Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Król łódzkiego sportu jest jeden i ma na imię Władysław. Urodził się 112 lat temu

R. Piotrowski
W środku (czwarty z lewej) Władysław Król [Fot. NAC sygn. 1-S-2438-2]
„Za zaletę skrzydłowego ŁKS uważamy jego ciąg na bramkę i nastrój jaki wniósł do naszych formacji ofensywnych” – napisała jedna z gazet w latach 30. po kolejnym kapitalnym meczu największej – jak się miało okazać później - legendy w historii łódzkiego klubu. 30 października 1907 roku a więc 112 lat temu na świat przyszedł Władysław Król.

Kiedy w 1909 roku stempel carskiego gubernatora spoczął w końcu na wniosku rejestracyjnym Łódzkiego Klubu Sportowego, mieszkający prawie trzysta kilometrów na wschód od miasta włókniarzy i urodzony 30 października 1907 roku w Kijanach pod Nałęczowem chłopiec miał już dwa lata.

Jego młodość należałoby uznać za radosną i beztroską, choć rodzice nie należeli do osób majętnych. W czasach owej młodości mały Władek poznał mieszkających w tej okolicy Bolesława Prusa i Stefana Żeromskiego, którzy częstowali smakołykami syna sympatycznej pani Rozalii, dorabiającej w domach słynnych literatów drobnymi pracami.

Władysławowi Królowi niepisana była jednak kariera pisarska, bo jego akurat zawsze ciągnęło do ruchu, do zabawy na świeżym powietrzu, w końcu i do sportu. Zanim więc w 1928 roku Aleksander Kowalski namówił go do przenosin do Łodzi, były uczeń Szkoły Rzemieślniczej w Lublinie mógł się już pochwalić tytułem mistrza tego miasta w piłce nożnej i biegach narciarskich, choć dopiero w Łodzi i Łódzkim Klubie Sportowym właśnie zapisał Władysław Król najważniejszy rozdział swojej bogatej kariery.

Król królów

Znamienne, a odnotował to w biografii sportowca Jacek Bogusiak, że w chwili pojawienia się pana Władysława w Łodzi na ekrany kin wchodził właśnie film Cecila B. de Mille’a pod tytułem Król Królów. Dobrą wróżbą okazało się to dzieło amerykańskiej kinematografii, bo kilka lat później przybysz spod Lublina został cenionym w całym kraju hokeistą i piłkarzem, a z powodzeniem uprawiał także inne dyscypliny sportu na czele z tenisem.

Na boisku piłkarskim kroku dotrzymywali mu nieliczni. Zdobył w barwach łódzkiego klubu 296 goli (w tym prawie sto w pierwszej lidze), rozegrał ok. 450 spotkań, a na dokładkę w latach 50. już jako szkoleniowiec stworzył słynną drużynę „Rycerzy Wiosny”, która sięgnęła po Puchar Polski, wicemistrzostwo i w końcu pierwsze mistrzostwo kraju, co czyni go przy okazji najbardziej utytułowanych trenerem w historii piłkarskiej sekcji łódzkiego klubu.

Król łódzkiego sportu, bo i tak się go nazywa, na ligowych boiskach królował w latach 30. Do legendy (prawda, że dziś już zapomnianej) przeszedł jego wyczyn z 13 listopada 1932 roku, gdy w starciu z Garbarnią Kraków, wówczas aktualnym mistrzem Polski, zdobył pięć goli.

Występujący zwykle na skrzydle czarował Władysław Król dryblingami, wygrywał pojedynki główkowe, rozbawiał publikę sztuczkami technicznymi i przede wszystkim trafiał do bramki z każdej niemal pozycji - w zamieszaniu podbramkowym, po efektownym strzale głową, po kapitalnej wymianie podań z Stefanem Sowiakiem lub Henrykiem Herbstreitem, po kolejnym zamieszaniu w szesnastce gości, w końcu i po uderzeniach z dystansu.

To właśnie Króla obok Władysława Karasiaka, też legendarnej postaci tamtej drużyny „czerwonych” (tak wówczas nazywano ełkaesiaków ze względu na kolor koszulek, w jakich zazwyczaj występowali) łódzcy kibice najczęściej po wygranych meczach znosili z boiska na rękach, bo trzeba nam wiedzieć, że Król był to nie tylko z nazwy, ba, miał nawet swój złożony z zagorzałych sympatyków ŁKS orszak, gotowy na jedno skinienie swojego bohatera przychylić swemu „władcy” nieba.

Dodajmy gwoli ścisłości, że swe iście królewskie rządy nad duszami fanów Łódzkiego Klubu Sportowego sprawował sprawiedliwie, w rzeczywistości był to bowiem skromny człowiek, imponujący tak na boiskach, jak i w życiu prywatnym nienagannymi manierami. Galanteria, fason, do tego ujmujący i zwykle ukradkiem rzucany uśmiech sprawiał, że Król cieszył się w Łodzi i sympatią, i powszechnym szacunkiem, zresztą takiego dżentelmena w każdym calu ponoć nawet przed wojną niełatwo było wśród ówczesnych futbolistów znaleźć.

W piłkarskiej reprezentacji Polski zadebiutował 10 września 1933 roku w wygranym 4:3 meczu z Jugosławią, wpisując się przy tym na listę strzelców. Wystąpił też w turnieju hokeja na lodzie podczas Igrzysk Olimpijskich w Garmisch-Partenkirchen w 1936 roku oraz na mistrzostwach świata w Pradze w 1938.

Od bufetu do ławki trenerskiej

Na kolejne zaplanowane na 1940 rok Igrzyska Olimpijskie już nie pojechał, bo Hitler i Stalin mieli inne plany. W trakcie niemieckiej okupacji zatrudniony na stanowisku ślusarza-brygadzisty w elektrowni (tym zajmował się również przed wojną), ukrył cenne klubowe pamiątki, które dzięki jego zapobiegliwości przetrwały do tak zwanego wyzwolenia, a już chwilę po tym jak Łódź z rąk Niemców odbili Sowieci, Król zabrał się do pracy i wraz z m.in. Heliodorem Konopką i Antonim Lewandowskim przystąpił do odbudowy najstarszego łódzkiego klubu.

I spisał się także w tej roli chwacko, choć na boisku pojawiał się już rzadziej. Cenionym w kraju szkoleniowcem został nieco później, wcześniej natomiast, to jest w drugiej połowie lat 40., pomagał swojemu ukochanemu klubowi także na inne sposoby. Niewielu dziś na przykład wie, że prowadził swego czasu… stadionowy bufet.

Do pracy nie miał daleko, bo jeszcze przed wojną zamieszkał w domu przy ul. Karolewskiej 52 (zburzono go w latach 80.), więc przez okna swojego mieszkania widział i stadion ŁKS, i jego pływalnię, i w końcu lodowisko, które zdaniem niektórych kochał jeszcze bardziej od boiska piłkarskiego, zresztą to on był przed wojną jednym z głównym organizatorów sekcji hokeja na lodzie w Łódzkim Klubie Sportowym.

Na poważną karierę trenerską przyszedł czas w latach 50, choć różnego rodzaju uprawnienia instruktorskie zaczął kolekcjonować jeszcze przed wojną.
- Świetnie! O, tak właśnie grajcie kotusie, a będziemy z was bardzo dumni… – wołał stojąc przy linii bocznej boiska Władysław Król i w 1957 roku, gdy w Zabrzu narodziła się drużyna „Rycerzy Wiosny”, i chwilę później, gdy jego podopieczni sięgnęli po Puchar Polski, i w 1958 roku, kiedy ełkaesiacy zdobyli pierwsze mistrzostwo Polski (a ich szkoleniowcowi na Stadionie Śląskim popłynęły po policzkach z przejęcia rzewne łzy) i także w 1962 roku po mistrzostwie Polski juniorów ŁKS, których także poprowadził z sukcesami.

Jakim był szkoleniowcem? - Władziu Król to był ojciec. Z każdym porozmawiał. Każdego wyciszył. Każdemu powiedział, co ma robić. Człowiek dusza. Taki sam był później Kazio Górski. Nie było piąte przez dziesiąte. Zawsze miał czas dla każdego. Rozmawiał. Tłumaczył” – wspominał „bombardier” Jerzy Sadek, najskuteczniejszy ligowiec w barwach ŁKS, który Władysława Króla wyprzedził o kilka bramek.

Nie znaczy to bynajmniej, że Król był pobłażliwy dla swych podopiecznych. Wprost przeciwnie. Władysław Soporek i spółka przekonali się o tym na własnej skórze, tak zresztą jak przez pewien czas piłkarze będącego jeszcze wówczas na dorobku Widzewa, których prowadził przez kilkanaście miesięcy.

- Trener Król wie, co robi - mówił ponad sześćdziesiąt lat temu do stroskanych dziennikarzy kierownik drużyny, gdy schowani przed palącym słońcem łódzcy żurnaliści podpatrywali trening przygotowujących się do kolejnego ważnego meczu ełkaesiaków i ocierając dłonią spocone czoła, ze współczuciem spoglądali na Stanisława Barana, Leszka Jezierskiego czy Władysława Soporka. Gwiazdy, nie gwiazdy, taryfy ulgowej u trenera Króla nie było.

Nic zatem dziwnego, że wielu sympatykom ŁKS marzy się dziś, aby dokończony obiekt przy al. Unii 2 został nazwany imieniem właśnie Władysława Króla. I oby tak się właśnie stało. Zmarły 29 stycznia 1991 roku największy łódzki sportowiec, wielki nie tylko sukcesami, ale i charakterem, zasługuje na to jak nikt inny. Wówczas byłby to stadion iście... królewski.

od 12 lat
Wideo

Wspaniałe show Harlem Globetrotters w Tauron Arenie Kraków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki