Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kolęda na wesoło. Tylko nie zawsze. Czasem są łzy...

Anna Gronczewska
arhiwum Dziennika Łódzkiego
Trwa czas tradycyjnej kolędy. Tylko już drugi rok z rzędu w wielu parafiach odbywa się w inny sposób. Księża odwiedzają tylko tych wiernych, którzy ich zaproszą. W kościołach mają miejsce tzw. msze św. kolędowe. Zbierają się na nich mieszkańcy danej ulicy czy bloku.

Kolęda na wesoło

Kolęda to czas spotkania wiernych z księżmi pracującymi w ich parafii. Można porozmawiać o poważnych sprawach, spytać o radę, pożalić się. Jednak podczas tych wizyt duszpasterskich nie brakuje też wesołych, ale i dramatycznych wydarzeń. Ks. Andrzej Blewiński, proboszcz parafii Matki Bożej Dobrej Rady w Zgierzu, już ponad czterdzieści lat chodzi po kolędzie. Mówi, że przez ten czas ludzie się nie zmienili.

Są tacy sami - dodaje. – Cierpią biedę, niedostatek. Spotyka się też zadowolonych, szczęśliwych parafian. Zawsze tak było. Tyle, że dawniej, za tzw. komuny ludzie życzliwiej, bardziej świadomie przyjmowali księdza po kolędzie. Zależało im, by kapłan odwiedził ich dom. Zdaje sobie sprawę, że często to robili w opozycji do władzy. Dziś, kiedy mamy liberalizm, wiele osób traktuje Kościół instrumentalnie. Przydatny jest wtedy kiedy trzeba załatwić chrzest, ślub, pogrzeb. Nie wtedy, gdy jest kolęda. Dlatego księdza po kolędzie przyjmuje znacznie mniej ludzi niż kiedyś.

Inaczej wyglądała kolęda na wsi, inaczej w mieście. Na wsi dalej jest wielkim świętem. Parafianie cały dzień z niecierpliwością czekają na wizytę swego proboszcza czy wikariusza. W mieście czasem nawet nie widzą, że ksiądz odwiedza ich blok. Na wsi na stole przykrytym biały obrusem palą się świeczki, stoi krzyż, leży kropidło, jest święcona woda, a nawet Pismo Święte. W mieście bywa, że sąsiedzi biegają od mieszkania do mieszkania, by przekazać sobie „kolędowe” akcesoria.
Kolędując na wsi ksiądz ma więcej czasu by porozmawiać z ludźmi. Ale na przykład w wiejskich parafiach odwiedzał dwadzieścia rodzin, w tym czasie ksiądz chodzący z kolędą po bloku musiał wejść do pięćdziesięciu - sześćdziesięciu mieszkań. Jeden z duchownych wspomina, że w czasie pracy w łódzkich, pabianickich czy zgierskich parafiach w ciągu popołudnia odwiedzał osiemdziesiąt - sto mieszkań. Wchodził, odmawiał modlitwę i wychodził. Gdyby został dłużej, to nie zdążyłby z kolędą do wszystkich.

Ksiądz w domu

Wierni do kolędy pochodzą różnie. Dla niektórych to ksiądz to człowiek z innego świata, stąpający po niebiosach. Nie wiedzą jak z nim rozmawiać, boją się otworzyć. Ks. Andrzej Blewiński opowiada, że kiedyś podczas kolędy babcia powiedziała do wnuczka: Jak nie będziesz grzeczny, to ksiądz cię zabierze!

I dziecko potem traktuje potem księdza jak jakiegoś potwora, którego należy się bać - śmieje się ks. Andrzej.
Inni chętnie opowiadają o problemach. O tym, że stracili pracę, od kilku miesięcy nie mogą znaleźć nowej. Spotyka się babcie wychowujące wnuków, bo ich rodzice wyjechali zarabiać pieniądze za granicę. Matka trojga dzieci skarży się, że mąż pije, a po alkohol zaczyna sięgać 17-letni syn...

Księża spotykają się z różnymi sytuacjami. Niekiedy syn pijak zamknie się drugim pokoju i udaje, że go nie ma. Matka szepcze, że jest za drzwiami, ale żeby tam nie wchodzić, bo zrobi awanturę...

– Przed laty pracowałem jako wikariusz w wiejskiej parafii - wspomina ks. Andrzej Blewiński. – Siedzę w pokoju, a widzę jak gospodarz szybko przemyka do stodoły. Poszedłem tam do niego. Stwierdziłam, że jeśli jest tak zajęty pracą, to nie będę go od niej odrywał, tylko sam do niego przyjdę. Nie był szczęśliwy, gdy mnie zobaczył.

Inny ksiądz pracujący teraz w archidiecezji łowickiej opowiada, że był młodym wikariuszem i pracował w parafii koło Łęczycy.

Atak nożem

Odwiedził z wizytą kolędową wydawałoby się bardzo spokojną, pobożną rodzinę.

- Wszedłem do środka, na stole stał krzyż, było kropidło, paliły się świece – wspomina. - Rozpocząłem modlitwę i nagle z kuchni wyszedł mężczyzna z nożem. Zaczął mi grozić, krzyczał, ze żywy stąd nie wyjdę. Wymachiwał nożem i końcem zawadził o moją rękę. W końcu rodzinie udało się uspokoić. Żona mężczyzny bardzo mnie przepraszała, nie wiedziała co wstąpiło w jej męża. Może zaczynała się choroba psychiczna?Ataku nożem nie zgłosiłem. Draśnięcie nie było duże. O incydencie nie powiedziałem nawet proboszczowi. Nie chciałem piętnować rodziny...

Księża przyjmowani są więc. różnie. Jeden z duszpasterzy, który prosi by zachować anonimowość, pracował przed laty jako wikary na dużym łódzkim osiedlu. Opowiada, że raz wybiegł za nim podchmielony człowiek i zaczął krzyczeć: Zrucę się czarna zarazo z dziesiątego piętra! Zdarzyło się, że wszedł do mieszkania i usłyszał: Jak pan ku.... chlapiesz tą wodą, to pochlap i u mnie.

- Było to w latach osiemdziesiątych – wspomina jeden z łódzkich księży. - Wszedłem do bardzo elegancko, drogo urządzonego mieszkania. Drzwi otworzyła pani około trzydziestki...Ostro umalowana, w kusej spódniczce. Poświęciłem mieszkanie, pomodliłem się...Zapytałem pani gdzie pracuje. Kur..wą jestem! Była szczera do bólu.

Zdarza się, że w domu który odwiedza ksiądz brakuje święconej wody, bo..wypił ją pies. Albo uzupełnia się jej braki nalewając na talerzyk wodę prosto z czajnika.... Czasem ktoś przygotuje pięknie stół na wizytę księdza, a nagle skoczy tam kot i zrobi niesamowity bałagan. Bywa, że w czasie kolędy ktoś ukrywa się przed księdzem w łazience lub drugim pokoju. Anna Szewczyk z Łodzi wspomina, że kiedyś sama, jeszcze jako nastolatka, ukryła się przed księdzem.

– Nie wiem co mi odbiło – odpowiada. – Schowałam się w pokoju, zgasiłam światło i kazałam powiedzieć mamie, że nie ma mnie w domu. Pech chciał, że przyszedł ksiądz, który uczył mnie religii. Zapytał gdzie jestem, a mama wskazała pokój. Ksiądz wszedł do mnie, a ja z desperacji schowałam się pod kołdrę. Usiadł koło mnie i zaczął mnie prosić, by wyszła z łóżka. Po tym wydarzeniu wstydziłam się chodzić na religię.

Pan w muszce, pani w białej sukni

Ks. Marek był młodym księdzem, gdy chodził po kolędzie i odwiedzał bloki na pabianickim osiedlu. Zadzwonił do drzwi jednego z mieszkań i oniemiał.

- Zobaczyłem pana w muszce, eleganckim garniturze i panią w pięknej długiej sukience – wspomina. - Wyglądali jakby mieli iść do ślubu..A oni tak chcieli przyjąć księdza. Potem zaprosili mnie do stołu. Stała na nim piękna zastawa...

Pani Maria co roku z wielką niecierpliwością czekała na wizytę księdza. Mieszka na ul. Limanowskiego i odwiedzali ją duchowni z parafii św. Marka. Zawsze pytała księży czy może skosztują jej zalewajki.

Zawsze odmawiali – opowiada pani Maria. - Ale raz jeden z kapłanów powiedział, że chętnie zje...Zrobiło mi się ciemno przed oczami...Tym razem zalewajki nie miałam. Zawsze księża odmawiali, więc jej nie ugotowałam...

Co z kopertą?

Ks. Adam Boniecki, były redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego” wspominał, że przed laty z kolędą wiązało się składanie na kościół ofiar w naturze. Ksiądz jechał z wozem i wrzucało się na ten wóz worek mąki czy ziemniaków. Było to traktowane jako materialne wsparcie dla kościoła. Teraz jest zaś delikatna sprawa związana ze zbieraniem pieniędzy w czasie kolędy,

– Znam przypadek, gdzie bardzo święty kapłan, któremu na pewno nie chodziło o pieniądze, przeżył bardzo nie miłą scenę – mówił nam przed laty w wywiadzie ks. Boniecki. – Chodząc po kolędzie, zadzwonił do jednego z mieszkań, uchyliły się drzwi, a w nich pojawiła się ręka trzymająca dwa złote. Po chwili drzwi się zatrzasnęły. Był to bardzo pogardliwy gest dla tego księdza. Byłem też w parafii, gdzie proboszcz zapowiedział, że księża chodzą po kolędzie, by poznać parafian, a nie zaglądać do ich kieszeni. Poprosił też, by ewentualne ofiary składać do puszek w kościele, a nie dawać pieniędzy księdzu. Ludzie, których odwiedzałem bardzo źle się z tym czuli. Potem w kieszeniach płaszcza znajdowałem koperty..Nawyk składania ofiar w czasie kolędy jest w nas głęboko zakorzeniony. I mam dobre doświadczenie z innej krakowskiej parafii, w której chodziłem po kolędzie. Nie było tam żadnych takich ogłoszeń, by nie dawać pieniędzy. Koperty były. Zawsze brałem je ostentacyjnie, dziękowałem. Były w nich skromne, dane z serca ofiary. Jednak składając taką nawet najskromniejszą ofiarę ci ludzie czuli się dowartościowani. Za zgodą proboszcza, od razu w czasie kolędy, część tych pieniędzy przeznaczałem na wspieranie biednych, których w czasie tej wizyty duszpasterskiej spotykałem. Oczywiście nie mogłem tych kopert dawać na ślepo, bo czasem jest w nich rzeczywiście bardzo mało pieniędzy. Raz tak zrobiłem, okazało się to ryzykowne.

Zdaniem ks. Andrzeja Blewińskiego kolęda jest dla księży znakomitą okazją, by poznali swoich parafian, ich problemy. By jeśli to możliwe, im pomóc.

– Zdarza się, że ludzie nie chcą przyjąć księdza, bo wstydzą się swojej biedy - twierdzi ks. Andrzej. – Uważają, że kolęda wiąże się z pieniędzmi. Jeśli ich nie mają, to nie otwierają drzwi księdzu. Tak nie powinno być. Owszem, te rodziny, które mogą, stać na to, składają ofiary. Jednak jeśli kogoś nie stać nie musi dawać pieniędzy, nie są koniecznym warunkiem kolędy. Nie po nie ksiądz przychodzi. Ale chce się spotkać, ze swoimi parafianami. Zdarza się, że w jednym domu bierze się pieniądze, a w drugim zostawia...

Trudno powiedzieć ile wynosi dziś ofiara kolędowa. Jedni dają 20 zł, inni 50 zł. Są tacy, którzy przekażą 100 złotych/. To na co przeznaczone są dochody z kolędy określają poszczególne diecezje. W większości przypadków trafiają na potrzeby kościoła, a więc jego budowę,utrzymanie, inwestycje kościelne. Na przykład naprawę dachu, malowanie kościoła. W niektórych diecezjach, m.in. łowickiej,. określony procent zostaje przekazany do kurii. Z tych środków utrzymywane są instytucje kościelne, takie jak seminarium duchowne czy dom księży emerytów. W wielu i parafii niedzielna taca nie wystarcza na utrzymanie kościoła, więc ze środków z kolędy regulowane są opłaty za prąd, ogrzewanie, wodę. Niewielki procent zebranej sumy otrzymują księża chodzący po kolędzie.

Żona wie...

Ks. Bogusław Kowalski jest dziś proboszczem parafii Nawrócenia św. Pawła Apostoła na warszawskim Grochowie. Razem z nieżyjącym ks. Piotrem Pawlukiewiczem wydał książkę „Czarny humor. Czyli o Kościele na wesoło”.

Kiedyś otwiera mi pan trykotowych spodenkach, koszulce z dziurkami – opowiadał nam w wywiadzie ks. Kowalski. - Gdy go zobaczyłem stwierdziłem: Pan chyba nie przygotowany.. On charakterystycznym głosem powiedział: Ja zawsze przygotowany! I zaprosił mnie do środka. Wszedłem...Gdy chodzę po kolędzie i odwiedzam dom w którym jest sam mężczyzna, nie ma żony, to jest taki zagubiony...Jeden kilka razy powtarzał, że nie ma żony, w końcu zaprosił mnie do środka. Nie mógł znaleźć kropidła...Podpowiedziałem, że pewnie leży na szafie, owinięte w szary papier..Byli to nowi parafianie, więc zakładałem kartotekę. Zapytałem w jakim wieku są dzieci. A on: Żona by wiedziała...Wyjął dowód, w którym jeszcze zapisywane były dzieci...Innym razem pytam jednego z panów kiedy brał ślub kościelny. A on: Halina, kiedy braliśmy ślub? Ona podała wszystko z detalami...Kiedyś zapytałem chłopczyka jak na imię ma jego mama. Bardzo się zawstydził. Chciałem mu pomóc: Jak tatuś prosi mamę o herbatę? A chłopiec na to: Ty pulchna, zrób mi herbaty! Inna historia miała miejsce w wiejskiej parafii, w diecezji łowickiej. Ksiądz nie zastał w domu męża. Żona wytłumaczyła, że czekał długo na jego wizytę, ale musiał iść do obory zrobić obrządek. Ksiądz powiedział, że pójdzie się tam z nim spotkać. Żona zaraz dodała: Tam są krowy, świnie, konie, a męża pozna ksiądz po kapeluszu!

od 7 lat
Wideo

Pismak przeciwko oszustom, uwaga na Instagram

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki