Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kacper Piechocki: Przyzwyczaiłem się do opinii, że gram „za nazwisko”

Pawel Hochstim
Pawel Hochstim
Sylwia Dąbrowa
W PGE Skrze mam mocno przyspieszoną naukę. W innym klubie miałbym tylko presję wyniku - mówi w rozmowie z „Dziennikiem Łódzkim” libero bełchatowskiej drużyny Kacper Piechocki.

Nazwisko Piechocki ciąży na plecach siatkarskiej koszulki?

Myślę, że na pewno nie pomaga, choć wielu osobom wydaje się dokładnie odwrotnie. Najgorzej było, gdy przychodziłem do klubu, bo nie wiedziałem czego mogę się spodziewać. Ten pierwszy sezon był bardzo trudny i choć nie uważam, by był przesadnie dobry, to na pewno dużo mi dał, bo w tym roku, jeśli chodzi o moją głowę, moje myślenie, gra mi się o wiele łatwiej. Choć oczywiście zdarzają się mecze, gdy pojawia się presja związana z nazwiskiem.

Gdy dwa lata temu Twój ojciec powiedział, że i on, i trener chcą, żebyś trafił do Skry to co pomyślałeś?

Zastanawiałem się wtedy, co będzie dla mnie najlepsze, czy rzeczywiście grać w Bełchatowie, czy może jednak w innym klubie, bo nie wiedziałem jak zareaguje szatnia. Dziś myślę, że to było niepotrzebne myślenie, bo chłopaki naprawdę bardzo mi pomogli i nigdy nie dali mi odczuć, że coś jest nie tak.

Nie bali się rozmawiać szczerze przy Tobie? Wiadomo, że czasem w drużynie rozmawia się o różnych sprawach, a tu syn prezesa siedzi obok.

Myślę, że na samym początku im pokazałem, że nigdy nie zdarzy się sytuacja, że wyniosę jakąś informację z szatni. Oczywiście, że spotykam się z tatą poza klubem, byłoby absurdalne, gdyby było inaczej, ale o wielu rzeczach nie mówię. Ja wiem, co musi zostać w szatni i tata też wie, więc nie pyta.

Gdy wszedłeś do tej szatni to spotkałeś w niej ludzi, którym niedawno podawałeś piłki na meczach.

To prawda. Gdy rok temu graliśmy w Final Four Ligi Mistrzów to mówiłem chłopakom, że na poprzednim takim turnieju, w Łodzi, podawałem im piłki. Choćby Mariuszowi Wlazłemu, Michałowi Winiarskiemu, czy Karolowi Kłosowi, którzy już byli w Skrze. Pamiętam pierwszy trening, w Oleśnicy, gdy po Mistrzostwach Świata przyjechała cała drużyna. Rzeczywiście, czułem się wtedy sparaliżowany, ale nigdy nie dali mi odczuć, że jestem synem prezesa. Starali się mi pomóc, i na boisku, i poza nim.

Gdybyś miał na plecach inne nazwisko to byłbyś dzisiaj lepszym siatkarzem?

Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że nie wiem, czy dostałbym taką szansę w tak wielkim klubie, jak Skra Bełchatów. Wiadomo, że to była ryzykowna decyzja, by postawić na mnie. W pierwszym sezonie pomagał mi Ferdinand, on grał najważniejsze mecze, a w tym dużo tych spotkań ja zagrałem. A czy byłbym lepszy? Nie mam pojęcia. Widzę, że czasem na meczu nie potrafię pokazać tego, co na treningu, bo jestem za bardzo spięty, ale cały czas nad tym pracuję. Staram się tym nie przejmować, tylko pracuję i czekam na następny mecz, żeby się poprawić.

Czytasz opinie hejterów w internecie?

Na początku czytałem. Kilka razy zajrzałem na różne fora, czy strony z artykułami, które można komentować i szybko doszedłem do wniosku, że to nie ma żadnego sensu. Wiadomo, że w internecie może napisać każdy, także taki, który na siatkówce w ogóle się nie zna, czy też taki, który pisze o konkretnym meczu, chociaż go nie widział. Dzisiaj te opinie zupełnie mnie nie obchodzą.

Mam wrażenie, że Twoja gra często nie ma znaczenia dla negatywnych opinii i nawet gdybyś zagrał świetny mecz to wiele osób tego nie zauważy. Dla nich grasz, bo jesteś synem prezesa. W pierwszym meczu z Lotosem w Bełchatowie Michał Winiarski przeszkodził ci w przyjęciu i pojawiły się gwizdy skierowane w Twoją stronę.

Słyszę, jak czasem kibice reagują po moich złych przyjęciach, że pojawiają się gwizdy, ale o tym nie myślę, bo to mi może tylko zaszkodzić. Rzeczywiście, wpadła nam taka piłka, dawno nie graliśmy razem. Dla mnie najważniejsze jest, że po takiej akcji Winiar podchodzi, szybko się dogadujemy i wszystko jest w porządku. A czemu kibice reagują w ten sposób? Myślę, że pamiętają Pawła Zatorskiego, którego zastąpić jest bardzo ciężko, tym bardziej, że ostatnie sezonu w PGE Skrze miał doskonałe. Zdaję sobie z tego sprawę, ale dążę do tego, by być kiedyś takim graczem.

Po zmianie trenera nie straciłeś miejsca w składzie. To buduje pewność siebie?

Na pewno. Gdy trener Blain rozpoczął pracę w Bełchatowie rozmawiał z każdym z nas. Mi powiedział, że chce kontynuować to, co robił Miguel i dawać mi szanse gry. Bardzo pomaga mi też Robert Milczarek. Spędzamy ze sobą dużo czasu, podpowiada mi różne rzeczy, nawet jak reagować na zachowania publiczności. Pamiętam mecz, w którym czułem, że gram dobrze. W trzecim secie popełniłem pierwszy błąd, a na trybunach pojawiły się gwizdy. Wtedy Robert sam do mnie podszedł i pocieszył. Czuję jego wsparcie i to mi dużo daje.

Gdy porówna się życie zawodowych siatkarzy i np. piłkarzy, to łatwo zauważyć, że siatkarze, jeśli chodzi o krytykę mediów, czy kibiców właściwie żyją pod kloszem. Jest tylko jeden, który tego klosza nad sobą nie ma. Ty.

Myślę, że wszystko tutaj odbywa się dla mnie szybciej, mam mocno przyspieszoną naukę. W innym klubie na pewno wyglądałoby to inaczej. Oczywiście, byłaby też presja związana z wynikiem, ale mam wrażenie, że z tym sobie radzę. Czasem mam problem z presją nazwiska.

Nigdy przez te prawie dwa lata nie przyszła Ci do głowy myśl: kurde, może lepiej machnąć na to ręką i odejść ze Skry?

Takie myśli oczywiście były. Nigdy nie da się przewidzieć, jaki ruch byłby najlepszy, gdybym odszedł to bym nie wiedział, czy dobrze zrobiłem i tak samo odwrotnie.

Zgłosiłeś kiedyś prezesowi chęć odejścia?

Rozmawialiśmy, pewnie. Ale widzę, że ludzie w klubie - nie tylko prezes - wierzą we mnie, że się rozwinę i będę coraz lepszy. Jest dla mnie ważne, że wierzą w to, że mogę pójść w ślady Pawła Zatorskiego, który dzisiaj jest najlepszym libero na świecie, ale kiedyś też jako bardzo młody chłopak wchodził do tej drużyny i wykorzystał szansę. Nie chcę mówić, że już tę szansę wykorzystałem, bo wiem, że zdarzają mi się słabsze mecze, takie jak choćby pierwszy z Lotosem. Ale tu jest właśnie ten charakter, o którym mówimy. Trzeba wyjść na boisko i go pokazać.

Tak jak Paweł Zatorski na początku kariery byłeś wypożyczony do AZS Częstochowa. To była dobra szkoła?

Świetna. Każdy młody zawodnik potrzebuje grać. A jednocześnie już tam mierzyłem się z presją nazwiska. AZS ma wielką historię, przez lata był w czołówce ligi, ale później budżet zmalał i postawili na młodych zawodników, więc wyniki były gorsze. To, jeśli chodzi o traktowanie kibiców, odbiło się na nas wszystkich, a tym bardziej na kilku wypożyczonych z Bełchatowa.

Myślisz, że przyjdzie taki moment w Twojej karierze, kiedy już nie będziesz musiał czytać, że grasz bo tata Ci to załatwił?

Musiałbym grać bezbłędnie i perfekcyjnie, wtedy lidzie pewnie przestaliby mówić. Tak jak powiedziałem - wiem kogo tu zastępuję i myślę, że ta krytyka wymierzona we mnie jest właśnie dlatego. Jeśli będę grał coraz lepiej, jeśli drużyna będzie miała z tego korzyść, jeśli będą lepsze wyniki to myślę, że ludzie w końcu zaczną traktować mnie inaczej. Ale naprawdę nauczyłem się już z tym żyć, przez lata w kadrach juniorskich czy młodzieżowych też grałem „za nazwisko”. Nie robi to na mnie większego znaczenia.

A nie boisz się, gdy słyszysz, że tata może wystartować w wyborach na prezesa Polskiego Związku Piłki Siatkowej? Wtedy dopiero się zacznie...

Nie, spokojnie. Jeżeli wystartuje, jeżeli chce zmienić otoczenie, to jest to tylko jego sprawa. Ja sobie poradzę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki