Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kult w formie: mieszkając w Polsce można iść prosto

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Grzegorz Gałasiński
Snuje swój sen o Polsce Kazimierz Staszewski od lat (z Kultem już od trzydziestu sześciu) i coraz wyraźniej widać, jak mocno urzeczywistnienie pragnień utrudnia to, co tak mocno tkwi w nas, a nie tzw. czynniki zewnętrzne. Znaczące, że wciąż tylu ludzi chce słuchać orędzia Kazika i jego kolegów. Niezależnie od tego, co słyszy.

Istotne dla opowieści o lepszym świecie jest to, że Kult pozostaje w dobrej formie i gdy lider nie ma słabszego dnia, daje znakomite koncerty, o czym mogliśmy się przekonać w miniony piątek w łódzkim klubie Wytwórnia. Prawie czterdzieści utworów przeszło dwie i pół godziny grania - pokażcie mi drugiego rodzimego wykonawcę, który chce tak długo i intensywnie być ze swoją publicznością...

Rozmowa Kazika z odbiorcą od początku prowadzona jest na jasnych zasadach: nie zaczynamy się i nie kończymy na tym, co tylko tu i teraz. „Nie ma co tu kryć, trzeba z Bogiem się pojednać” zaczyna koncert Kazik z Kultem i w tym duchu do ostatnich dźwięków opowiada o tym, co bolesne, niespełnione, ale i dające nadzieję. Tym bardziej, że jest przekonany, iż „wiara łatwa jest” - jeśli się wierzy, że „Twoje słowo jest prawdą”.

Już za chwilę jednak pada być może najważniejsze przykazanie: „Idę prosto, nie biorę jeńców żadnych, dopóki sam nie padnę, to jest powód do troski, mam w dupie obie wasze Polski, nie zbaczam ni w lewo ni w prawo, to dawno już nie jest zabawą”. Jedyna droga, jakiej wypada się trzymać w bałaganie, kiedy to każdy chce nas przeciągnąć na swoje pobocze. Taka deklaracja to jednak niezwykle odpowiedzialna kwestia, dlatego uczestnicy koncertu Kultu, z których wielu ma już dzieci, wolą bawić się przy wakacyjnym songu „Gdy nie ma dzieci” - bo wtedy jesteśmy niegrzeczni. A by to potem usprawiedliwić, zabieramy dzieci na koncert Kazika i Kultu...

I bylebyśmy z własnymi dziećmi nie budowali tak przeciwstawnych obozów, jak to się dzieje w Polsce, którą obserwuje Kazik. „Moja ulica murem podzielona, świeci neonami prawa strona, lewa strona cała wygaszona, zza zasłony obserwuję obie strony” - Kazik widział to w podzielonym między Wschód i Zachód Berlinie, ale choć tamten mur zburzono, to dzisiaj ten polski trudno przeskoczyć.

Kazik może też już mieć tę moc, iż nie wszystkim musi się przejmować, tylko może mówić swoje. Gdy śpiewa, że „Maria ma syna”, obecnie dla wielu to ta śmieszna piosenka z „Kleru”. On zaś: „Jakem posłańców śladem pojechałem, życie się moje odmieniło całkiem, jakem się innym człowiekiem zostałem, mówię każdemu, kto posłuchać pragnie”. A gdy woła, że „Na zachód!” to nie po to przecież, by stąd uciekać, ale dlatego, że by dopóki noc dokoła „iść tak rozmawiać, wąchać, słuchać, patrzeć i oddychać, ze wszystkimi tymi z którymi, dane miałem szczęście w życiu się spotkać”.

Może też zakrzyknąć „Goopya peezda”, bo czasem gdy serce po biciu krwawi i nerw bierze człowieka z rozczarowania kolejną cud urody kobietą, mężczyzna - mimo poprawności politycznej - musi sobie wrzasnąć od ucha do ucha. Bo cóż może innego zrobić, gdy ona chce „kochać rzeczy, które z tego świata są i w nim są, i patrzeć w blask, który świeci, bo świeci odbiciem tylko”.

Trzeba być ostrożnym, bo ciągle „Produkują wódkę, tak dużo, dużo wódki, bo im tylko o to chodzi, abyś sam sobie szkodził, abyś sam nie mógł myśleć, abyś sam nie mógł chodzić”. Przepołowiony w każdym zakresie świat chce nieustannej konfrontacji: „Prałat - Ajatollah chcą naszej ofiary, chcą wojny w imię Boga, chcą niewiernym kary”. Ludzie nie potrafią już i nie chcą wstępować w głębokie, autentyczne relacje - wystarczy im, że pozostaną „notoryczną narzeczoną”.

A w Polsce nadal gdy się idzie, nie rozmawia się z nikim - „Jak jest w niedzielę nad ranem, po sobotnich balach chodniki zarzygane” (jak na Piotrkowskiej o niedzielnym świcie). Nic dziwnego, że Kazik widzi „Krew Boga”, lecz przypomina „Hej czy nie wiecie, nie wasza władza na świecie... hej czy nie wiecie, Jezusa władza na świecie” - bo o tym Kazik śpiewa.

„Wolność. Po co wam wolność?” - to dobre pytanie prawie na koniec. Nie wiem, ile kilometrów wykonuje Staszewski chodząc po scenie jak drapieżnik w klatce podczas blisko trzygodzinnego koncertu, ale wygląda na to, że droga do spełnienia snu o Polsce Kazimierza jest jeszcze długa i wymaga wielu kroków. I obawiam się, Kaziku, że obaj możemy tego nie doczekać. Lecz kryć się nie będziemy, chyba, że będą szli „sowieci”...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki