Porywając się na opowieść tak silnie utrwaloną w społecznej świadomości, jak „Hrabia Monte Christo” - albo dzieło, które takim powszechnym punktem odniesienia być powinno, bo to niezależnie od zmienności obowiązującej światopoglądowej narracji po prostu dobra książka - zwykle realizatorzy decydują się na jedno z dwóch rozwiązań: uwspółcześnianie, nawet bezrefleksyjne lub literalne trzymanie się oryginału, wsparte wyobrażeniem o klimacie epoki, w której akcja danej historii się rozgrywa. Twórcy najnowszej ekranizacji słynnej powieści (wielokrotnie przenoszonej na ekran i adaptowanej do telewizji) Alexandre’a Dumasa wybrali drogę trzymania się literatury i zapisanego w niej kostiumu. Jednocześnie łagodząc wszystko to, co można by uznać za niejednoznaczne, trudne lub mogące zostać „niewłaściwie” zintepretowane. Koncentrując się na głównym wątku i jego dobrym opowiedzeniu. Co w sumie tej produkcji - po europejsku kontrującej hollywoodzkie udawanie - wyszło na dobre.
W blisko trzygodzinnym filmie realizatorzy eksponują niezmienny uniwersalizm losów Edmonda Dantèsa. Jako młody człowiek, marynarz ciężko pracujący na społeczny awans i zakochany w pięknej Mercédès, zostaje kapitanem handlowego statku. Jak to w świecie pogmatwanych społecznych struktur bywa, dążąc do osobistego sukcesu, kilku osobom nadepnął na odcisk. A to otarł się o politykę, a to ktoś musiał stracić dowództwo nad prestiżową jednostką, by on mógł je przejąć, a to zdobywając miłość wybranki złamał serce konkurentowi do jej uczuć. Niby nic wyjątkowego, ale upokorzeni rywale okazali się ludźmi pamiętliwymi i ustosunkowanymi, co dla Dantèsa oznaczało niesłuszne oskarżenie i ciężkie więzienie na porzuconej przez Oświecenie wyspie. W ponurej celi Dantès spędzi czternaście lat, by dzięki podstępowi uciec, dowiedziawszy się wcześniej od towarzysza niedoli, księdza Fariego o ogromnym skarbie pozostawionym przez templariuszy na wyspie Monte Christo. Teraz jako niezwykle zamożny hrabia może się wkręcić w najznaczniejsze kręgi towarzyskie Paryża i dokonać wyrafinowanej zemsty na swych oprawcach. Którą Dantès próbuje ubrać w miano sprawiedliwości.
Dzieje jednej z najbardziej wpływowych postaci światowej kultury są tak nieprawdopodobne, że aż możliwe. I ciągle - a w interpretacji Alexandre’a de La Patellière’a i Matthieu Delaporte’a szczególnie przejrzyście - mogą być czytane przez współczesne zagrożenia. Bo przecież motyw zniszczenia czyjegoś życia w imię własnych interesów lub krycia osobistej nikczemności nie został wyeliminowany z rzeczywistości - także w więzieniach znajduje się z pewnością paru niewinnych ludzi. Taka intryga i dziś nie jest wielce trudna, a styki polityki, biznesu i zwykłego bandytyzmu co jakiś czas dają osobie znać. Bliskie człowiekowi każdej doby są też rozważania o degeneracji prawa, sprawiedliwości, która okazuje się wcale nie ślepa (czyli bezstronna) oraz cenie, jaką musimy zapłacić za nieprzepracowanie i pielęgnowanie rozpaczy. Zemsta jest słodka, mówi jedno z powiedzeń. To słodycz jednak o smaku pleśni, ściągająca mściciela w mrok i niszcząca tych, którzy stanęli z nim ramię w ramię. Dantèsowi źli ludzie odebrali wszystko - młodość, która zapowiadała szczęśliwą dorosłość, zamienili mu na dojrzewanie w piekle. Edmondowi wyrwano duszę (jeśli rozumieć ją jako jasną stronę mocy), to coś, co sprawia, że życiu próbujemy nadać sens. Mężczyzna, jako hrabia Monte Christo, postanowił znaleźć odkupienie w wymierzeniu kary prześladowcom i odebraniu im tego, co sam stracił. Dumas, tworząc swą opowieść, a za nim filmowcy podejmujący jego trop nie mają wątpliwości - to trakt do nicości, który zamiast uspokojenia przynosi jeszcze większą destrukcję. Wydaje się, że inna droga zaproponowana przed laty ludzkości - w której fundamentalną rolę odgrywa wybaczenie - w konsekwencji może obdarzać większą mocą i wyzwoleniem. Po dokonaniu spustoszenia filmowemu Dantèsowi pozostała ucieczka w samotność, bo z ludźmi już go nic nie zwiąże.
Dysponując pokaźnym budżetem (prawie 50 mln euro) twórcy filmu postawili na wizualną atrakcyjność przedsięwzięcia (świetne zdjęcia Nicolasa Bolduca), piękne wnętrza i kostiumy, wysmakowane sceny. Doskonale w tej materii odnaleźli się aktorzy - ze świetnie dobranym do tytułowej postaci Pierre’em Niney’em (laureat Cezara za główną rolę w filmie „Yves Saint Laurent”) na czele. Niczym się nas tu przesadnie nie epatuje, płynnie poddajemy się ekranowej narracji, nawet daleko idące wykreślenia wątków z oryginału, wprowadzenie nowych postaci, a innych przekształcenie lub połączenie kilku w jedną, nie powinno przeszkadzać największym ortodoksom. „Hrabia Monte Christo” odniósł być może najważniejsze zwycięstwo. Przywrócił wiarę w europejskie, szczególnie francuskie, wielkie kino kostiumowe. Czyli robione tam, gdzie jest ku temu fenomenalna literatura.
„Hrabia Monte Christo”, Francja, dramat, 178 min.
reż. Alexandre de La Patellière i Matthieu Delaporte, wyst. Pierre Niney, Bastien Bouillon, Anaïs Demoustier
★★★★✩✩
Zobacz Q&A z o Tomaszem Jacykowem
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?