Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kiedyś była radość z zegarka i kakao, a dziś? Komunia na archiwalnych zdjęciach

Anna Gronczewska
Nadszedł czas pierwszych komunii świętych. Przystąpią do niej tysiące chłopców i dziewczynek w całym kraju. A Polaków, tak jak co roku ogarnęło komunijne szaleństwo. Rodzice, chrzestni, goście zastanawiają się co dać w prezencie. Właściciele restauracji zacierają ręce, bo dla nich to najbardziej dochodowy okres w roku.

9-letni Mateusz, uczeń jednej z łódzkich szkół, już za tydzień pójdzie do komunii. Jest dumny, że jako pierwszy z klasy zdał egzamin na lekcji religii.

- Nawet ani razu się nie pomyliłem. Pani katechetka powiedziała, że jak zdałem egzamin, to mogę iść do komunii - mówi chłopiec. I nie może doczekać się niedzieli 19 maja. Przeżywa to , co będzie się działo tego dnia w kościele, ale intensywniej myśli o prezentach. Dziadkowie obiecali mu hulajnogę.

- Elektryczną! Mam dostać też tablet i rower. No i jeszcze trzy gry komputerowe - wylicza jednym tchem chłopiec.

O takich prezentach nie marzył nawet Andrzej Pieślak z Łodzi, który dobrze pamięta swoją pierwszą komunię. Poszedł do niej na początku lat sześćdziesiątych.

- Do komunii przystępowała setka dzieci - wspomina. - Cała uroczystość była skromnie przygotowana. Wiadomo, czasy były inne. Nie było takich wystawnych prezentów, obiadów, tylu gości. Do dziś pamiętam, że w czasie mszy byłem rozproszony, rozglądałem się, by zobaczyć czy do komunii przystępują moi rodzice. Uspokoiłem się dopiero wtedy, gdy ich zobaczyłem...

Po uroczystości był w domu obiad. Byli na nim tylko rodzice, brat i siostra oraz chrzestni z rodzinami. Pan Andrzej zapamiętał, że mama ugotowała rosół, a od chrzestnego dostał w prezencie radziecki zegarek i małe radio tranzystorowe.

Dekadę wcześniej przystępował do komunii dobiegający osiemdziesiątki pan Bernard z Sieradza. Mieszkał wtedy na wsi i do kościoła szedł pieszo kilka kilometrów. Uroczystość tę pamięta do dziś ze szczegółami.

- Pamiętam zapach jaśminu, bo bukiet z tych kwiatów miałem w klapie marynarki - wspomina. - Rodzice kupili mi używany granatowy garniturek z krótkimi spodenkami i białymi podkolanówkami. Do tego sandały. Po mszy świętej robiono nam wspólne zdjęcie z księdzem katechetą. Potem na plebanii odbywało przyjęcie. Do kanapek i ciasta podano kakao. Wszyscy jedli z apetytem, bo przed komunią przez trzy godziny nie można było nic jeść, obowiązywał post eucharystyczny.

Anna Koczewska, łódzka prawniczka, do pierwszej komunii szła w 1973 roku. Uroczystość miała miejsce w kościele pw. św. Kazimierza na łódzkim Widzewie. Nie zapomni, że nie spała niemal całą noc, by nie zepsuła się jej przygotowana wieczorem przez mamę fryzura. Mama zadbała też, by miała piękną sukienkę. Kupiła w Peweksie za wcześniej mozolnie odkładane dolary materiał z białej krempliny. Suknie szyła znajoma krawcowa, która pracowała w Telimenie.

- Przyjęcie komunijne odbywało się w domu - wspomina Anna. - Było na niej 40 osób. Stoły były rozstawione w dwóch pokojach. Mama nie chciała, by na przyjęciu komunijnym był alkohol. Wiadomo jednak, że w Polsce na takich uroczystościach bez alkoholu nie ma zabawy. Tak też było u mnie. Ale po południu, gdy poszłam do kościoła z mamą i chrzestnymi po odbiór komunijnych obrazków tata wyciągnął dla gości kilka schowanych butelek wódki. Gdy wróciliśmy z kościoła wszyscy byli już wyraźnie rozluźnieni.

Anna pamięta, że w prezencie dostała kolorowe mazaki, książkę o Ani z Zielonego Wzgórza, złoty pierścionek, łańcuszek i pieniądze.

- Najbardziej byłam zadowolona z dwunastokolorowych mazaków - dodaje łodzianka. - To był wtedy prawdziwy hit. Pierścionek i łańcuszek mało mnie cieszyły, a pieniądze zabezpieczyła mama. Ale ja najbardziej marzyłam o rowerze. Niestety marzenie się nie spełniło.

Dziś już mało kto urządza przyjecie komunijne w domu. Często wybierane są eleganckie restauracje. Miejsca rezerwowane są w nich ze sporym wyprzedzeniem. - Już rok, a nawet dwa lata wcześniej mamy pytania o terminy komunii, tylko po to, żeby rodzice mogli zarezerwować lokal - mówi proboszcz jednej z łódzkich parafii.

Przyjęcia też bywają większe niż kiedyś, czasem bawi się na nich ponad 100 osób. Nikogo nie przeraża to, że za tzw. jeden talerzyk trzeba czasem zapłaci w ekskluzywnych restauracjach nawet 300 złotych. Zwykle to jednak koszt 80 -100 złotych.

Emocje wzbudzają też stroje, w jakich dzieci przystępują do pierwszej komunii. W Polsce jeszcze przed wojną dziewczynki chodziły do komunii w białych sukienkach, a chłopcy w ciemnych garniturach. Z czasem stroje stały się coraz bardziej strojne. Dziewczynki pojawiały się w kościele w wymyślnych kreacjach. Granatowe garnitury chłopców zastąpiły popielate, białe, a nawet zielone. W jednej z podłódzkich parafii rodzice tak chcieli wyróżnić swoją córkę, że ubrali ją do komunii w różową sukienkę.

Teraz jednak coraz więcej dzieci idzie do komunii w albach. Alby, czyli długie, białe tuniki, odpowiednio ozdobione, pojawiły się w kościołach naszego województwa w połowie lat dziewięćdziesiątych. Początkowo wielu rodziców odnosiło do nich nieufnie, ale z czasem się do nich przekonali. Nadal jednak nie wszystkie dzieci przyjmują komunię świętą w albach. Łatwiej przekonać do nich mieszkańców wsi, niż dużych miast.

- Był czas, że rodzice podchodzili bardzo opornie do alb - mówi ksiądz z jednej z łódzkich parafii. - Na szczęście to się zmienia. U nas już niemal wszystkie dzieci idą do komunii w albach. Niestety nadal są tacy, którzy traktują komunię jako paradę mody, pewien folklor, a nie przeżycie religijne. Jest to dla nich rodzinna impreza, na której można się popisać kto ma ładniejszą sukienkę. Zwłaszcza mamy dziewczynek były oporne. Teraz jednak pojedyncze dzieci podczas komunii nie mają u nas alb.

Na kupienie alby dla córki Jagody nie zgodziła się między innymi pani Karolina. Zawsze marzyła, by jej córka w tym wyjątkowym dniu wystąpiła białej sukience z falbanami. Uparła się i Jagoda jako jedyna poszła do komunii w sukience.

Pani Basia, właścicielka jednego ze sklepów oferującego w internecie między innymi sukienki komunijne mówi, że dalej cieszą się dużym powodzeniem. - Rodzice kupują alby i sukienki na przebranie po kościelnej uroczystości- wyjaśnia i opowiada, jak kiedyś przyszła do jej salonu mama z 9-letnią dziewczynką. Miały ze sobą zdjęcie sukni ślubnej wartej ponad trzy tys. złotych.

- Pani poprosiła, byśmy uszyły taką sukienkę dla jej córki - wspomina pani Basia. - Sukienka była bardzo strojna, trzeba było jednak dokonać korekt. Na przykład zakryć ramiona. Nie wypada przecież, by dziewczynka szła do komunii w odkrytymi ramionami. No i cena była trochę niższa...

Biała kareta przed kościołem w czasie pierwszych komunii ciągle jeszcze wywołuje sensację, choć coraz rzadziej. Kilka lat temu przejażdżka karetą była prezentem od jednej z babć. Dziś za taką usługę trzeba zapłacić od 600 do 2 tys. zł. Dużym zainteresowaniem cieszą się też eleganckie typu Lincoln Navigator Hummer i kabriolety Mercedes 540k. Wynajęcie na godzinę kosztuje od 400 do 750 złotych.

Jeśli chodzi o prezenty, to oprócz elektrycznych hulajnóg, rowerów i sprzętu elektronicznego nadal w modzie są koperty. Stawki bywają różne, od 500 do nawet 2 tys. zł.

CZYTAJ INNE ARTYKUŁY

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki