Dziewięć operacji i dziewięć uratowanych istnień - to wstępny bilans najnowszego programu elektrokardiologicznego w woj. łódzkim, który zaczął działać 1 października. Dzięki całodobowym dyżurom, które na zmianę pełni pięć szpitali (kliniki kardiologii przy ul. Sterlinga, Żeromskiego i Kniaziewicza, szpital im. Kopernika i w Piotrkowie Trybunalskim) czas oczekiwania na wszczepienie rozrusznika serca czy defibrylatora, w Łódzkiem zmniejszył się z czterech tygodni do kilku godzin.
Pani Barbara ze Zgierza w poniedziałek zasłabła w swoim mieszkaniu. Zdążyła jeszcze ugotować obiad i siostrzenica znalazła ją nieprzytomną, leżącą na podłodze w kuchni. Choć ma 83 lata, do szpitala trafiła po raz pierwszy.
- Miałam problemy z zadyszką. Co parę kroków musiałam robić przystanki, żeby odpocząć, ale nie spodziewałam się, że z moim sercem jest aż tak źle - opowiada Barbara Chudobińska.
U pani Barbary nastąpiło zatrzymanie akcji serca. Karetka odwiozła ją do wojewódzkiego szpitala specjalistycznego w Zgierzu. Tam lekarze, znając już wytyczne nowego programu kardiologicznego, od razu zdecydowali o przewiezieniu pacjentki na odział kardiologiczny do Łodzi. Dyżur pełniło akurat Regionalne Centrum Chorób Serca im. Sterlinga.
- Musieliśmy operować pacjentkę, gdyż groziła jej powtórna śmierć kliniczna. Wszczepiliśmy rozrusznik, który będzie wspomagał jej serce. Taki stymulator wystarcza na ok.7 lat - mówi prof. Jarosław Drożdż, kierownik kliniki kardiologii Uniwersytetu Medycznego.
Pani Barbara w środę wróciła do domu. Za pół roku ma się zgłosić na kontrolne badania. Ale jej życiu nie zagraża już niebezpieczeństwo. Od piątku przeprowadzono w Łódzkiem już dziewięć takich operacji. Do dyżurujących ośrodków trafiali pacjenci z Łodzi, Zgierza, a nawet Głowna. Wszystkim w ciągu 24 godzin przeprowadzono operację - bo taka jest idea programu.
- Działamy jak emergency - mówi dr hab. med. Jerzy Krzysztof Wranicz z Regionalnego Centrum Chorób Serca im. Sterlinga w Łodzi. - W poniedziałek skończyliśmy operować dopiero o północy, ale udało nam się uratować kolejne dwie osoby - dodaje Wranicz.
Teraz przed najgorszym będą chronić ich specjalne urządzenia, których nie wszczepiono by w zwykłych szpitalach.
Tyle szczęścia nie miała Helena Stawicka, która leżała na szpitalnym łóżku obok pani Barbary. Przez długie kolejki, na operację musiała czekać od lipca. Dopiero w środę wszczepiono jej rozrusznik.
- Ostatnie dwa miesiące były dla mnie koszmarem. Kilka razy straciłam przytomność, mimo to trudno było mi się dostać do specjalistycznej kliniki - opowiada 63-letnia pacjentka.
Na szybką pomoc bez kolejki pozwala wykonywanie operacji na ostrych dyżurach, jako przypadków zagrożenia życia. A za takie NFZ zobowiązał się zapłacić.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?