18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krzysztof Skiba: Big Cyc jest dobrem narodowym. Takim samym jak polska wódka i etiudy Chopina

Marcin Mindykowski
Krzysztof Skiba: Big Cyc od dawna nie jest zespołem punkowym, ale zachowujemy przekorny sznyt
Krzysztof Skiba: Big Cyc od dawna nie jest zespołem punkowym, ale zachowujemy przekorny sznyt Przemek Świderski
O tym, co myśli o słoikach, jaka jest rola satyry i czy po latach żałuje, że obnażył się przed premierem Buzkiem, z Krzysztofem Skibą, liderem obchodzącego 25-lecie Big Cyca, rozmawia Marcin Mindykowski.

Kiedy w 1988 roku zagraliście w łódzkim klubie Balbina pierwszy koncert jako Big Cyc, zakładałeś, że po 25 latach będziecie obchodzić swój jubileusz na największym komercyjnym festiwalu w Polsce?
Absolutnie nie! Byliśmy zespołem, który miał być granatem wsadzonym w tryby machiny PRL-owskiego przemysłu muzycznego. Nie podobały nam się zespoły, które wówczas istniały na rynku - cierpiące, płaczące, przeżywające. My bardzo chcieliśmy być inni. Big Cyc powstał z potrzeby serca, trochę z wygłupu studenckiego. Ale kiedy nasz pierwszy koncert okazał się sukcesem i posypały się zaproszenia, trudno było odmawiać. Złapaliśmy bakcyla - i tak gramy do dzisiaj.

Te 25 lat to cała, bardzo burzliwa epoka w historii Polski.
Tak naprawdę zespół Big Cyc przeturlał się przez trzy epoki. Późny PRL był czasem, kiedy właściwie szło się z brzytwą na czołgi. Graliśmy w domach kultury, klubach studenckich. Nie było prywatnych agencji koncertowych, biznes muzyczny raczkował. Organizatorzy oszczędzali na wszystkim, więc zdarzało nam się grać na przyczepie od traktora, dawać koncerty plenerowe na scenie bez zadaszenia, które kończyły się, kiedy lunął deszcz. Druga epoka to lata 90., kiedy tworzył się dziki kapitalizm - eksplozja wolności, niesamowita energia. Powstawały radia i firmy pirackie, które wydawały i sprzedawały nasze kasety na każdym rogu, na łóżkach polowych, na trawnikach. A trzecia epoka to współczesność. Żyjemy dziś na wyższym poziomie, ale wszystko jest sformatowane, poukładane. Zniknął element spontaniczności.

Sama nazwa Big Cyc nie była jednak Twoim pomysłem.
Na ten temat opowiadaliśmy dziennikarzom różne wersje. Prawda jest jednak taka, że koledzy, oglądając filmy porno, natknęli się na tytuł "Big Tits" - i postanowili wymieszać angielską i polską nazwę. Ja natomiast wymyśliłem happening towarzyszący naszemu pierwszemu koncertowi. Wiedziałem, że na zwykły koncert w klubie przyjdzie tylko kilku znajomych. Zasugerowałem więc, że to musi być Turniej Biustów z okazji 75-lecia wynalezienia biustonosza. Dzisiaj to może nie robi wrażenia, ale komuna była zapięta na ostatni guzik, a ludzie - wyposzczeni. Powoli otwierała się jednak furtka dla tematów erotycznych. Cenzura polityczna wciąż działała, ale pisano np. o zlotach naturystów. Pojawiło się też polskie pismo udające "Playboya" - "Pan". Postanowiliśmy to obśmiać, ale też zadrwić z istoty działalności mediów, bezmyślnie podchwytujących takie "skandalizujące" tematy.

I jak się udało?

Na ten koncert przyjechało 45 dziennikarzy, tuzy ówczesnych mediów - w tym aż siedmioosobowa ekipa z "Pana", która wyszła od razu, kiedy zorientowali się, że dali się nabrać i nie będzie gołych bab, tylko koncert kapeli punkowej. Wiele osób uciekło, ale happening spełnił swoją rolę: ukazał się duży artykuł w "itd" i reportaż Moniki Olejnik, która - jak opowiadała mi po latach - była przekonana, że jedzie na jakąś wystawę zabytkowych biustonoszy, bielizny z XIX wieku.

Czuliście rosnącą popularność?
Tak, ale pamiętam też koncert z czerwca 1988 roku, który rozbiło nam SB. Mnie porwano spod sceny, wrzucono do nyski i zawieziono na komisariat, gdzie przeprowadzono ze mną rozmowy na tematy artystyczne przy pomocy długich gumowych przedmiotów. Miałem więc bezpłatny masaż pleców. Po tym pobiciu byłem przekonany, że zespół nie ma szans, chciałem go rozwiązać. Ale wtedy przyszło zaproszenie od anarchistów z Berlina Zachodniego - jedynego miejsca, gdzie można było jechać bez wizy. I to nas zmobilizowało, dało nowy impuls. No i tak narodził się "Berlin Zachodni" - hymn pionierów wolnego rynku.

Jak to było?
Pociąg z Poznania do Berlina był pełen ludzi, ledwo się wcisnęliśmy. Wszyscy jechali na przemyt - mieli ze sobą papierosy, wódkę, alkohol, jaja, masło, kobiety przewoziły żywe kury, gęsi. Po to, żeby mieszkańcy Berlina mogli coś taniej kupić. A my - z gitarami, bez papierosów, alkoholu. Nikt nam nie wierzył, wszyscy myśleli, że jesteśmy lepszymi cwaniakami, którzy wiedzą, że jest jakieś przebicie na gitarach w Berlinie Zachodnim (śmiech).

Zawsze zastanawiający był Twój status w zespole - niewiele śpiewasz, nie grasz na żadnym instrumencie. Kim jesteś w Big Cycu - ideologiem?
Tak, wszystkie manifesty i większość tekstów na płytach są moje. To jest ten niesiony wysoko sztandar satyry, ironii - tego hasła wolterowskiego, żeby iść przez życie, szydząc. Nie jestem muzykiem, choć w kilku utworach Big Cyca zaśpiewałem, w innych melorecytowałem. Ale moim głównym zadaniem jest robienie show. Jestem dynamitem scenicznym, który trzyma kontakt z publicznością i to wszystko nakręca. Stałem się rzecznikiem prasowym zespołu, jego szamanem.

W 1999 roku, po tym, jak pokazałeś premierowi Buzkowi intymną część ciała, zostałeś jednak z niego na kilka miesięcy wykluczony...
Ten konflikt wziął się z powodów finansowych. Zespołowi to zaszkodziło - odwołano ok. 15 koncertów, a wówczas nasz koncert kosztował 20 tysięcy złotych. I u kolegów pojawił się głos rozsądku: "Czemu akcje Skiby idą na konto Big Cyca?". Wydawało im się, że jeśli się ode mnie odetną, to embargo się skończy. Nie powinni tego robić. Ale takie momenty słabości zdarzają się w każdej dobrej rodzinie czy małżeństwie - a my gramy od 25 lat w tym samym składzie. Z ludzkiego punktu widzenia to niemożliwe, żeby przez taki czas nie było konfliktów. Ale udało nam się to przetrwać i dalej gramy razem. Bo ciągle jesteśmy tymi samymi kumplami z akademika, a nie zespołem założonym przez wytwórnię płytową jako projekt artystyczno-biznesowy.

Dzisiaj powtórzyłbyś ten gest wobec premiera Buzka?
To był rodzaj rock'n'rollowego incydentu, happeningu - spontaniczna, niezaplanowana akcja, której się nie wypieram. Oczywiście dzisiaj bym tego nie zrobił. To nie było też jednak tak, że Skiba po trzech drinkach wlazł na scenę i ściągnął gacie przed premierem. Tam się odbyło głosowanie, co pokazać - kolano, pupę. Wiadomo, co wygrało. Gdybym nie miał anarchistycznej przeszłości zadymiarza, mógłbym się ukłonić i zejść ze sceny. Ale uznałem, że skoro zagłosowano, to trzeba to doprowadzić do końca, pokazać, że Skiba jest twardy. I to był błąd. Ale wiem od Agaty Buzek, że profesor zapomniał o tym incydencie i nie żywi urazy.

Zawsze mieliście ucho do socjologicznych obserwacji, nie uciekaliście od komentowania polityki i polskich przemian.
To pozwalało nam przywdziewać różne maski - durniów, głupków, idiotów. Z taką maską możesz pewne rzeczy przemycić, powiedzieć coś poważnego - także o Polsce. Nie cierpię serioznej "walki z systemem", tego, że 90 procent polskiego rocka to zespoły cierpiące, płaczące. Andrzej Grabowski, mój kolega i mistrz, powiedział mi kiedyś, że zagrać w tragedii jest bardzo prosto, ale zrobić dobrą komedię - już nie. I to widać w Polsce. Mamy bardzo mało dobrych komedii, wszyscy są za to wrażliwi i "jesienni". Nawet jeśli popełnisz grafomanię, ale w tej konwencji, to zawsze możesz to sprzedać pod kiczowatym płaszczykiem wyższej sztuki. A w komedii albo ktoś się śmieje, albo nie.

Za czasów IV RP nagrywaliście piosenki wymierzone w moherowe berety, Renatę Beger, Jana Pospieszalskiego. To nie była satyryczna łatwizna?
"Moherowe berety" to utwór, na który co prawda nie było oficjalnego zakazu, ale wszystkie radia i telewizje odmawiały jego emisji. Dlatego stał się naszym pierwszym przebojem internetowym. I to on rozpoczął tę falę satyry. Niektórzy twierdzili nawet, że Big Cyc dał sygnał do nagonki. Tyle że to są zawsze uproszczenia. To nie był atak na starsze osoby, tylko raczej piosenka pełna troski - o tym, że ci ludzie są manipulowani przez Ojca Dyrektora, różnych demagogów. Są na to podatni, więc cynicznie się ich wykorzystuje i wzbudza w nich poczucie zagrożenia Polski - po to, by żyć z ich pieniędzy.

Na jubileuszową płytę nagraliście teraz utwór "Słoiki" - kpiący z osób, które przyjeżdżają z małych miejscowości do wielkich miast za pracą, a poznać ich można po słoikach z domowymi specjałami.
I ta piosenka już narobiła sporo szumu. Jacyś fanatycy założyli na Facebooku profil "Otwarte słoiki", domagając się usunięcia Big Cyca z mediów. Padają sugestie, że naśmiewamy się z wartości rodzinnych, pogardliwie traktujemy to, że rodzice czy dziadkowie gotują dla dzieci, i że młody człowiek, słuchając tej piosenki, może zerwać więzy rodzinne. Trzeba mieć naprawdę amputowane poczucie humoru od urodzenia, żeby coś takiego sugerować. Dramatem jest dla mnie to, że 2/3 Polaków nie rozumie mowy ironicznej. Mój przyjaciel, plastyk Władysław Zaporowski powiedział kiedyś, że sztuka jest po to, żeby ludzie się nie pozabijali. I właśnie taka piosenka ma rozładować konflikt między słoikami a warszawiakami. To jest reportaż muzyczny - coś, co Big Cyc zawsze uprawiał.

Trochę ich jednak wyśmiewacie, śpiewając, że za cenę pracy wyrzekają się tożsamości.
Big Cyc zawsze obśmiewał różne mody. Teraz jest moda na karierę po trupach w korporacji, rozpychanie się łokciami. Wyobrażam sobie, że ci ludzie mają za sobą spalony grunt - tę wieś. Wbijają się więc w te garnitury, szybko uczą się języka korporacyjnego, bardzo często zachowują się nie fair w stosunku do swoich kolegów z pracy. Bo chcą awansować, bo wiedzą, gdzie mogą wrócić: do tej lepianki na wsi - w której jednak tak naprawdę czują się dobrze. Tym, co ich zdradza, są tylko te słoiki. To jest więc piosenka o udawaniu kogoś, kim się nie jest, zacieraniu śladów. Ale ona nie nawołuje do czyszczenia miast z elementów napływowych!

Są satyrycy, którzy twierdzą, że politycy odbierają im chleb. Rzeczywistość sama w sobie jest tak absurdalna, że nie ma sensu jej komentować.
To stare hasło, że życie przerosło kabaret. To prawda, trudno dziś nadążyć, choć my zawsze wydłubiemy jakieś paranoje, które warto opisać i obśmiać. Ale też nie wszystko. Często jestem pytany, czy zrobimy piosenkę o aferze Amber Gold, o konkretnym polityku, o partii. Odpowiadam: "Za miesiąc, za pół roku nikt nie będzie pamiętał, kim jest ta osoba. Szkoda na nią piosenki". Wiele publicystyki Big Cyca jest dzisiaj nieaktualna, upływ czasu pokrył ją kurzem. Ale jesteśmy muzycznymi kronikarzami przemian. Myślę, że nasze piosenki są na tyle ważnym głosem, że będą do nich wracać nawet historycy - bo to są pokoleniowe songi.

Chyba trochę poważniejesz.
Jesteśmy koło 50-tki - i stąd trochę poważniejsze spojrzenie na pewne sprawy. To zabawne w naszej historii, że kiedyś byliśmy w opozycji do mainstreamu, a teraz jesteśmy przez niego akceptowani. Ale odmówiłem propozycji udziału w "Tańcu z Gwiazdami", "Tańcu na Lodzie", występu w teledysku zespołu Weekend. Kiedy wydaję nową płytę czy książkę, nie czuję oporów, żeby pójść do telewizji śniadaniowej, choć mam świadomość, że przede mną będzie trener psów, po mnie dietetyk i może jeszcze każą mi gotować. Ale to jest poetyka dzisiejszych mediów, a zespół Big Cyc już od dawna nie jest zespołem punkowym czy podziemnym, tylko znanym zespołem rozrywkowym, "panami z telewizji". Myślę jednak, że zamawiając koncert Big Cyca, ludzie zamawiają trochę tej legendy, przebojów z lat 90. i tej współczesności. I ta historia stara i dzisiejsza nie musi się gryźć, ona się gdzieś łączy. Ale uważam, że przekorny sznyt Big Cyca został zachowany. Ktoś napisał mi kiedyś na blogu, że Big Cyc jest dobrem narodowym. Takim samym jak ogórki kiszone, polska wódka, kiełbasa krakowska i etiudy Chopina.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Krzysztof Skiba: Big Cyc jest dobrem narodowym. Takim samym jak polska wódka i etiudy Chopina - Dziennik Bałtycki

Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki