18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

John Godson: Piałem, żeby mnie zrozumieli

Redakcja
Z Johnem Godsonem, łódzkim posłem PO, laureatem konkursu "Srebrne usta" radiowej Trójki na najbardziej zaskakującą i zabawną wypowiedź minionego roku, rozmawia Joanna Leszczyńska

Czy nagroda dla Pana oznacza, że język polski wcale nie jest taki trudny, jak to się zwykle sądzi?

Oj, bardzo trudny. To jest masakra. Polski jest bardzo trudny, jeśli chodzi o odmianę, o te końcówki. Mieszkam w Polsce 19 lat i nie mogę tego opanować.

Niektórzy nauczyciele z łódzkiego Studium Języków Obcych dla Cudzoziemców twierdzą, że to tylko mit...

Gdyby ktoś zadał mi pytanie, czy angielski jest trudny, powiedziałbym oczywiście, jest prościutki. Ale proszę zapytać o to moją żonę, Polkę. Ona uczy się angielskiego od lat. Myślę, że najlepiej zadać to pytanie osobie, która uczy się danego języka, a nie tej, która zna go od dziecka.

Podobno w nauce języka obcego najważniejsza jest motywacja. Jak było w Pana przypadku?

Na pewno we wszystkim, co robimy, motywacja jest kluczowa. Oczywiście, trzeba też do tego dodać umiejętności językowe. Są osoby, które w ogóle nie mają słuchu i dlatego - na przykład - mają zły akcent. W moim przypadku fakt, że w moim otoczeniu nie było osób, które mówiłyby po angielsku, zmusił mnie do nauczenia się polskiego. Nie chodziłem do żadnej szkoły, żadnego studium, tylko uczyłem się przez codzienny kontakt z językiem, z moimi studentami. Dziś żałuję, bo myślę, że gdybym od początku chodził na kurs, miałbym okazję uporządkować gramatyczne aspekty polskiego. Z tym mam najwięcej problemów.

Nie od razu Pan przyjechał do Polski z zamiarem pozostania na stałe. I chyba dlatego nie podjął Pan regularnej nauki języka polskiego?

Mówiąc szczerze, motywacja pojawiła się dopiero wtedy, kiedy poznałem żonę. Ona nie mówiła dobrze po angielsku. Chcąc się porozumieć, musieliśmy używać tłumacza elektronicznego i słownika. To było naprawdę trudne. Potrzeba porozumienia z żoną najbardziej mnie zdopingowała do nauki. Dziś mówimy w domu po polsku.

Kiedy przyjechał Pan z Nigerii do Polski, do Szczecina, nie znał Pan nawet słowa po polsku?

Ani słowa. Na Politechnice Szczecińskiej byłem wykładowcą języka angielskiego. Większość moich studentów znała trochę angielski. Ja ich uczyłem angielskiego, a oni mnie polskiego.

Jak Pan wspomina swoje pierwsze lata w Polsce, kiedy nie znał Pan polskiego, a wtedy mniej Polaków niż dziś znało angielski?

To było bardzo trudne. Pamiętam, jak byłem w sklepie i chciałem kupić kurczaka i nikt nie rozumiał, jak mówiłem po angielsku chicken. W końcu musiałem piać jak kogut, żeby ludzie zrozumieli, o co mi chodzi. Dobrze, że miałem umiejętności pantomimiczne... Często musiałem demonstrować, o co mi chodzi.

W łódzkim Studium Języków Obcych dla Cudzoziemców krążą anegdoty o tym, że ktoś kto chciał pieprzu, pytał o "kolegę soli", a jak ktoś chciał kurę, pytał w sklepie o "matkę jajka"...

Jak człowiek jest zmuszony, to znajduje skuteczne metody komunikowania się. Jest ich mnóstwo, poczynając od pisania, a na tłumaczu elektronicznym kończąc. Pomagałem sobie także, czytając Pismo Święte. Ponieważ znałem je po angielsku, szukałem odpowiedników poszczególnych zdań po polsku. Niekiedy dochodziło do śmiesznych sytuacji.

Czy Polacy pomagają ludziom, którzy słabo znają polski?

Oczywiście. Kiedy byłem kaznodzieją, mówiłem po angielsku. Ktoś to tłumaczył, ale potem doszedłem do wniosku, że będzie lepiej, jak będę mówił po polsku. Efekt był... powalający. Widziałem żywe reakcje ludzi, uśmiechy. Zdawałem sobie sprawę, że to nie dlatego, że tak błyskotliwie mówię, tylko że kaleczę język. Ale to się spodobało. Ludzie mnie zaakceptowali.

Jeden z arabskich studentów opowiadał, że w ojczyźnie ma tylko jedno imię Fajsal, A w Polsce kilka - Fajsala, Fajsalowi, o Fajsalu, z Fajsalem. A co dla Pana w polszczyźnie było najbardziej zaskakujące?

W angielskim mamy rodzaje: on, ona, ono. On to mężczyzna, ona to kobieta, a ono jest przeznaczone dla dziecka, istot "nieludzkich" oraz przedmiotów. W Polsce "on" to może być drzewo, a może być też chłopiec, a na przykład Łódź jest "ona". Do dziś mam z tym kłopoty.

Kiedy wręczano Panu nagrodę, dziękował Pan żonie, mówiąc, że gdyby nie ona, nie powiedziałby Pan słowa po polsku.

Dziękowałem jej przede wszystkim za to, że bez niej nie mógłbym powiedzieć "zrobiłem swoje".

Największe nieporozumienie językowe, jakie przytrafiło się Panu w Polsce?

Kiedy wszedłem do telewizyjnej charakteryzatorni, widząc zdziwioną minę charakteryzatorki, pomyślałem , że ona nie ma doświadczenia w malowaniu Murzyna i zapytałem: "Czy pani już to robiła z Murzynem?" A ona na to: "Nie, tylko z mężem".

Jak Pan ocenia swoją polszczyznę?

Rozumiem wszystko. Jestem w stanie wyartykułować, co myślę. Ale czy robię to poprawnie gramatycznie? Wątpię. Wiem, że popełniam wiele błędów gramatycznych, głównie jeśli chodzi o końcówki wyrazów. Często mówiąc o sobie, używam rodzaju żeńskiego, jakbym był kobietą. Bierze to się stąd, że uczyłem się polskiego od żony... Nasze dzieci, które mówią świetnie po polsku, czasem się ze mnie śmieją.

CZYTAJ TEŻ:
John Godson ma Srebrne Usta. Wygrał plebiscyt "Trójki"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki