18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kiedy ksiądz chodzi po kolędzie...

Anna Gronczewska
Ks. Jan Czekalski wiele lat był duszpasterzem akademickim i odwiedzał z kolędą mieszkańców domów studenckich
Ks. Jan Czekalski wiele lat był duszpasterzem akademickim i odwiedzał z kolędą mieszkańców domów studenckich Krzysztof Szymczak
Powoli kończy się kolęda, zwana wizytą duszpasterską. Ma wielowiekową tradycję i w tej formie jest polskim zwyczajem. W niektórych krajach zachodnich księża pojawiają się w domach parafian na ich zaproszenie i robią to przez cały rok. A na przykład we Włoszech ksiądz chodzi po kolędzie około Wielkanocy i święci wtedy domy. Nawet każdy pokój z osobna. W Warszawie są parafie, gdzie kolęda zaczyna się już w czasie adwentu.

Ks. Andrzej Blewiński, proboszcz parafii Matki Bożej Dobrej Rady w Zgierzu, już ponad trzydzieści lat odwiedza podczas kolędy swoich parafian. Mówi, że przez ten czas ludzie się nie zmienili.

- Są tacy sami - dodaje. - Cierpią biedę, niedostatek. Spotyka się też zadowolonych, szczęśliwych parafian. Zawsze tak było. Tyle że dawniej, za komuny, ludzie, otwierając drzwi przed kapłanem, czynili to również demonstracyjnie w opozycji do ówczesnej władzy. Dziś wiele osób traktuje Kościół instrumentalnie. Przydatny jest wtedy, kiedy trzeba załatwić chrzest, ślub, pogrzeb... Dlatego księdza po kolędzie przyjmuje nieco mniej ludzi niż kiedyś.

Zdaniem księdza Andrzeja Blewińskiego, kolęda jest znakomitą okazją wzajemnego poznania. Duchowny ma szansę poznać wiernych w środowisku rodzinnym, a wierni poznają bliżej swojego duszpasterza. A zatem korzyść jest obopólna.

- Zdarza się, że ludzie nie chcą przyjąć księdza, bo wstydzą się swojej biedy - mówi ks. Andrzej. - Uważają, że kolęda wiąże się z pieniędzmi. Jeśli ich nie mają, to nie otwierają drzwi księdzu. Tak nie powinno być. Owszem, te rodziny, które mogą, które stać na to, mogą wesprzeć finansowo potrzeby parafii. Ale to nie jest istota odwiedzin. Głównym celem kolędy jest spotkanie z parafianami. Zdarza się, że w jednym domu bierze się pieniądze, a w drugim zostawia...

Inaczej wygląda kolęda na wsi, inaczej w mieście. Na wsi dalej jest wielkim świętem. Parafianie cały dzień z niecierpliwością czekają na wizytę swego proboszcza czy wikariusza. W mieście czasem nawet nie wiedzą, że ksiądz odwiedza ich blok. Na wsi na stole przykrytym białym obrusem palą się świeczki, stoi krzyż, leży kropidło, jest święcona woda, Pismo Święte. W mieście bywa również tak, że sąsiedzi biegają od mieszkania do mieszkania, by przekazać sobie "kolędowe akcesoria".

Kolędując na wsi ksiądz ma więcej czasu, by porozmawiać z ludźmi, gdyż wizyta odbywa się w ciągu dnia. W mieście zasadniczo wizyta składana jest po południu. Na przykład w wiejskich parafiach ksiądz odwiedza dwadzieścia rodzin, w tym czasie chodząc z kolędą w bloku musi wejść do pięćdziesięciu, sześćdziesięciu mieszkań. Jeden duchowny wspomina, że w czasie pracy w łódzkich, pabianickich czy zgierskich parafiach w ciągu popołudnia odwiedzał osiemdziesiąt, a nawet sto mieszkań. Wchodził, odmawiał modlitwę i wychodził. Gdyby został dłużej, to nie zdążyłby z kolędą do wszystkich. - Był więc niesmak u tych, którzy przyjmowali księdza, ale u mnie też - dodaje.

Ks. Andrzej Blewiński twierdzi, że kolęda nie powinna polegać na zaliczaniu kolejnych mieszkań. Trzeba z ludźmi rozmawiać. - To doskonała okazja, by rozeznać sytuację parafian - podkreśla proboszcz parafii Matki Bożej Dobrej Rady w Zgierzu. - Pomóc rozwiązać konflikt małżeński, rodzinny. Uregulować życie sakramentalne, ale też wytłumaczyć pewne sprawy dotyczące wiary.

Niekiedy wierni denerwują się, że ksiądz wchodzi do domu, chwilę się pomodli, zajrzy do kartoteki i zaraz wychodzi. Nie znajduje czasu na rozmowę z parafianami.

- Tyle że nie zawsze jest to wina księdza - przyznaje ks. Jan Rawa, który od dziesięciu lat jest proboszczem w liczącej ponad 5 tysięcy wiernych parafii pw. Miłosierdzia Bożego w Skierniewicach. - Nieraz chciałbym pobyć w takim domu dłużej, porozmawiać. Ale nie ma takiej możliwości. Zadaję pytanie, próbuję nawiązać rozmowę, a uzyskuję tylko zdawkowe odpowiedzi. Czuję, że ten człowiek nie chce rozmawiać. Mam wrażenie, że nie może się doczekać chwili, gdy ksiądz opuści mieszkanie... Przyjmuje księdza, bo tak wypada, bo tak robiła jego mama, babcia.

Coraz częściej księża, odwiedzając domy parafian, spotykają młodych ludzi z problemami religijnymi. Bywa, że po pokoju biega małe dziecko. Ksiądz pyta czy było ochrzczone. - Nie, bo wie ksiądz, tak się złożyło, że dziewczyna zaszła w ciążę i nie było jakoś czasu na ślub - tłumaczy dwudziestokilkuletni chłopak. - Potem urodziła się Malwinka... Były wydatki. Nie mamy pieniędzy, by wziąć ślub, ochrzcić dziecko.

Ksiądz Andrzej Blewiński radzi w takich sytuacjach, żeby się nie martwili. Da ślub za darmo, dziecko też ochrzci. - Takich sytuacji w ostatnich latach było wiele - twierdzi. - Tyle że trzeba wykazać chęć przyjęcia tych sakramentów.

Kolejnym problemem są małżeństwa niesakramentalne. Wiele osób, mających tylko ślub cywilny, mimo że chodzi do kościoła, to czuje się katolikiem tzw. drugiej kategorii. - Takie sprawy też wychodzą podczas kolędy - mówi ks. Andrzej Blewiński. - Tłumaczymy, że oni też są potrzebni Kościołowi, mogą się w nim odnaleźć. Z myślą o takich ludziach przy naszej parafii utworzyliśmy duszpasterstwo małżeństw niesakramentalnych. Już po pierwszym spotkaniu przekonałem się, jak bardzo to duszpasterstwo jest potrzebne!

Ks. Jan Rawa przyznaje jednak, że kolęda nie jest lekarstwem na rozwiązanie wszystkich spraw. - Nie ma bowiem takiego lekarstwa, które polega na tym, że porozmawia się kilka minut i rozwiąże wszystkie problemy - mówi ks. Jan Rawa. - Wierni sygnalizują jednak pewne sprawy, problemy. Trzeba do nich wracać, zastanawiać się, jak z nimi sobie poradzić.

Wierni do kolędy podchodzą różnie. Dla niektórych ksiądz to człowiek z innego świata, stąpający po niebiosach. Nie wiedzą, jak z nim rozmawiać, boją się otworzyć. Ks. Andrzej Blewiński opowiada, że kiedyś podczas kolędy babcia powiedziała do wnuczka: - "Jak nie będziesz grzeczny, to ksiądz cię zabierze!" I dziecko potem traktuje księdza jak jakiegoś potwora, którego należy się bać - śmieje się ks. Andrzej.

Inni chętnie opowiadają o problemach. O tym, że stracili pracę, od kilku miesięcy nie mogą znaleźć nowej. Spotyka się babcie wychowujące wnuków, bo ich rodzice wyjechali zarabiać pieniądze za granicę. Matka trojga dzieci skarży się, że mąż pije, a po alkohol zaczyna sięgać 17-letni syn...

Ks. Jan Rawa mówi, że niektórzy wierni czasem wstydzą się księdza, albo nie potrafią rozmawiać. Niekiedy pojawia się jednak światełko w tunelu, które pozwala do nich dotrzeć. - Nie jest tak, że ksiądz wchodzi, porozmawia, wysłucha sprawy i zostawia ludzi z problemem - mówi ks. Jan Rawa. - Chodzenie po kolędzie dla kapłana to psychiczne obciążenie. Odwiedza się dziennie trzydzieści rodzin i każda jest inna, ma inne kłopoty. Jak wychodzę z takiego domu to nie zapominam o problemie, o którym usłyszałem. Ja mam go w sobie. Myślę, jak go rozwiązać, jak pomóc. Tylko do tego potrzebne jest kolejne spotkanie, dalsze rozmowy.

Ks. Jan Czekalski dziś jest wikariuszem w Zgierzu, ale wiele lat był duszpasterzem akademickim archidiecezji łódzkiej. Kolędował wśród studentów Politechniki Łódzkiej. Odwiedzał ich w akademikach. - Kolęda ta nie różni się od tej, która ma miejsce w parafiach, może poza tym, że zaczyna się później, o godz. 19.00 - mówi ks. Jan Czekalski. - Jedni studenci czekali na wizytę księdza, inni nie chcieli takiego spotkania. Studenci pochodzą przecież z różnych rodzin.

Gdy w pokoju mieszkało trzech kolegów i dwóch było za tym, by przyjąć księdza, to kolęda się odbywała. Inaczej chłopak, którego "przegłosowano", musiał liczyć na spotkanie z kapłanem w innym pokoju. Księża spotykają się z różnymi sytuacjami. Niekiedy syn pijak zamknie się w drugim pokoju i udaje, że go nie ma. Matka szepcze, że jest za drzwiami, ale żeby tam nie wchodzić, bo zrobi awanturę...

- Przed laty pracowałem jako wikariusz w wiejskiej parafii - wspomina ks. Andrzej Blewiński. - Siedzę w pokoju, już po wspólnej modlitwie, a widzę jak gospodarz, rzekomo nieobecny, szybko przemyka do stodoły. Poszedłem tam do niego. Stwierdziłem, że jeśli jest tak zajęty pracą, to nie będę go od niej odrywał, tylko sam do niego przyjdę. Nie był szczęśliwy, gdy mnie zobaczył.

Ks. Jan Czekalski mówi, że kolęda powinna być momentem spotkania z modlitwą, błogosławieństwem, ale też wskazaniem drogi. - Z człowiekiem, którego się odwiedza, trzeba rozpocząć dialog. Nie jest to łatwe. Ludzie boją się, ale też nie potrafią rozmawiać. Czas spędzają na gadaniu, a nie rozmowie. Podczas kolędowego spotkania oczekują od księdza zaufania.

Kolęda to też znakomita okazja, by obalić różne stereotypy związane z wiarą, religią. Ktoś coś powie, nie znając realiów i tak tworzą się mity. Sami zainteresowani obawiają się zapytać, porozmawiać. Na przykład nie mogą wziąć ślubu kościelnego, ale boją się ochrzcić dziecko, bo ktoś powiedział, że nie można.

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki