Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Koronawirus. Jeśli zabraknie szpitali, staną polowe. A jeśli zabraknie lekarzy? PUBLICYSTYKA

Jak lekarze nazywają  wezwania do pracy z chorymi na COVID-19 w szpitalu polowym na Stadionie Narodowym? „Typowaniem do kadry narodowej”. Ten wisielczy dowcip niby śmieszy, ale dotyka niemal wszystkich dzisiejszych problemów służby zdrowia: galopującej epidemii, zapełnionych miejsc w szpitalach, braków z personelem i rządowych prób opanowania zarazy. Sytuacja lekarzy i pacjentów jest bardzo trudna. I wszystko wskazuje, że będzie jeszcze trudniejsza.CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNYM SLAJDZIE
Jak lekarze nazywają wezwania do pracy z chorymi na COVID-19 w szpitalu polowym na Stadionie Narodowym? „Typowaniem do kadry narodowej”. Ten wisielczy dowcip niby śmieszy, ale dotyka niemal wszystkich dzisiejszych problemów służby zdrowia: galopującej epidemii, zapełnionych miejsc w szpitalach, braków z personelem i rządowych prób opanowania zarazy. Sytuacja lekarzy i pacjentów jest bardzo trudna. I wszystko wskazuje, że będzie jeszcze trudniejsza.CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNYM SLAJDZIE brak
Jak lekarze nazywają wezwania do pracy z chorymi na COVID-19 w szpitalu polowym na Stadionie Narodowym? „Typowaniem do kadry narodowej”. Ten wisielczy dowcip niby śmieszy, ale dotyka niemal wszystkich dzisiejszych problemów służby zdrowia: galopującej epidemii, zapełnionych miejsc w szpitalach, braków z personelem i rządowych prób opanowania zarazy. Sytuacja lekarzy i pacjentów jest bardzo trudna. I wszystko wskazuje, że będzie jeszcze trudniejsza.

Gwałtowny wzrost zakażeń w Łodzi i w regionie

Druga fala zachorowań na COVID-19 spadła na Polskę nagle. Pełzająca od wiosny epidemia, do której wszyscy pomału się przyzwyczaili, wybuchła nagle z ogromną siłą. Wzrost jest porażający. Od początku października w województwie łódzkim liczba zakażonych podwaja się mniej więcej co tydzień. Ostatniego dnia września w całym regionie chorowało jeszcze tylko nieco ponad 1 tys. osób. , tydzień później - już 2 tys., w połowie października - niemal 4 tys. W ostatnią środę liczba chorych osiągnęła 7,6 tys. osób. W samej Łodzi w tym okresie liczba chorych wzrosła z 362 do prawie 2,5 tys. To oznacza, że zarówno w Łodzi jak i w regionie w ciągu trzech tygodni liczba zdiagnozowanych chorych wzrosła siedmiokrotnie.

Siedem razy więcej zakażonych pacjentów trzeba jakoś obsłużyć: zbadać, przetestować, otoczyć opieką lekarską, a w najcięższych przypadkach zapewnić łóżko w szpitalu lub respirator. Nikt nie powie, że jest to proste. A wąskich gardeł jest w systemie coraz więcej.

11 dni czekania na wizytę u lekarza w Łodzi?

Na pierwsze trafiają już pacjenci POZ: nie zawsze da się dostać do lekarza, który w obecnym systemie ma kierować podejrzanych na testy. Na dramatyczną sytuację zwróciła nam uwagę Agnieszka Błażejczyk, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 34 w Łodzi. W poniedziałek wieczorem dwie nauczycielki poczuły się źle: miały stan podgorączkowy i silne bóle głowy, co mogło być objawem COVID-19. Po rozmowie z dyrekcją obie nauczycielki postanowiły skonsutować swoje objawy z lekarzem. Niestety w przychodni POZ najbliższy termin teleporady wyznaczono im na... 30 października. - Co w takiej sytuacji robić? - pyta dyrektor szkoły. Boi się dopuścić je do pracy z dziećmi, a na zwolnienie lekarskie nauczycielki nie mogą liczyć.

Brak numerków do lekarzy

O tym, że bywa ciężko mówią też pracownicy poradni. Zawaleni nadmiarem pracy przy COVID-19 lekarze nie mają czasu na nowych pacjentów. W jednej z poradni poza Łodzią rejestratorka dostała histerii przed rozpoczęciem swojej zmiany. Na cały dzień miała cztery wolne miejsca na teleporady. A przed sobą osiem godzin pracy polegającej na odmawianiu pomocy chorym i zrozpaczonym ludziom.

Co w takiej sytuacji robić? Anna Leder, rzeczniczka łódzkiego oddziału NFZ przyznaje, że 11 dni oczekiwania na teleporadę to „szokujący termin dla chorego”, który powinien otrzymać pomoc tego samego dnia lub w terminie uzgodnionym z lekarzem. Jeśli się nie da można zgłosić się do kierownika poradni lub... zmienić poradnię POZ.

Wożą chorych po całym województwie

Ale dostanie się pod opiekę lekarza POZ to dopiero połowa sukcesu. Należy wybrać się do punktu testowego, przed którym zwykle jest kilkugodzinna kolejka, potem odczekać na wynik. Jeśli chory jest w ciężkim stanie, musi znaleźć miejsce w szpitalu. Z tym w województwie łódzkim jest łatwiej niż np. na Mazowszu. Ale też nie jest lekko. Lekarze sygnalizują, że znalezienie w Łodzi miejsca dla chorych z koronawirusem nie zawsze jest proste. Kilka dni temu schorowanego pacjenta z COVID-19 trzeba było wieźć z Łodzi aż do Radomska. Nigdzie bliżej miejsca nie było. Jak wyjaśniła Dagmara Zalewska, rzeczniczka prasowa wojewody łódzkiego, takie sytuacje niestety się zdarzają, zwłaszcza jeśli pacjent „covidowy” potrzebuje równocześnie specjalistycznego leczenia.

Ze zbiorczych danych Łódzkiego Urzędu Wojewódzkiego wynika jednak, że łóżek dla chorych z koronawirusem nie brakuje, margines w regionie jest spory a na dodatek ciągle powstają nowe łóżka. W środę zajętych było 845 z ogólnej liczby 1803 łóżek dla chorych i oczekujących na wynik testu.

Tworzą wciąż nowe oddziały zakaźne, ale...

To duży przyrost miejsc. Na początku października łóżek do leczenia chorych było w regionie 406, z czego wolnych tylko 65. Razem z łóżkami dla oczekujących na wynik testu miejsc było 636. Teraz w ciągu dwóch tygodni liczba miejsc się potroiła, a liczbę placówek „covidowych” powiększono z pięciu do 15. Nowe łóżka dla chorych z koronawirusem stworzono m.in. w szpitalu im. Biegańskiego w Łodzi, w szpitalu Na Stokach, w Tomaszowie Mazowieckim, Wieruszowie, Zduńskiej Woli. Dodatkowo w każdym ze szpitali sieci około 10 proc. miejsc przeznaczono dla pacjentów czekających na wynik.

Nie oznacza to, że wszystko idzie gładko. W szpitalu w Wieruszowie decyzja o konieczności utworzenia oddziału „covidowego” na 25 miejsc spadła na dyrekcję jak grom z jasnego nieba. Szpital w Wieruszowie nie miał doświadczenia w zakaźnictwie, nie posiadał nigdy ani respiratora, ani anestezjologa, ani odpowiednio wykwalifikowanej pielęgniarki do obsługi takiego sprzętu. Trudno mu było też w kilka dni zbudować ścianki dzielące go na część brudną i czystą. Sytuację szpitala łódzki poseł KO Dariusz Joński określił tę sytuację jako „kuriozalną”. Zwrócił też uwagę, że szpital „nie posiada centralnej tlenowni, a w hurtowni, z która współpracuje brakuje tlenu” - napisał poseł w interpelacji.

Dokoła do toalety. Bo jest koronawirus

Część „covidową” jednak stworzono i teraz pacjenci ambulatoryjni będą musieli chodzić dookoła, by dojść np. do toalety. Wojewoda skierował też wsparcie w postaci lekarza zakaźnika. - Tyle, na ile było to możliwe w naszych warunkach lokalowych, personalnych i wszelkich innych dostosowaliśmy się do nowej sytuacji - mówi Katarzyna Śmiałek-Kędzia, pełnomocnik dyrektora szpitala d/s jakości. Czyli mówiąc innymi słowami, wszyscy mają nadzieję, że „jakoś to będzie”.

Na dodatek utworzone w szpitalach nowe miejsca „covidowe” wypełniają się błyskawicznie. W Tomaszowie Mazowieckim, gdzie epidemia wybuchła w zakładzie opiekuńczo-leczniczym, w ubiegłym tygodniu przyjętych było ponad 30 osób z COVID-19, choć oddział wyliczony został na 25 łóżek. Wkrótce limit miejsc zwiększono do 41, ale i tak w ubiegły piątek było tam tylko jedno miejsce. Nie było za to wolnych respiratorów: każdy z pięciu dostępnych był zajęty przez jakiegoś pacjenta. W szpitalu w „covidowe” mają więc być przekształcane kolejne oddziały, a pacjenci z Tomaszowa, poza dziećmi i noworodkami, mają jeździć do Piotrkowa i Rawy Mazowieckiej.

Szpitale polowe. Będą kolejne łóżka dla zakażonych

Szczęśliwie na razie z regionu łódzkiego docierają sygnały o kłopotach, ale jeszcze nie o dramatach z udziałem pacjentów, dla których zabrakło miejsc. Wiadomo już teraz, że w razie potrzeby będą podejmowane dalsze działania i tworzone kolejne miejsca. Jak zapewnił w poniedziałek na konferencji prasowej wojewoda Tobiasz Bocheński w regionie łódzkim jest jeszcze „zasób łóżkowy”, który szybko może być przekształcany w zakaźny. Potem trzeba będzie budować szpitale polowe, a dokładniej mówiąc szpitale tymczasowe w obiektach sportowych lub targowych.

Pierwszy taki szpital w Polsce powstaje właśnie na Stadionie Narodowym w Warszawie. 500 łóżek przeznaczonych dla pacjentów z COVID-19 jest już składanych, budowana jest instalacja do tlenoterapii. Wkrótce w szpitalu będzie też 50 respiratorów. Ma on być filią szpitala Centralnego Szpitala Klinicznego MSWiA.

Chorzy będą leżeć w hali Expo Łódź

Podobne szpitale polowe mają powstać – jeśli epidemia dalej będzie się rozwijać – w każdym województwie. Łódź jest wśród siedmiu miast Polski, w których prace przy tworzeniu takich szpitali są najbardziej zaawansowane. Gdzie taki obiekt ma powstać? Oficjalnej decyzji jeszcze nie ma. Łódzki poseł Lewicy Tomasz Trela zdradził w poniedziałek, że pod uwagę brane są hala Expo Łódź ( to najbardziej prawdopodobna wersja) oraz Atlas Arena, a w dalszej kolejności nawet stadion Widzewa. Kilka dni później decyzję o hali Expo Łódź potwierdził łódzki magistrat.

Bez lekarzy może być "burdel, a nie szpital"?

Miejsca więc są, przynajmniej na razie i można je zwiększać. Ale gorzej jest z personelem, którego liczebności nie da się zwiększyć. Dlatego w ostatnich dniach furorę robi brutalna prawda, którą miał odkryć nieżyjący już prof. Zbigniewa Religa: „z samymi łóżkami to można burdel otworzyć, a nie szpital”.

Rządzący też muszą mieć tego świadomość. Do szukania kandydatów na Stadionie Narodowym stworzono profesjonalną stronę rekrutacyjną. „Praca w tym szpitalu będzie dla Państwa ciekawym i wyjątkowym wyzwaniem zawodowym” - napisał m.in. w ogłoszeniu dr Artur Zaczyński, zastępca dyrektora ds. medycznych szpitala. Ogłoszenie stało się powodem ogólnopolskich kpin. Zgłosiło się jednak 160 z potrzebnych 500 lekarzy.

Lekarzy w regionie łódzkim więcej nie będzie

Jak to wygląda w Łodzi? Na terenie województwa łódzkiego zameldowanych jest 11,5 tys. lekarzy wykonujących zawód i ta liczba nie jest w stanie się powiększyć. Na dodatek coraz więcej lekarzy jest na kwarantannach lub choruje na koronawirusa. Jeśli zdrowi lekarze zostaną przekierowani do pracy z zakażonymi, nie będą mogli poświęcić uwagi innym pacjentom. To niepokoi wiele osób.

Tydzień temu wojewoda łódzki po raz pierwszy skierował do pracy przy koronawirusie czterech anestezjologów, trzech z nich trafiło do szpitala im. Biegańskiego, jeden do szpitala w Tuszynie. Co ważne - wszyscy zgodzili się wcześniej na zmianę miejsca pracy.

Skierowanie tak, ale dopiero po rozmowie z lekarzem

Takie podejście wprowadził już wiosną na prośbę Okręgowej Izby Lekarskiej wojewoda Tobiasz Bocheński. Dzięki temu w regionie łódzkim i nie ma takich problemów jak na Mazowszu, gdzie z ponad 200 osób skierowanych przez wojewodę do pracy przy koronawirusie w miejscu pracy stawiła się zaledwie co czwarta.

Łódzki obowiązek uzyskania zgody lekarzy wprowadzono po fiasku wystawianych odgórnie skierowań pielęgniarek do DPS w Drzewicy i było to rozwiązanie pionierskie w skali kraju. Jak podkreśla prezes Okręgowej Rady Lekarskiej w Łodzi dr Paweł Czekalski system ten się sprawdza i coraz więcej województw wprowadza łódzki system.

Lekarze z Łódzkiego nie pojadą na Stadion Narodowy

Nie wiadomo jednak, czy system ten da się utrzymać, gdy zajdzie potrzeba zapewnienia w Łodzi kadry dla całego szpitala polowego. Wiadomo za to, że lekarze z Łodzi nie zostaną wysłani na pomoc Warszawie. - Taką decyzję mógłby podjąć tylko rząd – wyjaśnił Bocheński. Jako wojewoda nie może on bowiem kierować lekarzy do innego województwa.

Pomysły na zwiększenie personelu medycznego, m.in. na ułatwienie uzyskiwania praw do wykonywania zawodu dla lekarzy z Ukrainy, czy dopuszczenie do pracy polskich lekarzy przed ukończeniem procesu edukacji zostały zawarte w projekcie tzw. ustawy o dobrym samarytaninie. W czwartek wieczorem przyjął ją Sejm, teraz zajmie się nią Senat.

Rodząca odesłana, zabiegi wstrzymane

Jednak problemy z dostępem do lekarzy mają też pacjenci bez koronawirusa. Kilka dni temu mieszkańcami Tomaszowa wstrząsnął internetowy filmik dotyczący kobiety, którą z odchodzącymi wodami płodowymi odesłano aż do Łodzi. Na tomaszowskim oddziale położniczym było zakażenie koronawirusem i nie mogła tam rodzić.

Na dodatek NFZ wydał ostatnio rekomendację żeby wstrzymać planowe operacje i zabiegi. Ma to zmniejszyć liczbę potencjalnie zakażonych pacjentów wchodzących do szpitala, ograniczyć zakażenia personelu i odciążyć placówki. To stres dla pacjentów, którym znów wydłużą się kolejki do zabiegów. Ale szpitale to rozwiązanie chwalą.

– To słuszne decyzje. Dzięki temu możemy utrzymać działalność i udzielać świadczeń tym, którzy tego naprawdę potrzebują, pacjentom onkologicznym i w stanie zagrożenia życia – mówi Maciej Berut, dyrektor szpitala w Brzezinach.

Jak zapewniał w poniedziałek wojewoda także pacjenci „niecovidowi” są poważnie brani pod uwagę podczas podejmowania decyzji o przekształcaniu szpitali. I między innymi dlatego oddziały dla zakażonych tworzone są teraz, niemal w ciągu kilku dni. - Gdybyśmy wydawali te decyzje w innym terminie, stanowiłoby to bardzo poważne zaburzenie dla systemu zdrowia – wyjaśniał wojewoda.

Protest przed szpitalem w Radomsku. Chcą powrotu pediatrii

Ale nie wszyscy pacjenci „niecovidowi” czują, że ktoś o nich myśli. W ostatnią sobotę w przed szpitalem w Radomsku odbył się protest przeciwko zamykaniu tamtejszego oddziału pediatrycznego i przekształcaniu go w „covidowy”. Teraz ciężko chore dzieci muszą być wożone do Piotrkowa Trybunalskiego. - Nie chciałabym, aby w przyszłości doszło do sytuacji, by jakieś dziecko zostało bez pomocy, która czasem jest potrzebna natychmiast – mówiła Anna Dziadkiewicz, organizatorka protestu. Jednak oddziału dziecięcego nie będzie, bo według wojewody nie był on często wykorzystywany.

Podobny sprzeciw słychać z wielu miejsc w kraju. Przeciwko zabieraniu dla zakażonych łóżek kupionych przez WOŚP dla psychiatrii dziecięcej i młodzieżowej zaprotestował kilka dni temu Jerzy Owsiak. „Pilnujcie naszych łóżek” - wezwał w mediach społecznościowych. Jak tłumaczył prezes WOŚP psychiatria dziecięca jest i tak w zapaści, a raz stracone łóżka mogą do niej nie wrócić.

Tymczasem sytuacja jeszcze się pogorszy. Nikt nie wie jak bardzo, ale poprawy w najbliższych tygodniach nie przewiduje żaden z modeli rozwoju choroby. Według jednych prognoz liczba diagnozowanych zakażeń ma wkrótce wzrosnąć: do 20- 30 tys. dziennie w całej Polsce, a według niektórych symulacji nawet do 200 tys. zakażeń na dobę. Czy tyle przypadków da się w ogóle przebadać w przychodniach, przetestować a potem wyleczyć? Naprawdę trudno to sobie wyobrazić.

Co więc się stanie? Czy damy sobie radę z epidemią?- Musimy. Nie mamy innego wyjścia – mówi dr Paweł Czekalski. Trudno się z nim nie zgodzić.

od 7 lat
Wideo

Pismak przeciwko oszustom, uwaga na Instagram

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki