po prostu możliwości, by zareagować inaczej. Al-Kaidę musiała spotkać kara - a że byli oni chronieni przez talibów, to i oni również stali się przeciwnikami USA. Oczywiście, dziś po 20 latach prób budowy państwa w Afganistanie widać, że ta misja nie zakończyła się pełnym sukcesem. Podobnie jest z Irakiem. W mojej ocenie administracja George’a W. Busha, w której zresztą pracowałem, poszła zbyt daleko, rozpoczynając drugą wojnę przeciwko Irakowi. To tylko sprawiło, że straciliśmy kontrolę nad sytuacją w Afganistanie. Teraz talibowie odzyskali kontrolę nad tym krajem, być może znowu powrócą tam terroryści. Ale mimo to w 2001 r. nie mogliśmy się zachować inaczej.

Gdy USA były zajęte wojną z terrorem, swoją pozycję wzmacniały Chiny, coraz bardziej agresywna zaczęła się stawać Rosja. Czy to też nie jest jeden z kosztów wojny w Afganistanie?
Mam jednak nadzieję, że nowy rząd talibów nauczył się czegoś przez ostatnie 20 lat i nie odnowi swoich więzi z Al-Kaidą. Oddzielna sprawa, że przez te lata tę organizację rozbiliśmy niemal całkowicie, a większość jej liderów nie żyje. Teraz prezydentem jest Joe Biden, którego zresztą popieram, uważający, że należy doprowadzić do końca „niekończące się wojny”. Trochę w tym pobożnego myślenia, bo nie jest tak, że gdy się zakończy jedną wojnę, to już można spokojnie zająć się własnymi sprawami. Chiny i Rosja tylko na to czekają, podobnie jak inne grupy terrorystyczne. Rolą Ameryki jest także zajmować się tymi kwestiami - podobnie zresztą jak sprawami wewnętrznymi.

11 września był też doświadczeniem bardzo emocjonalnym, głęboko wstrząsnął właściwie całym światem. Czy nie jest tak, że te emocje zdominowały wszystko to, co się wydarzyło po tych zamachach?
Coś w tym jest, bo Ameryka pod pewnym względem zareagowała na nie zbyt mocno. Administracja Busha popełniła sporo błędów, podejmując działania, które nie były potrzebne. Za dużo było miotania się od ściany do ściany, zamiast trzymania się środka. Ale po raz kolejny przypominam kontekst. Zginęło 3 tys. osób. Zawaliły się dwie wieże World Trade Center, samolot spadł na Pentagon. W takiej sytuacji nie wystarczyło pozostawienie śledztwa nowojorskiej policji. Potrzebna była reakcja polityczna. W dodatku widać, jak ona była trudna. Potrzebna była praca administracji Busha, a potem Baracka Obamy, aby USA wypracowały właściwy stosunek do terroryzmu.

Do 11 września świat był bardzo przewidywalny - nawet w czasach zimnej wojny, gdy mieliśmy zamrożony konflikt między dwoma potęgami. Teraz żyjemy w czasach chaosu, nieprzewidywalności, ciągłych kryzysów. Czy zdarzenia z 2001 r. można uznać za symboliczny początek tej zmiany? Prawdziwy początek chaotycznego XXI wieku?
Nie uważam zamachów 11 września za najważniejsze wydarzenie obecnego stulecia. Dla mnie dużo ważniejszym - i groźniejszym - jest narastający podział polityczny w USA. Od pięciu lat nasz kraj jest coraz mocniej podzielony. Przekłada się to na system polityczny Stanów Zjednoczonych, który staje się coraz mniej stabilny, a zwolennicy Donalda Trumpa ciągle mogą wrócić do władzy i kontynuować zmiany rozpoczęte pięć lat temu. Ciągle mam nadzieję, że uda nam się odzyskać stabilność.

Pax Americana to już przeszłość? Co było tego symbolicznym początkiem: zamachy 11 września? A może wycofanie się z Kabulu z 15 sierpnia?
Wcale nie jestem przekonany, że Pax Americana już nie obowiązuje. Obecna sytuacja to nie jest jego koniec. To raczej pauza. Bo widzimy, jak zachowują się teraz Rosja czy Chiny, a jednocześnie po stronie amerykańskiej coraz bardziej obserwujemy spadek zaufania, wiary w swoje możliwości. Ciągle pojawiają się nowe problemy. Współcześnie coraz trudniej powiedzieć, co jest prawdą, a co fikcją. Nigdy w ogóle nie przypuszczałem, że w USA będziemy mieć takie dyskusje jak ta, czy COVID-19 w ogóle istnieje, albo że ludzie będą odmawiali przyjmowania szczepionek - przecież wcześniej nikt nie miał tego typu zastrzeżeń. Nikt nie podważał wiedzy i opinii naukowców. Do tego jeszcze dołożyły się błędy w polityce zagranicznej. Na pewno świat jest lepszym miejscem, gdy nie ma w nim Saddama Husajna, ale jednocześnie Bliski Wschód po wojnie w Iraku stał się bardziej rozchwiany. Poza tym ta wojna przyczyniła się do utraty zaufania do Stanów Zjednoczonych przez resztę świata.

Coraz wyraźniej też widać, że USA przestają być zainteresowane resztą świata. Donald Trump zaczął politykę izolacjonizmu, ale Joe Biden w tym zakresie w dużej części idzie jego drogą.
USA to cały czas potężne państwo, z którym inni muszą się liczyć. Amerykański system edukacji jest światowym liderem, Stany Zjednoczone są cały czas krajem dającym szansę każdemu na sukces w krótkim czasie. Wpadliśmy w okres chaosu za czasów Trumpa, ale mam nadzieję, że administracja Bidena zdoła to opanować - przecież pracuje w niej wiele doświadczonych osób, które wiedzą, na czym powinno polegać amerykańskie przywództwo.

Sposób wyjścia z Kabulu tego nie potwierdził.
Oczywiście, ta ewakuacja wywołała wiele sporów, także u naszych najbliższych sojuszników jak Wielka Brytania. Nikt nie ma wątpliwości, że USA powinny się wycofać z Afganistanu - ale styl, w jakim do tego doszło, wywołał kolejny spadek zaufania do administracji Bidena. Zobaczymy, czy w ciągu trzech najbliższych lat ten prezydent zdoła je odzyskać. Choć też widać, że on skupia się przede wszystkim na zaplanowanych na przyszły rok wyborach uzupełniających do Kongresu. Nie jest wykluczone, że w ich wyniku Republikanie odzyskają kontrolę nad Senatem i Izbą Reprezentantów - a wtedy podziały się pogłębią, a my pozostaniemy krajem głęboko niestabilnym.

Autor jest publicystą „Wszystko Co Najważniejsze”

John Bellinger III - Ekspert Council on Foreign Relations. W administracji prezydenta George’a W. Busha pełnił funkcje doradcy prawnego Rady Bezpieczeństwa Narodowego USA oraz doradcy sekretarz stanu Condoleezzy Rice. Jako prawnik reprezentował Biały Dom w obradach państwowej komisji wyjaśniającej przyczyny zamachów 11 września

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: John Bellinger III: Zamachy 11 września 2001 r. zburzyły poczucie bezpieczeństwa. Na stałe - Portal i.pl

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki