Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kapitan "Ryś" z Łodzi walczył przeciw gestapo i UB

Wiesław Pierzchała
Gdy wybuchła wojna Ryszard Kozłowski był harcerzem. Potem walczył w Szarych Szeregach i oddziale AK
Gdy wybuchła wojna Ryszard Kozłowski był harcerzem. Potem walczył w Szarych Szeregach i oddziale AK Krzysztof Szymczak
Kapitan Ryszard Kozłowski - pseudonim konspiracyjny "Ryś", to rodowity łodzianin. Podczas II wojny światowej działał w konspiracji Szarych Szeregów i walczył w partyzantce Armii Krajowej pod rozkazami legendarnego Antoniego Hedy - "Szarego". Dziś ma 86 lat i wraz z innymi kombatantami świętował w tym tygodniu 70-lecie utworzenia AK, największej formacji podziemnej w okupowanej Europie.

Ryszard Kozłowski urodził się w 1926 roku. Z początku mieszkał w kamienicy przy skrzyżowaniu ul. Pabianickiej i Bednarskiej w Łodzi, po czy przeprowadził się do bloków postawionych przez magistrat przy ul. Podmiejskiej. Mieszkanie w nich otrzymał ojciec pracujący w archiwum miejskim mieszczącym się w dawnym budynku ratusza przy placu Wolności. Matka nie pracowała. Zajmowała się domem.

- Miałem dwóch braci, Romana i Kazimierza, dlatego w domu mówiono na nas trzech Budrysów - śmieje się pan Ryszard. - Przed wojną uczyłem się w szkole handlowej numer 5 na Księżym Młynie oraz należałem do związku harcerskiego, co sprawiło, że po wybuchu wojny podjąłem robotę konspiracyjną.

Jednak za nim do tego doszło zaczął się wielki exodus. W obawie przed armią niemiecką wielu mieszkańców Łodzi (i nie tylko) spakowało podręczne bagaże i wyruszyło - pieszo, rowerami czy furmankami - w kierunku wschodnim. Wśród nich był pan Ryszard.

- Wyruszyliśmy pieszo we trójkę: ja, brat Kazimierz i ojciec, który pamiętnego 1 września 1939 roku miał dyżur w archiwum - wspomina kapitan "Ryś". - Szliśmy przez Warszawę i dotarliśmy do Równego na Wołyniu. Tam zastała nas inwazja Armii Czerwonej, która zdradziecko zaatakowała Polskę 17 września. W Równem pojawili się żołnierze sowieccy, którzy - co zwracało uwagę - byli nędznie odziani i wyposażeni. Przez plecy mieli przewieszone karabiny na sznurkach, a na nogach walonki.

Ojciec z synami z początku pomyśleli, że trzeba dostać się do Lwowa, a stamtąd przedrzeć się przez słabo jeszcze strzeżoną granicę i w ten sposób - przez Rumunię - dostać się na Zachód. Jednak zrezygnowali z tej eskapady. - Postanowiliśmy wracać do Łodzi, do matki, która została sama - opowiada Ryszard Kozłowski. - Bez większych przygód w październiku wróciliśmy do domu, natomiast w grudniu wysiedlono nas. Najpierw zamieszkaliśmy przy ulicy Słonecznej, a potem przy ulicy Beniowskiego na Chojnach.

Podczas wojny pan Ryszard jako harcerz cały czas działał w podziemiu i wykonywał różne zadania. Przede wszystkim operował na Chojnach. Chodził w rejon torów kolejowych i obserwował niemieckie transporty wojskowe. Penetrował też ulice i zdobywał informacje o mieszkających przy nich niemieckich żandarmach i dygnitarzach.

- Nie było to proste i bezpieczne, ponieważ trzeba było ustalić co to za Niemiec, jak się nazywa, czym się zajmuje i jaką pełni funkcję w strukturze okupacyjnej - zaznacza kapitan Ryszard Kozłowski. - Na szczęście pomagali nam Polacy, którzy w jednym domu mieszkali z Niemcami. Razem z innymi harcerzami zgłaszałem się też do pomocy przy rozładunku transportów z rannymi żołnierzami polskimi, których umieszczano w szpitalu przy ulicy Podmiejskiej. Palaczem w szpitalnej kotłowni, z którym spotykał się mój ojciec, był aktywny członek organizacji podziemnej - wtedy był to jeszcze Związek Walki Zbrojnej.

Pan Ryszard razem z kolegami jeździł też do Radogoszcza, aby obserwować, co się dzieje wokół tamtejszego więzienia. Raz o mały włos taka wyprawa skończyłaby się katastrofą. Młodzi konspiratorzy mieli pecha, bowiem zostali zatrzymani przez patrol żandarmów, których zaintrygował aparat fotograficzny w rękach nastolatków. Mogli ich wziąć za małych szpiegów, ale z opresji wybawił ich kolega- Niemiec. Nie należał on do Szarych Szeregów, ale doskonale orientował się, że jego polscy koledzy prowadzą zakazaną działalność. Po niemiecku oznajmił, że aparat należy do niego i żandarmi wszystkich - sześciu chłopaków - puścili.

Gdy Ryszard Kozłowski miał 16 lat, w kwietniu 1942 roku został zaprzysiężony do Szarych Szeregów działających w strukturach AK. - Przysięgę złożyłem w mieszkaniu mojego starszego kolegi Stefana Żyrkowskiego w mieszkaniu przy ulicy Karpia w Łodzi - wspomina. - To właśnie on wydawał nam polecenia i przyjmował meldunki. Wśród moich kolegów, którzy wtedy złożyli przysięgę, do dziś żyje jedynie Henryk Małkowski.
Ze swych akcji kapitan "Ryś" składał pisemne, ręcznie pisane meldunku. Co niezwykłe, wiele z nich ocalało z wojennej zawieruchy.

- Po wojnie, w końcu lat 60., przy łódzkim kościele Jezuitów spotkałem się z pułkownikiem Józefem Stolarskim, który był ostatnim dowódcą AK w Łodzi - opowiada Ryszard Kozłowski. - I właśnie wtedy pokazał mi moje meldunki dotyczące niemieckich transportów oraz zawierające nazwiska i adresy niemieckich żandarmów.

Wkrótce po zaprzysiężeniu pan Ryszard, który pracował wtedy w hucie szkła przy ul. Nowej, został przypadkowo aresztowany. Razem ze starszym od niego sąsiadem, z którym wracał po pracy do domu. Gdy przechodzili koło restauracji wyszło z niej dwóch pijanych żandarmów, którzy kopnęli Ryszarda Kozłowskiego i jego znajomego i kazali iść drogą, a nie chodnikiem. Potem zaczęli ich ścigać, gdyż wydało im się, obaj Polacy odgrażali się im. Sąsiad został pochwycony, zaś pan Ryszard zdołał uciec. Wrócił do domu i poszedł spać.

Nazajutrz do domu wtargnęli żandarmi i zabrali go na komisariat przy ul. Rzgowskiej. Tam spotkał się ze znajomym. Był skatowany. Obaj zostali przewiezieni do więzienia przy ul. Sterlinga. Trafili do jednej celi i postanowili wtedy, że nigdy nie przyznają się do winy. I tak się stało. Ruszyło śledztwo. Pan Ryszard był przesłuchiwany w gmachu gestapo przy ul. Anstadta i mimo że był bity, nigdy nie przyznał się, że groził żandarmom. Niemcy nie wiedzieli, że ich młody więzień działał w Szarych Szeregach i tego wątku w śledztwie nie poruszali.

Gehenna trwała pół roku i pan Ryszard wyszedł z więzienia dzięki wsparciu udzielonemu przez dyrektora huty, w której był zatrudniony oraz dyrektora archiwum, w którym pracował jego ojciec. Po pobycie za kratami przełożeni Ryszarda Kozłowskiego uznali, że jest spalony, dlatego postanowili, że trzeba go przeszmuglować przez granicę między Krajem Warty a Generalną Gubernią. W ten sposób na przełomie października i li

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki