Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Koniec żelaznego tandemu spółdzielców Platformy Obywatelskiej RP

Marcin Darda
Marcin Darda
Krzysztof Szymczak
Przez lata tworzyli stalowe zaplecze Donalda Tuska w PO, utylizując Grzegorza Schetynę, ale teraz to Schetyna rządzi PO. Kariera Andrzeja B. zdaje się być zakończona, a Cezary Grabarczyk wyleciał z zarządu PO. Duet padł, choć polityczna śmierć B. to szansa na życie dla Grabarczyka

W ciągu czterech dni żywot zakończył polityczny duet twórców legendarnej spółdzielni PO. W piątek ze stanowiska wiceprzewodniczącego PO odwołano Cezarego Grabarczyka. A w poniedziałek, po usłyszeniu zarzutów prokuratorskich, wszystkie funkcje w partii stracił Andrzej B. - szef regionu łódzkiego PO, członek zarządu krajowego PO. W łódzkiej PO komentarze są jednoznaczne: to koniec pewnej ery. Co prawda są i głosy sceptyczne, tak jak te, że składanie do politycznego grobu Cezarego Grabarczyka jest przedwczesne, bo on ostatniego słowa jeszcze nie powiedział, ale ci sami komentatorzy zastrzegają, że jest w trudnej sytuacji.

Pod górkę ma nie tylko w centrali partii, ale przede wszystkim w Łodzi, w relacjach z prezydent Hanną Zdanowską, swą polityczną wychowanką, która dziś po swojej stronie ma Grzegorza Schetynę, nowego szefa PO. A przecież spółdzielnia w PO powstała właśnie po to, by Schetynę młotkować i nie dopuścić do wzrostu wpływów w partii, bo mógłby zagrozić Donaldowi Tuskowi. W Łodzi od lat powiadano, że tandem Grabarczyk - Andrzej B. rządzi regionem i miastem silną ręką, pozorując dialog ze strukturami. Strefy wpływów były jasno podzielone: Grabarczyk to Łódź i magistrat, B. to urząd marszałkowski i reszta regionu. Ta polityczna przyjaźń miała swoje ciche dni, ale generalnie obaj panowie znają się z czasów, gdy Cezary Grabarczyk posłował z okręgu sieradzkiego, a leżący w tym okręgu Konstantynów Łódzki to właśnie matecznik Andrzeja B. Zaczynał tam jako nauczyciel nauczania początkowego, politycznie związany z Ruchem Odbudowy Polski, tak jak ówczesny burmistrz Włodzimierz Fisiak. To właśnie Fisiak pchnął B. wyżej, na szefa MOSiR. B. wstąpił też do PO, a potem pomógł Grabarczykowi zebrać szable do zepchnięcia z szefostwa regionu Iwony Śledzińskiej-Katarasińskiej. Od 2006 r. Grabarczyk był szefem regionu, a B. zdobywającym doświadczenie posłem pierwszej kadencji. I co równie ważne, układał partię w regionie jako sekretarz. W Łodzi niby więcej znaczył wówczas Mirosław Drzewiecki, tyle, że on na lokalne rozgrywki patrzył z góry: był skarbnikiem PO i dworzaninem Tuska, który szedł już po stanowisko premiera. A gdy nim został w 2007 r., Łódź dostała dwóch ministrów. Drzewieckiego jako szefa polskiego sportu i Grabarczyka, ministra infrastruktury.

CBA przeszukało dom Andrzeja B. Prokuratura postawiła byłemu ministrowi sportu zarzuty

Tusk nie chciał, by ministrowie zbytnio rośli w siłę w regionach, stąd zdecydował, że nie mogą być jednocześnie szefami regionów. Grabarczyk odchodząc na swego następcę rekomendował właśnie Andrzeja B. Od tamtego czasu mówiono o tej dwójce, że twarzą i liderem jest Grabarczyk, ale B. stanowi bardzo ważne wsparcie organizacyjne dla merytorycznego Grabarczyka. A do wzmocnienia pozycji i wyczyszczenia pola w PO i regionie niezwykle pomocny okazał się wybuch afery hazardowej, który jesienią w 2009 r. zmiótł z politycznej sceny Drzewieckiego. Rok później „Rzeczpospolita” informowała, że w Zakopanem na imprezie urodzinowej Andrzeja B. zawiązała się spółdzielnia z Grabarczykiem i kilkoma baronami regionalnymi PO, która będzie stabilizować struktury za Tuskiem, a przeciw Schetynie. Tusk pozbył się wówczas Schetyny z rządu tylko dlatego, że ów znał głównego rozgrywającego w aferze hazardowej. Tyle, że to go nie osłabiło, bo został marszałkiem Sejmu, a jako sekretarz generalny PO był faktycznym szefem struktur. W PO szły wybory i Tusk się mocy Schetyny w regionach obawiał. A być batem na Schetynę to była wymarzona rola dla Andrzeja B. Nie uchodził przecież za posła harującego bez opamiętania w Sejmie, tylko człowieka od czarnej, partyjnej roboty. Graczem w partyjnych rozgrywkach był dość brutalnym, głównie od usuwania przeszkód personalnych. Klasyczny przykład w terenie to wykolegowanie Włodzimierza Fisiaka ze stanowiska marszałka województwa. W 2010 r. PO drugi raz z rzędu wygrała wybory do łódzkiego sejmiku, a Fisiak, urzędujący marszałek, zdobył najlepszy wynik indywidualny. B., mimo, iż wcześniej nie tylko publicznie zapewniał, że Fisiak będzie marszałkiem na kolejną kadencję, bez żadnych oporów wycofał się i rekomendował Witolda Stępnia. To zastępca Fisiaka, też z Konstantynowa Łódzkiego. W PO powtarzano wtedy, że obaj, B. i Stępień, sporo w czasach konstantynowskich Fisiakowi zawdzięczali, ale niektórych w PO przeraziło, jak bezwzględnie, niemal z uśmiechem wbili mu nóż w plecy. Fisiak po prostu od czasu do czasu zdradzał ambicje mierzące w szefa regionu...

CZYTAJ:Andrzej B., były minister sportu, z zarzutami

Zobacz filmowy skrót najważniejszych wydarzeń minionego tygodnia (22-28 lutego 2016 r.)

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

W każdym razie Andrzej B. u Tuska się sprawdził, także dlatego, że obaj panowie razem grali w piłkę, co u Tuska bez znaczenia nie jest, ale urósł jeszcze wyżej kiedy nowe rozdanie rządowe w 2011 r. zepchnęło w cień Cezarego Grabarczyka. Był tym ministrem w pierwszym rządzie Tuska, którego dymisji opozycja z PiS, SLD i Ruchu Palikota domagała się najczęściej. W 2011 r. Grabarczyk z pozycji lidera listy przegrał wybory, i to znacznie, nie tylko z trzecim liście Krzysztofem Kwiatkowskim, ale i piątym Johnem Godsonem i to mimo tego, że jako minister infrastruktury jego zasługi dla Łodzi są nie do przecenienia. Ze starań o ministerstwo się wycofał, ale został wicemarszałkiem Sejmu, miał też czas na kuluarowe gierki. W Łodzi i regionie wszystko było poukładane: największy wróg, czyli Kwiatkowski ponownie ministrem u Tuska nie został (niektórzy czują w tym zasługę spółdzielni), prezydent Hanna Zdanowska wciąż miała wizerunek tej, która nie zrobi niczego bez konsultacji z Grabarczykiem, a marszałek Stępień nawet nie ukrywał, jaki wpływ na niego ma Andrzej B. Mimo napięć w magistracie - a był to czas zbierania podpisów pod referendum o odwołanie Zdanowskiej, - to właśnie wtedy Grabarczyk „robił” swoje słynne pozwolenie na broń, które trzy lata później zakończyło jego karierę jako ministra sprawiedliwości w rządzie Ewy Kopacz. Ale był to też czas, kiedy zarząd PO powierzył Grabarczykowi pracę nad zaktualizowaniem statutu partii. Elektroniczne i korespondencyjne wybory przewodniczącego partii to zmiana, którą przeprowadził właśnie Grabarczyk (teraz obowiązują na wszystkich szczeblach partii). Gdy w 2013 r. bezapelacyjnie wybory przewodniczącego wygrał Tusk pokonując Jarosława Gowina, w spółdzielni odczuwano niedosyt. Andrzej B. w mediach nieustannie prowokował Schetynę, by zmierzył się z Tuskiem, co ostatecznie by go pogrążyło, tyle, że Schetyna tej satysfakcji nie dał. Stąd w wyborach regionalnych wystawiono na Dolnym Śląsku przeciw niemu Jacka Protasiewicza. Tego samego dnia odbywał się regionalny zjazd w Łodzi, gdzie jedynym kandydatem był Andrzej B. Emocji brakowało aż tak bardzo, że niektórzy pamiętają tylko jak często Cezary Grabarczyk dopytywał o przecieki z wyborów na Dolnym Śląsku. Schetyna przegrał tam jednym głosem, ale wśród polityków i komentatorów polskiej sceny politycznej nie było takich, którzy zaryzykowaliby stwierdzenie, że on się jeszcze w PO podniesie. A po wyborach wewnętrznych obaj, Grabarczyk i B., weszli do zarządu krajowego partii: B. automatycznie jako szef regionu, a Grabarczyk w roli wiceszefa partii.

Kontrola CBA w ZDiT. Prokuratura wszczęła śledztwo

Rekonstrukcja rządu, którą Tusk przygotował niedługo po wyborach w partii była także podziękowaniem dla Andrzeja B. za dobicie Schetyny, bo szef regionu łódzkiego został ministrem sportu. W PiS i SLD zacierano ręce, bo Andrzej B. zaczął odwiedzać stacje telewizyjne, a przez wpadki i buńczuczny styl wypowiedzi, spadały słupki poparcia dla PO - tak przynajmniej uważała opozycja. Maszynka PO hulała jednak niezgorzej, psuć zaczęła się dopiero po zapowiedzi odejścia Tuska do Brukseli. Otóż Tusk partię ułożył pod siebie, także przy pomocy spółdzielni, ale bez niego te puzzle zaczęły się rozchodzić, a właśnie nadchodziły wybory samorządowe. O ile w Łodzi Zdanowska ograła konkurencję w pierwszej turze i złożyła koalicję z PO, o tyle w regionie PO straciła kosztem koalicjanta z PSL aż trzy mandaty radnych. Andrzej B. tylko sobie znanym sposobem utrzymał dla PO fotel marszałka województwa, którym znów został Stępień, bo matematycznie to stanowisko przypadało PSL. Paradoksalnie, tuż po wyborach, choć w partii uważano, że to region łódzki zawalił krajowy wynik PO, to właśnie Andrzej B. został p.o sekretarza generalnego partii przy nowej przewodniczącej Ewie Kopacz. Gdy Kopacz została premierem, ministrem sprawiedliwości został drugi spółdzielca, Cezary Grabarczyk.

Problemy zaczęły się dokładnie przed rokiem: CBA zaczęła węszyć przy oświadczeniach majątkowych ministra sportu, a Gazeta Polska zaczęła publikować informację o tym, że prokuratorzy z Ostrowa Wlkp. interesują się okolicznościami w jakich minister sprawiedliwości wszedł w posiadanie pozwolenia na broń. Obie sprawy mocno przeszkadzały starającemu się o reelekcję prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu. Kopacz wymusiła na Grabarczyku dymisję na niespełna dwa tygodnie przed wyborami prezydenckimi, półtora miesiąca potem dymisję, wraz z kilkoma innymi ministrami, złożył Andrzej B. Oficjalnie z powodu afery podsłuchowej, tyle, że akurat żadnych stenogramów rozmów B. nie opublikowano. Stąd pojawiły się interpretacje, że to z powodu śledztwa CBA oraz za zbyt bezczelne odcinanie w mediach PO od porażki wyborczej Komorowskiego.

CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Spółdzielczy tandem Grabarczyk - Andrzej B. czynił już jednak staranne przygotowania do układania list w zbliżających się wyborach do Sejmu. To wtedy Grabarczyk zdecydował się na grę, która w efekcie upokorzyła Zdanowską, a teraz jemu samemu wychodzi bokiem. Prezydent i jej zaplecze chcieli, by nr 2 lub 3, tuż za Grabarczykiem był Paweł Bliźniuk, wierny żołnierz Zdanowskiej, choć bez parlamentarnego doświadczenia. W PO dominowała wtedy opcja odmłodzenia list, czego chciała Kopacz, stąd na liście pojawiło się kilkoro młodych radnych, jednak pozorny spokój zburzyła propozycja czwartego miejsca dla posłanki Śledzińskiej- Katarasińskiej. Urażona zrezygnowała ze startu, a w mediach otwarcie krytykowała Grabarczyka. Ten listę ułożył w taki sposób, by wszyscy sąsiadujący ze sobą w pierwszej dziesiątce nawzajem odbierali sobie poparcie, bezwolnie osłaniając wynik lidera. Tłumaczono to w ten sposób, że Grabarczyk nie może sobie poradzić z traumą z 2011 r., kiedy jako lidera listy pokonali go Kwiatkowski z Godsonem. Po korektach Bliźniuk miał wylądować dopiero na czwartym miejscu, jednak stronnicy Zdanowskiej poczuli się urażeni także metodą, jaką ten koncept przeszedł przez szczeble PO. Według otoczenia Zdanowskiej, Grabarczyk na szczeblu powiatowym przekonał kolegów, by na zarząd regionu nie posyłać projektu listy, tylko same nazwiska zgłoszonych, bez numerów na liście. Koncepcja listy ujawniona została dopiero na zarządzie regionu, wygrała głosowanie 7:6. Pomógł niezastąpiony w takich sytuacjach Andrzej B. Kilka dni później nad listami pracował zarząd krajowy PO, tyle, że Kopacz na jedynkach nie chciała odwołanych ministrów. Grabarczyk zaproponował na swoje miejsce rektora UŁ, Włodzimierza Nykiela, co od razu spotkało się z komentarzami, że Nykiel na liście jest po to, by bez przeszkód wynikiem przebił go Grabarczyk. Z kolei w okręgu Andrzeja B., Kopacz postawiła na swego rzecznika, posła Cezarego Tomczyka. W dniu spotkania zarządu Andrzej B. oświadczył, że rezygnuje ze startu w wyborach, dodał, że media oskarżeniami o nadużycia niszczą jego rodzinę, a poza tym on nie chce obciążać PO kontekstem, w jakim w mediach pojawia się jego nazwisko. To był podobno dzień pęknięcia relacji między głównymi spółdzielcami, bo w PO powiadają, że to nie B. zrezygnował ze startu, a wymusiła to na nim Ewa Kopacz, natomiast nikt w zarządzie się za nim nie wstawił, Grabarczyk także.

Po porażce wyborczej PO i przejściu do opozycji pozycja Kopacz w PO zaczęła kruszeć. Gdy przegrała wybory na szefa klubu, stało się jasne, że nie ma szans w wyborach na szefa PO, choć mocno obstawał za tym Grabarczyk. A Andrzej B.? On stał już po stronie... Schetyny, dawnego wroga nr 1. W PO mówią, że słynie z niesamowitej politycznej intuicji i właściwie obstawił zwycięzcę, ale tak po prawdzie nie miał przecież wyboru. Z kolei Grabarczyk, tak jak Tusk po rezygnacji Kopacz, oficjalnie poparł Tomasza Siemoniaka. Tymczasem w łódzkiej PO sytuacja się zaostrzała. Zdanowska domagała się odwołania marszałka Stępnia, bo ten pieniądze na rewitalizację Łodzi chciał częściowo oddać regionowi, choć wcześniej właśnie Łodzi obiecał je publicznie Tusk, a potem Kopacz. Odwołania Stępnia nie chciał Grabarczyk. W zarządzie powiatu PO poszło tak ostro, że urażony wyszedł ze spotkania, a sromotna porażka w głosowaniu (14:2) miała być dowodem politycznego rozwodu Zdanowskiej z Grabarczykiem. W kluczowym głosowaniu na zarządzie regionu o cofnięcie marszałkowskiej rekomendacji Stępniowi padł jednak remis 7:7. Stępień został na stanowisku, bo z głosowania wyłączył się Andrzej B. Paradoks, ale i dowód na polityczną przebiegłość, choć niezbyt finezyjną: on na szczeblu krajowym, tak jak Zdanowska i jej ludzie, grał już ze Schetyną. Ale w skali regionu ratował posadę swemu nominatowi Stępniowi.

Dziś po Andrzeju B. nikt w PO nie płacze, bo rezygnując ze stanowisk po otrzymaniu zarzutów, otworzył przestrzeń na polityczną wojnę o to stanowisko. Jest o co się bić, bo PO współrządzi Łodzią i regionem. Tymczasowym szefem został jeden z wiceprzewodniczących Świętosław Gołek, ale wybory przewodniczącego odbędą się być może już w przyszłym tygodniu. A jako, że szef regionu wchodzi z automatu do zarządu krajowego PO, to byłaby szansa na dumny powrót do tego gremium dla Cezarego Grabarczyka. Jest oczywiste, że nie chciałby tego nie tylko Schetyna, ale i Zdanowska ze swym zapleczem, a także niektórymi posłami z Łodzi i regionu. Zdanowska na użytek zewnętrzny rozpowszechnia komunikaty, że między nią a Grabarczykiem konfliktu nie ma, tyle, że niewielu w to wierzy.

Wybory szefa regionu nie będą zjazdem delegatów, bo wybierze go albo zarząd regionu, który już bez Andrzeja B. liczy 15 osób, albo 60-osobowa rada regionu i o ich poparcie idzie teraz gra. I najistotniejsze: jest już nowy szef PO, Schetyna, i fakt komu on udzieli rekomendacji - formalnej lub nie - może być dla głosujących kluczowy. To dlatego na giełdę kandydatów powróciła Zdanowska, którą, jak usłyszeliśmy w PO, „Schetyna ciśnie, by wzięła region”. Tyle tylko, że to byłoby sprzeczne z tym, iż wcześniej odmówiła posady wiceszefowej PO, tłumacząc, że nie da się tej funkcji pogodzić z prezydenturą Łodzi. Dwa kolejne nazwiska, które się pojawiają w tej rozgrywce, to posłanka Agnieszka Hanajczyk i Bliźniuk, który ze swym środowiskiem ma Grabarczykowi coś do udowodnienia. Szanse Grabarczyka? Przeciw jego odwołaniu z zarządu krajowego była trzecia część rady krajowej PO. Sporo, ale trudno powiedzieć, że to jakiś prognostyk jeśli idzie o region. Jego przeciwnicy mówią, że w następnych wyborach do Sejmu może nawet nie zaistnieć na liście wyborczej, gdyby teraz przegrał rozgrywkę o szefa regionu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki