Spłonęła katedra Notre Dame, jeden z największych zabytków nie tylko Europy. W regionie łódzkim też płonęły kościoły.
CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNYCH SLAJDACH
W 1971 roku w ogniu stanęła łódzka katedra. Pożar wybuchł we wtorek, 11 maja, około godziny 18.20. W katedrze odbywało się nabożeństwo majowe. Odprawiał je nieżyjący już ks. Piotr Rycerski, wtedy wikary w parafii katedralnej. Na nabożeństwie było około stu wiernych.
– Nagle usłyszałem szum - wspominał po latach ks. Piotr Rycerski. – Obejrzałem się i zobaczyłem, że ludzie uciekają z ławek do bocznych naw i kierują się do wyjścia. Spojrzałem na sufit, gdzie wisiał wielki żyrandol. Zobaczyłem tam błysk światła...
CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNYM SLAJDZIE
Ks. Rycerski nie myślał jeszcze wtedy o pożarze. Sądził, że doszło do jakieś spięcia elektrycznego i dlatego ludzie uciekają. Ale po chwili przybiegł do niego kleryk i powiedział, że katedra w płomieniach. Klerykiem tym był ks. Bogumił Walczak, były proboszcz parafii Podwyższenia Krzyża Świętego w Brzezinach, który studiował na trzecim roku. Gdy zobaczył płonącą katedrę szybko tam pobiegł z pomocą.
CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNYM SLAJDZIE
Ks. Piotr Rycerski wyniósł z kościoła Najświętszy Sakrament, który przeniósł do kaplicy seminaryjnej. Przybiegli inni klerycy, którzy zaczęli ratować naczynia, szaty liturgiczne.
W stronę katedry zaczęły jechać na sygnale wozy strażackie. Zamknięto ulicę Piotrkowską, przestały jeździć tramwaje. Jan Paczuski był w 1971 roku młodym strażakiem. Opowiadał nam, że wtedy istniało coś takiego jak dyżury domowe.
– Strażacy dyżurowali w domu i w razie potrzeby przyjeżdżał po nich samochód i zabierał na akcję – wyjaśniał pan Jan. – Ja, jako młody chłopak, mieszkałem wtedy w budynku jednostki przy ul. Rudzkiej. Przyjechał po mnie samochód i razem z dwoma kolegami mieszkającymi w okolicy.
CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNYM SLAJDZIE