Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Kler": Trzepanie pałą dywanu z tego, co pod niego zostało zamiecione [RECENZJA]

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Bartosz Mrozowski/Kler
„Kler” Wojciecha Smarzowskiego to film ważny, z pewnością jedna z najważniejszych polskich produkcji ostatnich lat. Co nie oznacza, że to jeden z filmów najlepszych. Bo to odmienne kategorie.

Wojciech Smarzowski, należący do najgłośniejszych obecnie polskich twórców filmowych, wykazał się (nie po raz pierwszy zresztą) znakomitym słuchem do nastrojów społecznych, wyłapując to, co właśnie dziś i tutaj buzuje z dużą mocą, wywołuje niezwykle silne emocje i wymaga „przegadania”. Śmiało wziął się za temat w rodzimym kinie nie podejmowany, sprytnie przy tym promocyjnie swoją odwagę uwypuklając (w czym zresztą środowiska z założenia produkcji przeciwne skrupulatnie i bez sensu mu pomogły). Postanowił wyrzucić spod klerykalnego dywanu to, co zostało tam zamiecione. A raczej wytrzepać maczugą.

Wojciech Smarzowski ma własną, szczególną i rozpoznawalną metodę obrazowania, co w przypadku artysty jest atutem i okolicznością przez wielu twórców przecież upragnioną. Sięga po ekstremalne rozwiązania, rysuje bohaterów oraz sytuacje, w których ich stawia jednowymiarowo, bez wątpliwości, ostrą kreską, nie unikając „jazdy po bandzie”. Wdziera się w najmroczniejsze ludzkie przywary, wyolbrzymia je, czasem nawet wynaturza, by tym silniej nimi oddziaływać. Dodaje dostrzegalny, szarpany, nieco nerwowy montaż. I nie złożoność podejmowanego problemu go interesuje. Zależy mu na wstrząsie, więc by osiągnąć silny efekt porzuca niuansowanie i subtelność może i na rzecz dosadności, uogólnień, wyrazistości, podkreślenia oraz nagromadzenia skrajności, ale też dla sięgnięcia pod stereotypy, pogrzebania się w tym, co ukryte na tyle głęboko, że niewielu chce się w tym grzebać. Różnie to się sprawdza - trudno mi sobie dzisiaj wyobrazić inaczej przedstawiony „Wołyń” czy „Dom zły”; bywa porażką, jak w „Drogówce”, czasem pozwala cieszyć się odejściem w stronę może konwencjonalnego, ale pięknego opowiadania historii, jak w „Róży”. A w sytuacji najnowszej (mimo formalnej perfekcji) stawia pod ścianą - bo źli i zakłamani są już wszyscy, nawet jeśli zachowali w sobie na tyle wiary, by w chwili iluminacji szczerze za grzechy swoje (i instytucji, której są reprezentantami) żałować.

„Kler” to film konsekwentnie wyreżyserowany przez reżysera inteligentnego, mającego jasno wytyczony cel i imponującego warsztatem. Wojciech Smarzowski nie dotyka wiary i chrześcijaństwa (a co za tym idzie - wierzących nie obraża), bo nie o religii samej w sobie jest to film. Gdy jednak zdziera z księży sutanny religijnej cepelii, by pokazać, iż to w końcu tacy sami ludzie, jak my, tylko w kościelnych „mundurach”, zaczyna ich wrzucać do jednego, czarnego worka, nie dając skreślonej w jego oczach instytucji żadnego sprawiedliwego. Idąc tym tropem pozwala sobie - w moim odczuciu - pójść o jedną scenę za daleko: umiejscawiając molestującego proboszcza w miejscu i okolicznościach mogących się kojarzyć z księdzem Jerzym Popiełuszką.

W metodzie Smarzowskiego zasadnicza jest też współpraca z wyśmienitymi aktorami i „Kler” nie zawiera na tym polu pomyłek. Wstrzymującą oddech, wspaniałą, porażającą kreację pozostawia na ekranie Jacek Braciak. Jego ksiądz Lisowski to skrzyżowanie polityka i gangstera, skoncentrowanego na karierze, a zarazem ucieczce od tego, co przytrafiło mu się i czego dokonał w Polsce, do Watykanu. Jest to robota tak precyzyjna, a jednocześnie wyposażona w znaczenia, idealnie rozgrywająca i balansująca emocje, iż efekt wbija się do głębi wrażliwości z bezwzględnością zimnego ostrza sztyletu. Fenomenalny jest również Arkadiusz Jakubik w roli zagubionego księdza Kukuły - w jego smutnych oczach kryje się rozpacz człowieka skrzywdzonego w dzieciństwie, który nie poradził sobie z dźwiganym ciężarem. To jego przemiana, a może raczej osobista porażka i poniesiona wobec niego klęska systemu, w którym się znalazł, jest klamrą filmu i Jakubik kapitalnie ją swoją energią i naturalnością spina. Powtarza zaś wciąż siebie Robert Więckiewicz - tu jako ksiądz Trybus - dostaje więc do zagrania postaci, które pozwolą mu na repetycję tych samych rozwiązań.

Z żarem przejaskrawionego zgodnie z zasadami satyry i noszącego jak np. u Fredry charakteryzujące bohatera nazwisko arcybiskupa Mordowicza gra Janusz Gajos. Władza, luksus, przywileje, rozpusta, hipokryzja, faryzeuszostwo - wszystkie te pokusy i występki są codziennością hierarchy, a Gajos z wyeksponowania ich uczynił aktorską perełkę.

Warto też zauważyć żywy, temperamentny i szczery występ Joanny Kulig w niedużej, lecz istotnej roli kochanki jednego z księży.

Smarzowski nie bierze jeńców, przytacza trochę starych dowcipów, w niektórych przypadkach nawet dziwne, że tej klasy twórca się na nie zdecydował: „nie bije mnie, więc już mnie nie kocha, buu” - naprawdę to portretuje społeczność udającą się do kościołów i spowiedzi? Ubiera też całość w formę moralitetu, nie tyle więc o współczucie dla grzeszących mu chodzi, co o morał z nieponoszenia kary za grzechy wynikający. Nieuważnie i lekceważąco spowiadający swoje „owieczki” księża sami spowiedzi potrzebują, lecz wyspowiadać nie mają się przed kim - Boga nie spotkali, a Kościół woli milczeć niż rozmawiać.

Cała ta konstrukcja jest potrzebna Smarzowskiemu po to, by stanąć przed największym grzechem zaistniałym w Kościele ostatnich dziesięcioleci, czyli pedofilią. Niegodziwości, która nie wyjaśnień wymaga, ale - jak to mawiał bohater innego filmu - „wyrwania chwasta z korzeniami”. Smarzowski problem z rozwiązaniem tego rodzaju spraw widzi w mafijnej strukturze instytucji Kościoła. Taka instytucja staje się największą dla wiary przeszkodą. A bez wierzących jej nie będzie.

Czy film Smarzowskiego wywoła dyskusję merytoryczną, a nie emocjonalną i uświadomi komu trzeba, iż metoda przerzucania się winą i skrywania tego, co powinno być uprzątnięte nie jest właściwa? Z dużym prawdopodobieństwem można, niestety, wątpić. Może jednak największym osiągnięciem „Kleru” będzie wykazanie, iż jakakolwiek walka ideologiczno-polityczna (nie daj Boże, prawna) ze sztuką jest nonsensem i świadczy tylko o - delikatnie mówiąc - niespecjalnej mądrości walczących. Jeżeli tak, to już tylko dlatego warto było zrobić ten film.

Kler Polska dramat, reż. Wojciech Smarzowski, wyst. Janusz Gajos, Arkadiusz Jakubik

★★★★★☆

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo

Materiał oryginalny: "Kler": Trzepanie pałą dywanu z tego, co pod niego zostało zamiecione [RECENZJA] - Dziennik Łódzki

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki