Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

José Antonio Ruiz López Pirulo: Znajdę swoje miejsce w ŁKS [wywiad]

R. Piotrowski
José Antonio Ruiz López Pirulo czeka na pierwszego gola w ekstraklasie [Fot. Grzegorz Gałasiński]
- Pierwsze miesiące są dla mnie w polskiej lidze trudne, ale wierzę, że znajdę tutaj właściwą drogę – mówi José Antonio Ruiz López czyli Pirulo. Z hiszpańskim pomocnikiem ŁKS rozmawiamy o serii porażek beniaminka, Łodzi i presji kibiców.

- Pirulo to…
- Przydomek, którego używa moja rodzina. Pochodzi od… lodów, bo zajmowaliśmy się ich produkcją.

- I nie dlatego, że jesteś osobą „zimną” w obejściu?
- Bynajmniej [śmiech – przyp. red.]. Myślę, że rodzina i moi znajomi gotowi byliby to poświadczyć. Z cechą charakteru nie ma to nic wspólnego.

- Podoba ci się w naszym kraju?
- Odnoszę wrażenie, że w porównaniu z innymi miejscami z tej części Europy, w których grałem w piłkę [Słowacja i Bułgaria – przyp. red.] ludzie w Polsce są cieplejsi, bardziej otwarci i przy tym życzliwi. Jestem bardzo zadowolony z dotychczasowego pobytu w Polsce. Jedyne co mi się nie podoba i czego żałuję, to tych przegranych meczów ŁKS, bo na pewno na razie nie idzie nam w lidze najlepiej.

- A język?
- Jest bardzo trudny, przyznaję. Na boisku nie mam jednak problemu, bo większość naszych piłkarzy używa angielskiego, a ja już zdążyłem przyswoić sobie najważniejsze zwroty w języku polskim.

- Przez lata powtarzano, a niektórzy w kraju te brednie powtarzają nadal, że Łódź przytłacza, nie tyle nawet swoim rozmiarem co szeroko pojętym klimatem. Czy miasto przytłoczyło i ciebie?
- W żadnym razie. Bardzo mi odpowiada klimat miasta. W centrum ciągle widzę dużo osób. Restauracje, puby, wszystkie te miejsca pełne są młodych ludzi i tętnią życiem. Nie uważam Łodzi za miasto ponure czy przytłaczające. Wprost przeciwnie. W przerwie letniej miałem jedną konkretną propozycję z Hiszpanii, ale wybrałem Łódź tak ze względu na sprawy piłkarskie, jak i na rodzinę. Miasto ma przecież wiele do zaoferowania mojej córce.

- Czytałeś Cervantesa?
- Jeszcze nie.

- Pytam ponieważ Don Kichot poza tym, że to błędny rycerz, miał chyba problem ze znalezieniem sobie miejsca na świecie. Czy nie jest tak, że ty też szukasz nadal swojego miejsca i w ŁKS, i na boisku?
- Przyznaję, że pierwsze miesiące są w polskiej lidze dla mnie dosyć trudne, natomiast mam nadzieję, że tę właściwą drogę zdołam wkrótce wraz z Łódzkim Klubem Sportowym odnaleźć. Liczę na to, że po prostu znajdę swoje stałe miejsce w tym zespole i zdołam z jednej strony – bardziej pomóc drużynie, a drugiej – sam będę się czuł jeszcze bardziej komfortowo. W naszym zespole panuje ogromna konkurencja. Gra tu przecież wielu naprawdę dobrych piłkarzy.

- Jedna ze statystyk, która wskazuje średnią pozycję piłkarzy na boisku, a więc to, w których sektorach boiska znajdowali się poszczególni zawodnicy najczęściej, pokazała, że w przegranym 1:4 meczu z Arką Gdynia byłeś najwyżej wysuniętym zawodnikiem ŁKS. Tam czujesz się na boisku najlepiej?
- Wszystko zależy od trenera, bo to do niego należy decyzja. Oczywiście czuję się dobrze w roli napastnika, choć muszę poprawić kilka rzeczy, w tym umiejętność podejmowania ryzyka w odpowiednim momencie. To moje wysokie ustawienie na boisku w meczu z Arką wniknęło po prostu z przebiegu spotkania, nie zaś z wytycznych trenera. W Hiszpanii występowałem zwykle w roli klasycznej „dziesiątki”, a więc operowałem za plecami napastników. Odnajdę się na każdej pozycji.

- Zdarzyła ci się kiedykolwiek podobna seria siedmiu porażek z rzędu?
- W zeszłym roku, jeszcze podczas gry w Hiszpanii, przeżyłem taką sytuację z moją drużyną. Przegraliśmy siedem, albo nawet osiem meczów z rzędu i dwa razy zremisowaliśmy, więc wiem jak przykre to doświadczenie. Pozostaje praca i optymizm. Ten drugi też jest ważny, bo bez niego nie sposób wyjść obronną ręką z opresji. Mam nadzieję, że ten ostatni mecz w Pucharze Polski [wygrana 3:0 z Zagłębiem Sosnowiec - przyp. red.] to taki krok naprzód dla nas wszystkich.

- Zaczynasz odczuwać presję? Kibice, a oni zwykle nie są cierpliwi, liczyli na więcej. Nadal czekasz na pierwszego gola i pierwszą asystę w ekstraklasie. Może w Lubinie?
- Nigdy nie należy się poddawać. I ja też nie zamierzam się załamywać po tych kilku pierwszych niepowodzeniach. Zdaje sobie sprawę z tego, że były okazje, które powinienem wykorzystać i sytuacje na boisku, w których należało się inaczej zachować, ale na szczęście jest jeszcze wiele meczów przed nami i na pewno pokażę na co mnie stać.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki